Miasto rzucało nam kłody pod nogi - rozmowa z Januszem Michaelisem, byłym prezesem PKŻ Polonia Piła

Spadkobierca TS Polonii Piła, która w 1999 roku święciła swój największy triumf i stanęła na najwyższym stopniu podium - PKŻ Polonia Piła przestaje istnieć. Klub nie mógł porozumieć się z miastem w sprawie dzierżawy stadionu i włodarze Pilskiego Klubu Żużlowego zdecydowali się postawić zespół w stan likwidacji. Czyżby to był już koniec marzeń o powrocie speedwaya nad Gwdę?

W tym artykule dowiesz się o:

Jakub Brąszkiewicz: Pilski Klub Żużlowy przestaje istnieć?

Janusz Michaelis: Tak, klub został postawiony w stan likwidacji.

Co wpłynęło na taką decyzję?

- Podstawą było to, że nie uzyskaliśmy od miasta wieloletniej dzierżawy stadionu. Zaproponowano nam jedynie półroczną, a to nas nie interesuje z tego względu, że zbyt duże nakłady finansowe trzeba ponieść, aby utrzymać jakby nie było mienie miasta. Jeśli miałby być w Pile żużel ponownie, to wiadomo, że trzeba byłoby zainwestować m.in. w bandy dmuchane, a to jest koszt w granicach 80-90 tysięcy zł. Miałem sponsora, który był skłonny to pokryć, ale stawiał warunek, że reklama jego firmy będzie na nich wisieć przez pięć lat. Prezydent proponował nam umowę na pół roku. Dlatego nie można było ryzykować i poważnego człowieka wpuszczać w maliny. Kolejną inwestycją byłoby zrobienie dosypki do toru. My jako PKŻ wychodziliśmy już na prostą. Poradziliśmy sobie z komornikami i zaczynaliśmy myśleć poważnie o speedwayu oraz odbudowie zespołu. Mieliśmy wizję budowy zespołu. Gdy nasze plany zobaczył Leszek Kędziora, to aż oczy przecierał ze zdumienia. Obliczyłem, że jeżeli byśmy dobrze zainwestowali pieniądze, a mieliśmy inwestorów, to z tych naszych inwestycji mogliśmy mieć budżet klubowy na poziomie środka pierwszej ligi. Planowaliśmy wybudować halę do piłki nożnej ze sztuczną trawą, tor kartingowy i do quadów. Chcieliśmy zrobić to za trybuną, bo tam jest sporo miejsca. Prezydent jednak uważał, że my próbujemy na mieniu miasta zarabiać pieniądze. Z tej infrastruktury można było spokojnie zapewnić środek pierwszej ligi. Mogliśmy dalej działać, ale nie ma sensu, bo nie ma ludzi, przynajmniej w naszym środowisku, którzy wyłożą większe pieniądze na sport żużlowy. To się już skończyło. Tutaj trzeba zacząć samemu zarabiać. Na przykład Włókniarz Częstochowa ma giełdę. Inne stadiony podobnie prowadzą jakąś działalność gospodarczą, z której klub się utrzymuje. Jeżeli sponsor widzi, że coś się dzieje, to dorzuci troszkę pieniążków, a nas prezydent mamił od 2005 roku i nic z tego nie wyszło.

Czyli można powiedzieć, że rzucali wam kłody pod nogi?

- Tak, dokładnie tak. Nic nam nie pomogli. Byliśmy razem z prezesem na niezliczonej ilości rozmów i już wszystkie punkty sporne jakie były, to wyjaśniliśmy i osiągnęliśmy kompromis. Dokument miała pani sekretarka przepisać na komputerze, przynajmniej tak nas zapewniał prezydent, a później na następnym spotkaniu okazywało się co innego. Znowu coś było wymyślone i tak za każdym razem. To były jakieś szachy, które mogły zniechęcić nawet najbardziej oddanych ludzi, którzy na tym stadionie pracowali nieodpłatnie i wtedy, gdy była gloria i później, gdy była klęska. Niektóre osoby tylko się tam przewijały, żeby zdobyć aplauz, ale jak już zaczęło się źle dziać, to uciekali jak szczury z okrętu.

Jakby pan podsumował działalność Pilskiego Klubu Żużlowego?

- To była głównie walka z finansami. Poprzednicy zostawili nam dość duże zaległości. Przez to nękali nas komornicy. Wszystko trzeba było pospłacać. Teraz wyszliśmy na prostą i nawet mamy niezłą sumkę na koncie. Dzięki niej można było rozpocząć działalność po tych latach walki.

Mówi pan, że część pieniędzy na koncie jest, to może nie warto rezygnować definitywnie z żużla?

- W tej chwili prezes Bednarek i walne zebranie, które składało się z ludzi zahartowanych w bojach, którzy z niejednego pieca chleb jedli oraz mają pojęcie o żużlu rozłożyli bezradnie ręce. Trudno. Jak można tworzyć żużel, nie mając bazy. Jeżdżenie po obcych miastach mija się z celem. Mamy jednak drugi klub - Victorię. Niech wreszcie się pokażą. Dotychczas na łamach prasy trąbili, że nie mogą się wykazać. Może teraz coś im się uda. Nikogo nie przekreślam ani nie wyszydzam. Być może trafią na jakichś sponsorów, którzy będą dysponować większymi pieniędzmi, dzięki którym będą mogli rozwinąć skrzydła.

Wyprowadzacie się już ze stadionu przy Bydgoskiej?

- Tak, powoli zabieramy wszystko, co jest nasze, ale powiem tak - na pewno nie będziemy tego wyprzedawać. Zdeponujemy to i poczekamy. Może coś się zmieni.

Co się stało z członkami szkółki?

- Nasz najbardziej utalentowany junior Marcin Podlaszewski poszedł do Wrocławia. Nasi amatorzy przeszli do Bydgoszczy, a szkółka została po prostu rozwiązana.

Widzi pan szanse, żeby żużel jednak w Pile istniał?

- To znaczy, jeżeli zmienią się władze, to być może tak. W tej chwili nie ma klimatu i rzucane są kłody pod nogi. Teraz to jest walenie głową w beton administracyjny. Jak ci najbardziej wartościowi ludzie odejdą od żużla, może być trudno. Nie ukrywam, że mamy dobre układy i znajomości na wszystkich stadionach. Czy to w Gorzowie, czy Lesznie przecież tyle lat człowiek działa, więc teraz może sobie wyjechać na każdą imprezę.

Nie zamykacie jeszcze definitywnie furtki przed żużlem?

- Zawsze tli się tam jakaś iskierka nadziei.

Źródło artykułu: