"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Nie rozumiem, dlaczego Anders Thomsen po kontakcie z ratownikiem medycznym raz jeszcze nie upadł. Przecież był kontakt! Przecież on go dotknął. Tyle razy analizowaliśmy do upadłego - dotknął go, czy nie dotknął, rozważając zasadność wykluczenia. A więc gdyby Duńczyk upadł, wtedy należałoby wykluczyć medyka, nie zawodnika. Znamy świetnie takich, którzy sprytnie wykorzystaliby ten kontakt.
Dobra, żarty na bok, choć trudno przyglądać się tego typu sytuacjom z kamienną twarzą. Taki mamy, niestety, regulamin, który nie zostawia arbitrom najmniejszego pola do własnej interpretacji. Jeśli był dotyk, to był to zły dotyk. Dyskwalifikujący wysiłek żużlowca.
ZOBACZ WIDEO: Kluby z PGE Ekstraligi kontaktowały się z Pedersenem ws. kontraktu na 2024
Podobno w niedzielnym Magazynie PGE Ekstraligi Leszek Demski stwierdził, że nie zdziwiłby się, gdyby Nicki Pedersen otrzymał w końcu żółtą kartkę za symulowanie defektów. Bo sędzia nie musi niczego nikomu udowadniać, a kierować się jedynie tym, co widzi. Przepraszam, jeśli nie cytuję wiernie, opieram się na opisie osób trzecich, w każdym razie jeśli w tym wypadku zostawiamy sędziemu wolną rękę, to dlaczego nie w gorzowskim incydencie?
Podejrzewam, że arbiter byłby w stanie oszacować - nawet bez pomocy VAR-u - czy reakcja i słowo otuchy ratownika były w tej sytuacji decydujące i pomogły Thomsenowi osiągnąć metę.
A co do Pedersena. Cóż, w Świętego Mikołaja i jego defekty wierzą już tylko dzieci. Wiem coś o tym, bo sześcioletni syn też mnie w piątek zapytał:
- Tata, co się dzieje z motorem Pedersena?
I musiałem mu wyjaśnić, że życie nie zawsze jest czarno-białe. A czy wynaleziono remedium na tak niesportowe zagrywki?
Rok temu w PGE Ekstralidze pewien zawodnik zjechał z toru, zabierając rywalowi bonus. Prezes klubu zawodnika skontaktował się z rywalem, wziął numer konta i przelał kasę za punkt. A swojemu ją wychowawczo potrącił.
Inna sprawa, że to rozległe współczucie kierowane w stronę zawodników pozbawionych przez kolegów z toru punktu bonusowego troszkę mnie bawi. Bo na biednych raczej nie trafiło. Nie jest to dziura w budżecie, która znacząco zmieni ich życie na gorsze. Otóż sytuacja na rynku jest taka, że wiele nazwisk od kilku już lat traci niby na wartości, lecz wciąż dyktuje przy stole swoje warunki gry. Dlatego trzymam zawsze kciuki za pierwszoligowców, którzy dostają szansę w elicie, by znaleźli w niej swoje miejsce. By wpłynęli na rynek.
Wcześniej kibicowałem m.in. Kościuchowi czy Musielakowi, a teraz Lebiediewowi czy Fajferowi. Choć zachowanie tego ostatniego względem Leona Madsena było nieporozumieniem. Oczywiście, dostrzegam okoliczności łagodzące, bo skoro przed startem żużlowiec ma tętno dochodzące do dwustu, to za metą tym bardziej. Zwłaszcza jeśli właśnie mu nie poszło. Innymi słowy tuż za metą żużlowiec zawsze działa w afekcie, a im krótszy ma lont, tym większe głupoty wiszą w powietrzu. Przy okazji pierwszej potyczki częstochowsko-gorzowskiej to Madsen strzelał tuż za metą do rywali, no ale dla Oskara Fajfera powinien jednak pozostać panem Leonem. Bo kości rywali szanuje i tym razem też pojechał fair play.
