To chyba jedyny przypadek w historii polskiej demokracji, gdy osoby zrzeszone wokół klubu sportowego zgłosiły do wyborów własny komitet przedstawiając się otwarcie jako "Komitet Wyborczy Sympatyków Sportu Żużlowego”, zyskując gigantyczne poparcie i realną władzę w mieście.
Coś takiego przydarzyło się w 1994 roku w Pile, gdzie działacze tamtejszej Polonii zdobyli aż pięć mandatów, a dzięki zawiązaniu sojuszu, to właśnie ich przedstawicielka, Mirosława Rutkowska-Krupka, została prezydentem miasta - ówcześnie stolicy województwa pilskiego.
- Mieliśmy gigantyczne poparcie społeczne, bo klub rozwijał się w niesamowitym tempie, a żużel traktowany był w Pile jak religia. Ludzie kojarzyli nas z sukcesami i wiedzieli, że dla nas nie było rzeczy niemożliwych. Bez względu czy poszło się wtedy na pocztę, czy do sklepu mięsnego, to i tak wszędzie dyskutowano o żużlu - wspomina tamte czasy były prezes tego klubu, Wiesław Wilczyński. On również kandydował w tamtych wyborach i bez problemu dostał się do Rady Miasta.
Po wielu latach przygody z żużlem jego umiejętności menedżerskie zostały wykorzystane w Warszawie w administracji państwowej. Był choćby wiceprezesem Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu, wiceministrem Edukacji Narodowej i Sportu, głównym doradcą Prezesa Rady Ministrów Marka Belki, czy dyrektorem sportu w stołecznym urzędzie. Obecnie prowadzi w Warszawie założoną przez siebie pierwszą polską szkółkę piłkarskiej Barcelony - FC Barcelona Escola Varsovia.
ZOBACZ WIDEO: Mateusz Świdnicki: Na razie wydałem dużo więcej niż zarobiłem
Z Polonią Piła liczyli się najważniejsi politycy w Polsce
Wybory z 1994 roku nie były jednorazowym przypadkiem, bo cztery lat później żużlowi działacze powtórzyli manewr, zdobywając nawet więcej, bo osiem mandatów. Wśród radnych znalazł się wtedy m.in. 22-letni zawodnik klubu, a dziś trener kadry narodowej, Rafał Dobrucki. Popularność dyscypliny nie gasła, a działacze Polonii wciąż mieli wiele pomysłów, by udowodnić, że dzięki żużlowi o Pile może usłyszeć cała Polska.
Ich siłę przebicia doceniali wtedy najważniejsi politycy w naszym kraju, którzy wykorzystywali stadion do własnej promocji. Przed wyborami parlamentarnymi w 1993 roku kandydaci na posłów z przeciwnych sobie obozów: Bronisław Komorowski i Marek Borowski ścigali się o to, kto z nich będzie mógł kupić zawodnikom trudno dostępne w tamtym czasie opony. Część działaczy z tamtych lat do dziś śmieje się na wspomnienie widoku polityków biegających po stadionie z oponami pod pachą. Stawką rywalizacji była możliwość wręczenia nagród na murawie po zawodach, a przede wszystkim zaistnienia w oczach kibiców, czyli przyszłych wyborców. Komorowski i Borowski do Sejmu startowali właśnie z okręgu pilskiego, więc lepszego miejsca na promocję nie mogli sobie wymarzyć.
Klub wspierali przedsiębiorcy, a także pojawiali się na stadionie znani politycy, jak Marek Borowski, Aleksander Kwaśniewski, Bronisław Komorowski, Mariusz Kamiński, Mieczysław Wachowski i wielu innych, pełny pluralizm.
