"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Potrzebowaliśmy porządnego, pozytywnego kopa po ostatnich, przykrych wydarzeniach w naszym żużlu. I dała go nam runda Indywidualnych Mistrzostw Europy w Güstrow, gdzie Janusz Kołodziej przejechał się po konkurencji niczym wiceprzewodniczący GKSŻ-u walcem po krośnieńskim torze. Szkoda tylko, że zapewne do późnej jesieni będziemy żałować absencji w pierwszej rundzie rozgrywek wspomnianego Kołodzieja, ale też Kubery i Zengoty.
Owszem, w 2019 roku Madsenowi udało się stanąć na pudle IME mimo nieobecności w jednej z czterech odsłon. Wtedy był jednak mocarzem i nawet w globalnych mistrzostwach do samego końca straszył Zmarzlika odebraniem złota. Generalnie jednak czasu na odrabianie strat wiele nie pozostało. No bo spójrzmy - przed rozdaniem w Niemczech Kołodziej tracił do Michelsena piętnaście punktów. A teraz, mimo kapitalnej postawy, traci do Duńczyka dwanaście oczek.
ZOBACZ WIDEO: Paweł Przedpełski pójdzie w ślady Dudka? Stanowcza odpowiedź torunianina
Tymczasem liderowi Fogo Unii potrzeba do szczęścia nie srebra czy brązu, ale złota. Nie dlatego, że srebro już miał. Otóż mistrzostwa Europy to platforma, z której wielu by chciało przeskoczyć do cyklu Grand Prix, jednak może tylko jeden. Najlepszy. A Kubera od Kołodzieja różni się tym, że pan Dominik stałą dziką kartę na występy w elicie może w końcu dostać, natomiast pan Janusz nigdy jej już nie dostanie. Sam musi sobie ten awans wyszarpać. Jest artystą, a artyści muszą czasem cierpieć. Poza tym bywają nierówni i jeśli chodzi o formę, humorzaści.
Nic to, niech się dzieje wola nieba. Dzięki nieobecności pod Jasną Górą wspomniana trójka Polaków mogła się wybrać do Niemiec bez większej presji na wynik. A teraz, gdy poczuli krew i szansę na powrót do gry, ciśnienie może pójść w górę. Poza tym my je zaczynamy podnosić, kibice. Zatem spokojnie z oczekiwaniami, bo speedway jest niezwykle dynamiczny i zmienia się z piątku na sobotę.
Przypomnijmy, co głosili ci w gorącej wodzie kąpani po wypadku Kubery na Stadionie Narodowym. Że ten Motor daleko już nie zajedzie. A przecież sportowcy przechodzą zawsze przyspieszony kurs rekonwalescencji. No i Kubera wrócił, za to rozbił się Piotr Pawlicki. Wtedy wielu zaczęło wróżyć problemy Betard Sparty, tymczasem zawodnik już dziś może wrócić na tor. Żeby było ciekawiej, akurat na pojedynek z lubelską ekipą. Znów osłabioną, tym razem brakiem Jacka Holdera. I tak wciąż ktoś z karuzeli wypada, a ktoś inny na nią wraca.
Ciężko przygotować w żużlu niezawodny biznesplan, bo nigdy nie wiadomo, kto kogo powiezie w płot i z jakimi konsekwencjami, a także kto komu zrobi wynoszenie w pasie bezpieczeństwa - kibic zawodnikowi, czy zawodnik kibicowi. Jak to uczyli w tabloidach - news nie jest wtedy, gdy pies pogryzie człowieka, tylko kiedy człowiek pogryzie psa.
Nie wiemy, co przyniesie środa, piątek, sobota, niedziela, ale wiemy, że zaczyna się sporo dziać. Akurat tak się życie poskładało, że od dzisiejszego meczu w Krośnie wiele już nie zależy, niemniej jeszcze kilka dni temu spodziewaliśmy się innych rozwiązań. Że to Fogo Unia będzie miała wpływ na wybór rywala w fazie play-off. Czytałem wtedy w mediach o różnych możliwych zachowaniach Byków, ktoś nawet wspomniał, że, kto wie, może wyślą do Krosna młodzież. Co dowodzi, że niektórzy wciąż żyją patologią zamierzchłych czasów i nie dostrzegają zmian zachodzących wokół nas.
Naprawdę ktoś jeszcze sobie wyobraża, że liderzy Fogo Unii uznają, iż nie opłaca im się jechać do Krosna po 50, 70, czy może 100 tysięcy złotych z okładem? I zdecydują za Lidseya czy Holdera, że oni również muszą się zrzec wynagrodzenia? Ktoś sądzi, że szefowie PGE Ekstraligi i będącej na każdym meczu telewizji jedynie bezradnie rozłożyliby ręce i podsumowali taki skandal stwierdzeniem "no nic się nie dało zrobić"? To byłoby trzęsienie ziemi z wieloma ofiarami.
Trzymam kciuki, by Piotr Pawlicki był w niedzielę gotów do jazdy, podobnie jak wszyscy kluczowi zawodnicy obu ekip. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że solidna kara finansowa dla Woffindena za walkę wieczoru w pasie bezpieczeństwa to wystarczająca sankcja, a odsunięcie go od jazdy byłoby grubym nieporozumieniem i ze szkodą dla całych rozgrywek.
Nadzieje w Lesznie będą rozbudzone, choć wrocławianie zrobią absolutnie wszystko, by zachód słońca nad Smoczykiem niekoniecznie urzekł tym razem miejscowych kibiców. Władze Betard Sparty chciałyby wywieźć z Leszna spokój. Czyli zwycięstwo. Tym bardziej, że 16 sierpnia, a więc przed rewanżem, na Olimpijskim mają się odbyć Drużynowe Mistrzostwa Polski juniorów z udziałem m.in. leszczynian. Gospodarze z pewnością chcieliby na spokojnie, a nie w nerwach obserwować, jak rywale z Leszna kręcą się po miejscowym torze. Kilka lat temu, w podobnej sytuacji, potrafiono takie zawody we Wrocławiu odwołać na podstawie... świetnych prognoz pogody. I ktoś na to pozwolił.
Jestem ciekaw, ilu gospodarzom uda się zwyciężyć w niedzielę, bo nawet wygrana w najmniejszych rozmiarach może się okazać furtką do wielkiego świata. Jazda z łatką "lucky loser" gwarantuje przecież cztery mecze więcej, a to w tym biznesie opłacalna różnica. Nie wiem, czy dla wszystkich, ale z pewnością dla samych żużlowców.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Grzegorz Węglarz wydał oświadczenie. Odniósł się do ostatniego wywiadu
- Kibice zarzucili Woźniakowi "aktorstwo". Zawodnik reaguje