Cienka jest granica między sukcesem a porażką. Po trzech wyścigach Fajferowi mecz się zaczął wymykać z rąk. Znalazł się na równi pochyłej i nad przepaścią, groziło mu zakończenie rywalizacji przed biegami nominowanymi. I znów byśmy mówili, jak po domowym spotkaniu z Betard Spartą, że na tle największych to nie ten rozmiar kapelusza. Dwa biegi jednak wystarczyły, by całkowicie zmienić swój wizerunek i byśmy dziś mówili o bodaj najlepszym meczu w sezonie i wyjątkowo trafionym transferze.
A sytuacja Piotra Pawlickiego we Wrocławiu? Długo nie potrafiłem zająć stanowiska w sprawie jego domniemanej rywalizacji z Taiem Woffindenem. Dziś już jednak zauważamy wyższość Brytyjczyka. Nie tylko dlatego, że Polak znów został pominięty przy nominacjach do wyścigów nominowanych, a pod Jasną Górą na taki ekstras zasłużył. Delikatne zwracanie uwagi na swój trudny los też pewnie nie pomaga. Tym bardziej, że w tym samym czasie Woffinden przemawia innym głosem. Otóż zaznacza, że cokolwiek się zdarzy w przyszłości, to Betard Sparta na zawsze pozostanie jego klubem. Tym chwyta władze klubu za serca.
Wreszcie spójrzmy na to, co najbardziej wymierne, na ranking PGE Ekstraligi. Mianowicie na dziś to Woffinden jest w nim piętnasty (średnia 1,982), a Pawlicki 25. (1,784). A więc na dziś Polak przegrywa z wrocławską ikonicznością Woffindena. Ale! Osiem kolejek ligowych, w tym te najważniejsze, to szmat czasu, by kompletnie zamazać dzisiejszy obraz. Przecież niekiedy wystarczy do tego jeden wyścig, za to o znaczeniu historycznym. Swoją pozycję można też wzmocnić podczas Indywidualnych Mistrzostw Polski czy w Grand Prix Challenge. To także szmat czasu, by druga strona swoją pozycję osłabiła.
Jeśli, koniec końców, to Pawlicki będzie musiał opuścić WTS, pozostanie na karuzeli dla bogatych. Brat, Przemysław, potrafił wrócić na właściwą ścieżkę, więc znajdą się tacy, co nie przestaną wierzyć w Piotra. Choć ma on swoje różne przyzwyczajenia, a już za poprzedniej, leszczyńskiej kadencji powstała zagadka, czym się różni Pawlicki od Kołodzieja.
Otóż Kołodziej sprawdza trzy motocykle w czasie treningu, a Pawlicki - w meczu.
Nie da się jednak nie zauważyć, że dziś szefowie Betard Sparty walczą o przychylność Bartłomieja Kowalskiego. Znajdując dlań miejsce w czternastych biegach wysyłają sygnał - zostań z nami, będzie ci tu dobrze i dostatnio. A dodatkowo to trzecia polska licencja wśród seniorów, obok Janowskiego i Łaguty.
A więc w żużlu jesteś wart tyle, ile twój ostatni taniec. Gdy w sobotę w Poznaniu, przed meczem Polska - Reszta Świata, uścisnąłem dłoń Patryka Dudka, zabolała go stara kontuzja śródręcza. Obok stał jednak kadrowy fizjoterapeuta i próbował poustawiać, co trzeba. Pożartowaliśmy sobie, że ewentualne słabsze wyścigi biorę na siebie. I te zera szybko się pojawiły. Za to dzień później Patryk był jedynym Aniołem, którego spartanie nie sprowadzili na ziemię. Jako jedyny wygrywał biegi. I tak jak dzień wcześniej nikt nawet nie pomyślał o nim w kontekście nominacji na Drużynowy Puchar Świata, tak nazajutrz media miały już nowy gorący temat.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Poznaliśmy szerokie kadry na Drużynowy Puchar Świata!
- Witold Skrzydlewski: Zainwestowałem w zespół jak nigdy