Władze Polonii nie czyniły problemów, by na stadionie promować przedstawicieli różnych stronnictw, bo każda taka wizyta znanych publicznie osób ze świata polityki, biznesu, sportu, kultury zwiększała rangę klubu. Wszystko sprawiało, że w regionie nie było żadnego poważnego przedsiębiorstwa, które nie chciałoby się promować na ich stadionie. Efektem olbrzymiej wartości marketingowej były - wysokie jak na tamte czasy - umowy z firmą Inco Veritas i markami Ludwik, Philips czy BGŻ, a to już marki znacznie wykraczające poza ramy lokalne.
Prezydent nowym zawodnikiem klubu
Mając takie wsparcie śmiało można było sięgać po najlepszych zawodników na świecie. Przez sześć lat w Pile jeździł więc jeden z najlepszych żużlowców w historii tej dyscypliny, Hans Nielsen. Duńczyk zgodził się na transfer z Motoru Lublin, bo pilanie zapewnili mu wysoki kontrakt, klub był "na fali" i co jest prozaiczne, miał bliżej do domu. Czterokrotnemu mistrzowi świata było w Pile na tyle dobrze, że został tam na sześć lat, a po karierze został honorowym obywatelem miasta.
Gościem na meczach Polonii był także w tamtym czasie prezydent Aleksander Kwaśniewski. Głowę państwa udało się nawet namówić na przejechanie próbnego okrążenia w przebraniu żużlowca. Gospodarze wydarzenia zadbali o odpowiednią oprawę, bo wyjazd prezydenta na tor był do końca trzymany w tajemnicy, a kibice byli przekonani, że na torze prezentuje się właśnie... ich nowy zawodnik.
Fani, którzy byli tego dnia na stadionie wspominają fenomenalną robotę spikera Krzysztofa Hołyńskiego. Gdy zobaczył Kwaśniewskiego ubranego w profesjonalny strój żużlowy od razu wymyślił zabawę z kibicami. Ogłosił im, że na tor wyjeżdża właśnie nowy zawodnik klubu. Pomysł trochę popsuło to, że prezydent w ostatniej chwili przestraszył się samodzielnego wyjazdu na tor i poprosił o pomoc zawodnika Rafała Dobruckiego. Dopiero po przejechaniu okrążenia, zdjął kask i kibice zorientowali się, że oglądali właśnie żużlowy debiut prezydenta Polski.
Nie chciał śpiewać dla kandydata Lewicy
Jedna z wizyt wywołała jednak mały zgrzyt. Podczas kampanii wyborczej w 2000 roku Kwaśniewski odwiedził stadion Polonii przy okazji finału Pucharu Europy. Choć żużlowa Polonia rywalizowała wtedy z europejskimi przeciętniakami, to władzom ośrodka udało się pobić frekwencyjny rekord i sprzedać aż 14 tysięcy biletów. Zachętą okazał się koncert zespołu Budka Suflera.
Wilczyński na pomysł ściągnięcia Krzysztofa Cugowskiego i spółki wpadł niedługo przed planowanym finałem, a przyjazd zespołu poprzedziły długie negocjacje. Rozchwytywany zespół miał zaplanowane koncerty z trzyletnim wyprzedzeniem, a zagrać w Pile zgodzili się tylko pod warunkiem wypłacenia sporej gaży, a chwilę później na stadionie rozbrzmiał słynny "Bal wszystkich świętych”.
- Pamiętam, że byłem tak zdeterminowany, że sam zaproponowałem za ten koncert znacznie większe honorarium jak zwykle brała ta grupa. Wiedziałem, że dzięki temu będziemy mieli komplet kibiców na trybunach i duże zyski. Nie pomyliłem się. Problemem okazało się to, że Cugowski jawnie opowiadał się wtedy za kandydatem opozycji, Marianem Krzaklewski i niekoniecznie chciał "grać" dla Aleksandra Kwaśniewskiego. Koncert był już opłacony, więc zgodził się zagrać, ale ładnie zachował się też polityk, który po zawodach nie czekał na koncert i opuścił stadion - dodaje Wilczyński.
