Urodzony w 1936 roku w Rybniku należy do grona najwybitniejszych postaci polskiego żużla. Ścigał się w zdecydowanie najlepszym okresie speedwaya w swoim mieście, będąc silnym punktem zespołu Górnika, który następnie zmienił nazwę na Rybnicki Okręg Węglowy. Dominacja tego klubu - szczególnie w latach sześćdziesiątych - przeszła do historii. Był czas, że rybniczanie przez siedem kolejnych sezonów nie schodzili z najwyższego stopnia Drużynowych Mistrzostw Polski.
W sumie ROW aż 12-krotnie sięgał po złoto w ligowym wydaniu, co daje mu drugie miejsce w tabeli wszech czasów, za Unią Leszno (osiemnaście tytułów). Nie ma żużlowca, który brałby udział w każdym z tych mistrzostw. Stanisław Tkocz był tego najbliżej. Gdy górnośląski zespół ostatni raz wspinał się na szczyt, on ścigał się już jednak w opolskim Kolejarzu i zresztą właśnie w 1972 roku zdecydował się zakończyć karierę.
Tkocz miał karierę szalenie bogatą w sukcesy. Dorobek, jaki zebrał w DMP, daje mu pierwsze miejsce pod względem indywidualnym, tj. 11 złotych krążków, 2 srebrne, 2 brązowe, a przecież drogę na szczyt z macierzystą drużyną rozpoczął jeszcze w II Lidze w roku 1955. Ponadto zdobył 2-krotnie tytuł w Indywidualnych Mistrzostwach Polski, a także raz zanotował triumf w szalenie prestiżowym Złotym Kasku. Jeśli mowa o laurach międzynarodowych, to największymi są 2 złote medale w Drużynowych Mistrzostwach Świata.
W przeciwieństwie do Antoniego Woryny, z którym dzierżył park maszyn w ROW-ie, nie udało mu się wspiąć na podium w Indywidualnych Mistrzostwach Świata. Poprzestał na dwóch udziałach w finałowych turniejach, lecz bez sukcesu. Nie zmienia to faktu, że zapisał się w historii złotymi zgłoskami i z trójki braci Tkoczów, jest tym zdecydowanie najwybitniejszym.
ZOBACZ WIDEO: Kubera z medalem w Grand Prix? Menadżer nie ma wątpliwości
Cztery lata młodszy Jan nie był bowiem tak utytułowany, zresztą większość kariery spędził w gdańskim Wybrzeżu. Młodszy od Stanisława o piętnaście lat Andrzej radził sobie lepiej od Jana, bo z ROW-em zebrał kilka medali w lidze, zdobył także srebro w IMP, a wraz z kadrą narodową brąz w DMŚ. Jako jedyny z tej trójki całą karierę jeździł w Polsce dla Rybnika, z dwuletnią przerwą na starty w brytyjskim Poole Pirates.
Stanisław Tkocz wraz ze wspomnianym Woryną i Andrzejem Wyglendą to największe legendy ROW-u. Cała trójka nie ograniczała się tylko do zdobywania złotych krążków ze swoim klubem, osiągając przy tym świetne wyniki ligowe, ale też zaznaczała się w turniejach indywidualnych i reprezentacyjnych. Co ciekawe, niewiele brakowało, a w 1960 roku najstarszy z tego grona odszedłby z Rybnika do Rzeszowa po tym, jak popsuły się mocno jego relacje z klubem. Tkocz był zawieszony, jednak z czasem doszedł do porozumienia ze sternikami i wrócił do składu. Ówczesny Górnik zaczął mieć problemy, bo groził mu spadek. Waleczny zawodnik potrafił jednak tchnąć w drużynę nowego ducha i ścigać się nawet ze złamaną ręką.
Czy jego rekord tytułów mistrzowskich w lidze polskiej jest możliwy do pobicia? W tym roku z czynnych zawodników po raz 9. zdobył go Jarosław Hampel, jednakże ma on już 41 lat i na dodatek trudno będzie mu w nowym sezonie wywalczyć kolejne złoto, ponieważ zmienił klub na taki, który nie będzie pretendować do zwycięstwa. Janusz Kołodziej ma 8 złotych medali, ale też i 39 lat oraz miejsce w zespole, któremu też nie wróży się triumfu w PGE Ekstralidze. Największe zagrożenie to Dominik Kubera. Ma on dopiero 24 lata, a już 7 tytułów w kolekcji!
W poniedziałek 6 listopada Stanisław Tkocz skończyłby 87 lat. Zmarł 19 maja 2016 roku.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Szokujące słowa arbitra. "Nie ma mowy o niezależności sędziów"
Drużyna rezerw ratunkiem dla Krakowa? "Bardzo dobry pomysł"