Tysiące osób płakało po śmierci Rosjanina

Lało jak z cebra, a tysiące ludzi ze łzami w oczach przyszło pożegnać swojego idola, który na torze złożył największą ofiarę. Nadali mu przydomek "Tatarska Strzała". Dokładnie 27 lat temu, 18 czerwca 1996 roku, "Tatarska Strzała" została złamana.

Maciej Kmiecik
Maciej Kmiecik
Plastron z zawodów memoriałowych Rifa Saitgariejewa WP SportoweFakty / Jakub Janecki / Plastron z zawodów memoriałowych Rifa Saitgariejewa
Są wydarzenia, które pamięta się do końca życia. Są momenty, które pomimo upływu wielu lat, człowiek ma przed oczami tak dokładnie, jakby wydarzyło się to wczoraj. Tak właśnie jest w Ostrowie Wielkopolskim z Rifem Saitgariejewem. Wydarzenia sprzed ponad ćwierć wieku nadal wspominane są w tym mieście, a pamięć o rosyjskim żużlowcu nie tylko wyrażona jest w tablicy przed trybuną główną, ale przechodzi z pokolenia na pokolenie wśród miejscowych kibiców.

Zaskarbił sobie serca fanów

Rif Saitgariejew trafił do Polski w 1994 roku. Miał być w cieniu innych obcokrajowców, których zakontraktowała ówczesna Iskra Ostrów, a stał się nie tylko liderem drużyny, ale wręcz bożyszczem kibiców. Za co kochano tak pochodzącego z dalekiej Ufy Tatara? Z jednej strony za waleczność i nieustępliwość na torze, a z drugiej za to, że był po prostu dobrym, serdecznym człowiekiem, który nigdy nie odmówił pomocy, wspólnego zdjęcia czy autografu.

Jeździł nie tylko widowiskowo, ale przede wszystkim skutecznie. Wyniki, jakie wtedy wykręcał na żużlowych torach były wręcz imponujące. Rosjanin w Polsce trafił pod skrzydła Jana i Andrzeja Garcarków, którzy stali się nie tylko jego sponsorami, ale przyjaciółmi. Traktowali go jak rodzinę. Wyposażyli w światowej klasy sprzęt, o którym wcześniej Saitgariejew nawet nie mógł marzyć.

W 1995 roku, kiedy Ostrów na rok zniknął z mapy ligowego żużla, Rif trafił do Zielonej Góry. Tam również był niezwykle skuteczny i widowiskowy. Na koniec tego sezonu wygrał Turniej o Łańcuch Herbowy Miasta Ostrowa Wielkopolskiego. Po rocznej przerwie wrócił do tego miasta i od sezonu 1996 znów reprezentował barwy Iskry.

6 czerwca 1996 roku…

Ta data jest jednym z najczarniejszych dni w historii ostrowskiego żużla. W trakcie derbów Wielkopolski pomiędzy Iskrą Ostrów a Unią Leszno, w piątym wyścigu na pierwszym wirażu doszło do potwornego karambolu. Od krawężnika jechali kolejno: Andrzej Szymański, Paweł Łęcki, Robert Mikołajczak i Rif Saitgariejew. Na wejściu w pierwszy wiraż zrobiło się ciasno. Upadli Łęcki i Mikołajczak, a jadący po zewnętrznej Rosjanin z całym impetem uderzył w metalowy słupek od bramy wjazdowej do parku maszyn. Słychać było tylko potężny huk, w kiedy opadły tumany kurzu nastała grobowa cisza.

- To było klasyczne żużlowe domino. Wygrałem start i nie mogłem złożyć się w wiraż, dlatego pojechałem dalej prosto. Wchodząc w łuk, nie kierujemy kierownicą, ale musimy wysunąć tylne koło. Nie mogłem tego już zrobić, bo Paweł Łęcki zablokował mnie swoim przednim kołem. Nie mogłem wykręcić i pojechałem prosto do połowy toru. To był straszny zbieg nieszczęśliwych okoliczności - mówił na łamach WP SportoweFakty Andrzej Szymański, którego ostrowscy kibice obwiniali o spowodowanie wypadku Saitgariejewa.