Budka Suflera to niejedyny zespół, który zabawiał fanów w trakcie imprez żużlowych w okresie prosperity pilskiego klubu. Po bardzo trudnych negocjacjach udało się także ściągnąć Arkę Noego, której hity nuciła wtedy cała Polska. Koncert odbył się w połowie grudnia przy okazji Turnieju Gwiazdkowego. Organizatorzy musieli zapewnić młodym gwiazdom odpowiednią temperaturę na scenie, więc specjalnie w tym celu ściągnęli wojskowe podgrzewacze z lokalnej dywizji lotnictwa. Dzięki temu, mimo -10 stopni Celsjusza na stadionie, na środku murawy udało się podgrzać powietrze do 18 stopni. Mało brakowało, a na murawie podczas innego meczu zaśpiewał i zatańczyłby słynny zespół Mazowsze.
Specyficzny sposób na walkę z tremą
W 1999 roku Polonii Piła udało się sięgnąć po wymarzony tytuł mistrzów Polski. W finale zespół pokonał Atlas Wrocław, którego prezesem był wtedy obecny europoseł PiS Ryszard Czarnecki. - Pamiętam jak po meczu nie mogli się pogodzić, że wielki Wrocław przegrał z taką "dziurą" jak Piła. To była dla mnie najlepsza nagroda za lata pracy - mówi były prezes Polonii. Złoty medal udało im się wywalczyć ze śmiesznym - jak na obecne realia - budżetem, wynoszącym około 4,5 miliona złotych.
- To była nagroda dla moich przyjaciół, z którymi miałem zaszczyt pracować: Jurka Cerby, Mariana Madeja, Krzysztofa Kobyłeckiego, Gienka Fryca, Donka Pabicha, Tadzia Ukleji, Włodka Bystrzyckiego i wielu innych wspaniałych ludzi. Siłą klubu było aktywne społeczeństwo. Wspaniali ludzie. Każdy dokładał cegiełkę do tego sukcesu, atmosfera wielkiego sportu, solidarność społeczna. Żużel był oknem na świat dla niedużego miasta, wspaniałym elementem promocji. Nikt nie stał z boku, pełne zaangażowanie - dodaje.
Wilczyński ma się czym pochwalić, bo przez 10 lat jego prezesury, jego podopieczni zdobyli 63 medale mistrzostw świata, Europy i Polski. W rozgrywkach ligowych Polonia Piła wywalczyła aż pięć medali i z jednego z najsłabszych ośrodków żużlowych przerodziła się w potentata, na którego z zazdrością patrzyły kluby z Leszna, Wrocławia czy Zielonej Góry. Specjalnością Piły stały się zresztą transfery z Unii Leszno, z której trafili choćby Jarosław Hampel czy Rafał Dobrucki.
Powrót zablokowała rodzina
W 2001 roku Wilczyński odszedł z klubu, a ten zaczął z roku na rok radzić sobie coraz gorzej. Od tego czasu w Pile kilkanaście razy zmieniał się zarząd, a każda próba reaktywacji żużla na wysokim poziomie kończyła się w podobny sposób, czyli zwykle dużymi długami i odebraniem licencji.
- Kilka lat temu miałem nawet pomysł, by wrócić z Warszawy i znów zająć się żużlem w Pile. Miałem spotkanie z prezydentem miasta. Ostatecznie odmówiłem, bo moja rodzina nie wyobrażała sobie powrotu do Piły. Rozwojowi klubu przyglądam się z daleka i liczę, że nowy zarząd spróbuje przywrócić ośrodek na należne miejsce. Z obecnym prezesem znam się dobrze, bo pierwsze kontrakty podpisywaliśmy jeszcze w czasie mojej aktywności w Pile. Wtedy ja byłem prezesem, a on przedstawicielem sponsora, dlatego tym mocniej trzymam kciuki, aby w końcu im się udało - dodaje.
Obecnie Polonia Piła występuje w II lidze, a po siedmiu meczach zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Urodził się dla siatkówki. Dziecko uporu
Polski trener: Nie zanosi się na koniec