Bartosz Zmarzlik w listopadzie był bohaterem największego hitu transferowego, nie tylko minionego okienka, ale i ostatnich lat. Opuścił swój macierzysty klub - Stal Gorzów - więc każdy jego przyjazd na obiekt im. Edwarda Jancarza jest od teraz dla niego wyjątkowy.
Raz już to uczynił wraz z Platinum Motorem Lublin w ramach PGE Ekstraligi. We wtorek zrobił to drugi, ale tym razem jako reprezentant Polski walczący w Speedway Grand Prix.
- Jedyne, co mnie dziś interesowało, to jak mnie przywitacie i za to serdecznie dziękuję. Za to, że tak miło mnie powitaliście, to chciałem stanąć na rzęsach i zrobić dobre show specjalnie dla was, bo lubię tutaj jeździć - powiedział Zmarzlik bezpośrednio po zawodach, kiedy to mógł już celebrować kolejną w tym roku wygraną.
ZOBACZ WIDEO: Martin Vaculik o zmianie tunera. "Spełniło się moje marzenie"
Zmarzlik odśpiewał Mazurka Dąbrowskiego wraz z kibicami, a następnie wysłuchał gromkich okrzyków kibiców, którzy skandowali jego imię i nazwisko. W finale z kolei reprezentant naszego kraju stworzył niesamowite widowisko, bo musiał się napracować, by wygrać. A pierwszą pozycję wyrwał dopiero na ostatnim wirażu.
Marcelina Rutkowska-Konikiewicz zapytała go, co czuł, jadąc na ostatnim okrążeniu. Na wejściu w ostatni wiraż wyprzedził Leona Madsena. - "Jedź spokojnie, bo będziesz drugi, to nie będzie źle, ale jak wygrasz, to będzie zarąbiście". Atak ostry, ale fair, dynamiczny, a miałem taką prędkość, że musiałem ją wykorzystać. Leon mówił mi, że mnie czuł i zastanawiał się tylko, gdzie i kiedy mu wjadę - dodał.
Lider klasyfikacji generalnej Grand Prix rozpoczął rywalizację w Gorzowie Wielkopolskim od trzeciego miejsca. Później był już niepokonany. - Ciężki wieczór, ale wszystko pasowało, o dziwo, bo tor zupełnie inny niż ten, na którym jeździłem szesnaście lat. I to mi trochę pomogło, że nie trenowałem, tylko bawiłem się tym. Chłopacy miejscowi się męczyli, a to świetni zawodnicy. Rozumiem ich i bronię, bo wiem, że strasznie się jeździ u siebie, gdy jest coś inaczej - skomentował.
Finałowa rozgrywka rozgrywana była trzykrotnie, bo w pierwszej odsłonie upadł Fredrik Lindgren, a w powtórce Jason Doyle. W obu przypadkach Zmarzlik wcale nie prowadził od początku. - Głowa może eksplodować, bo ile razy można poprawiać, a tym bardziej mając świadomość, że "kończy się" pierwsze pole, że nie ma gdzie stanąć. Świetnie, że się udało - zakończył Zmarzlik z uśmiechem na ustach.
Czytaj także:
Myśli o awansie do play-off i trzyma kciuki za... ligowego rywala
Grand Prix? "Cały czas się rozwijam"