- Nigdy nie miałem takich myśli, czy motywacji, by komuś na torze zrobić jakąś krzywdę. Nawet, jak komuś podjechałem trochę ostrzej, to po biegu podchodziłem i przepraszałem - mówi nam Andrzej Szymański, żużlowiec, który również został bardzo mocno doświadczony przez los. Do dzisiaj porusza się na wózku inwalidzkim po kontuzji, której doznał kilka lat później na torze żużlowym.

Wypadek na oczach żony i córek

Dramaturgii wydarzeń sprzed 27 lat dodaje fakt, że akurat na to feralne spotkanie do Rifa Saitgariejewa przyjechała rodzina z Ufy. Żona z dwoma córkami. Wypadek wydarzył się na oczach najbliższych osób rosyjskiego żużlowca.

Obrażenia rosyjskiego żużlowca po wypadku były potężne. Stłuczenie pnia mózgu brzmiało niczym wyrok śmierci. Sportowiec przez 12 dni walczył o życie w ostrowskim szpitalu, podtrzymywany przez aparaturę. Zmarł 18 czerwca 1996 roku, a żużlowy Ostrów okrył się żałobą. Kilka dni później tysiące kibiców w strugach ulewnego deszczu pożegnało swojego bohatera i odprowadziło w drogę na lotnisko do rogatek miasta.

Po 20 latach od wypadku wróciły do Ostrowa, zaproszone na Memoriał Rifa Saitgariejewa.
- Nie było łatwo pojawić się tutaj ponownie. Przypomniały się wszystkie bolesne chwile. Droga do szpitala, którą przemierzaliśmy każdego dnia, czekając na cud. Wizyta w Ostrowie sprawiła, że wspomnienia wróciły. Nie ukrywam jednak, że byłam ogromnie zaskoczona, jak w tym mieście pamięta się o moim tacie. Zobaczyłam na własne oczy, ile tata znaczył dla miejscowych kibiców, jak bardzo go kochali i jak długo o nim pamiętają. Jestem niezmiernie dumna, że tata został bohaterem w Ostrowie - podkreśla w rozmowie z WP SportoweFakty Elza Saitgariejew, córka rosyjskiego żużlowca.

Zrobił ostatnie zdjęcie

Ostrowski fotograf, Jan Dolata w momencie wypadku przebywał na murawie boiska, skąd robił zdjęcia.

- Kiedy zobaczyłem, że na torze dzieje się klasyczne domino i zawodnicy upadają, odruchowo pstryknąłem zdjęcie. Nacisnąłem spust, gdyż widziałem, że sylwetka Rifa Saitgariejewa prowadzi prosto w ogrodzenie. Pozostali zawodnicy przewrócili się, a Rif na wyprostowanym motocyklu jechał centralnie w płot. Widząc z jaką prędkością zmierza w bandę, pomyślałem sobie tylko, że to jest koniec świata. Zrobiłem to zdjęcie na może sekundę przed uderzeniem w ten feralny słupek. Wówczas robiło się fotografie na kliszy i nie było możliwości, jak teraz uchwycenia tego momentu praktycznie klatka po klatce. Pierwszy moment, kiedy go zobaczyłem leżącego po wypadku, wydawało mi się, że Rif już wtedy nie żył. Nie było żadnej reakcji, kompletny bezwład. Zero ruchu, zero jakiejkolwiek reakcji - wspomina Jan Dolata.

Rif Saitgariejew uwielbiany był przez kibiców za wspaniałe, zapierające dech w piersiach szarże i nieustępliwą walkę. Był charyzmatycznym liderem drużyny. Potrafił w pojedynkę przechylać szalę zwycięstwa na stronę jego zespołu.

Po jego wypadku wstrząśnięte było całe ostrowskie środowisko. Niektórzy adepci zrezygnowali nawet z kariery sportowej. Choć przez lata przewinęło się wielu obcokrajowców przez ostrowski klub, żaden nie został taką legendą jak Rif Saitgariejew.

Na tablicy pamiątkowej, która widnieje przed trybuną główną Stadionu Miejskiego wyryto sentencję: "W historii było wielu... On był ponad wszystkimi...". Słowa te najlepiej oddają kult, jaki w Ostrowie panuje dla Rifa Saitgariejewa. Od wydarzeń z 1996 roku minęło 27 lat, a pamięć o Rosjaninie jest wciąż żywa.

Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty

Zobacz także:
Rosjanin otrzymał karę za obrażenie dziennikarza WP
Doyle miał być liderem, a nie wygrał biegu na wyjeździe od trzech spotkań

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×