Nestor polskiego żużla karierę zakończył ponad 50 lat temu, ale kibice w Częstochowie wciąż darzą go wielką sympatią. Stanisław Rurarz swoją karierę rozpoczynał w Stali Gorzów, ale los sprawił, że szybko zmienił klub. Przeniósł się do Stali Świętochłowice, a w 1959 roku trafił do Włókniarza Częstochowa. I dzięki temu kibice żużla pamiętają o nim do dzisiaj.
Chciał zapomnieć o wojennej traumie
Dlaczego zdecydował się na sport? Jak sam przyznawał, chciał zapomnieć o wojennej traumie. Gdy w 1939 roku Niemcy zaatakowali Polskę miał niespełna cztery lata. Dorastał w cieniu wojennej zawieruchy i wszystko doskonale pamiętał.
- Wojna była przerażająca, a wiele ludzi wyrządziło mojej rodzinie straszne świństwa. Dziś żaden z oprawców już jednak nie żyje, a ja nie mam pretensji do ich potomków. Na własne oczy widziałem tylu zabitych ludzi, że to nieco zmienia perspektywę - mówił w wywiadzie udzielonym portalowi WP SportoweFakty (więcej TUTAJ).
ZOBACZ WIDEO: PGE Ekstraliga planuje ważną zmianę w regulaminie. Najlepsze kluby będą miały kłopoty?
Jako siedmiolatek cudem przeżył zasadzkę Gestapo urządzoną w jego rodzinnej wsi. Polowano na oddział, w którym byli jego bliscy. Rodzice walczyli w partyzantce na terenie Gór Świętokrzyskich.
- To była walka o życie i nawet jako dzieci zdawaliśmy sobie sprawę. Ja nie tylko widziałem wojnę, ale przez zaangażowanie rodziców mogę powiedzieć, że rzeczywiście w niej uczestniczyłem. Oczywiście nie z bronią, ale przynajmniej dwukrotnie moje życie było zagrożone - wspominał.
Cudem uniknął śmierci
Rurarz jako dziecko dwukrotnie cudem uniknął śmierci. Za pierwszym razem wybrał się do cioci z tajemniczą przesyłką, którą był spory woreczek z amunicją. Do pokonania mieli kilometr, ale po drodze natknęli się na niemiecki patrol. Widząc z daleka wrogich żołnierzy, zaczął wymachiwać woreczkiem, by powypadały z niego wszystkie naboje.
- Niemcy myśleli, że ich pozdrawiam i dlatego macham workiem. Żaden z nich nie wpadł na pomysł, że kilka metrów dalej wysypałem amunicję moich rodziców. Niemcy mocno sprawdzali każdy niepokojący sygnał. Amunicja niesiona przez dziecko byłoby niewątpliwie dowodem, że żołnierze są w okolicy. Sądząc po praktykach Niemców mogę się jedynie domyślać, że zrobiliby wszystko, bym zaprowadził ich do rodziców, a potem rozstrzelaliby całą naszą rodzinę - mówił.
Do drugiej sytuacji doszło w październiku 1943 roku. W jego rodzinnym domu zgromadził się oddział partyzantów. W tym czasie na jego wieś została urządzona obława, a Niemcy dostali informacje o ukrywających się żołnierzach. Jak wspominał Rurarz, byli bezwzględni dla wszystkich.
- Do naszego domu też weszli Niemcy i przeszukiwali każdy pokój. Nagle Niemiec otworzył szafę, w której wisiał mundur mojego taty. Za takie coś groziła śmierć, ale ku naszemu zdziwieniu żołnierz odpuścił tę sprawę i nie poinformował swoich kolegów. Dzięki temu przetrwaliśmy. Praktycznie nikt nie przeżył. Nasz dom oddalony był o 200-300 metrów, więc praktycznie nie było szans, by ktoś zdołał do niego dobiec - dodał.
Od tego czasu jego rodzice ukrywali się w lesie. Rurarz i trójka jego rodzeństwa została rozdzielona między obcych ludzi, którzy zgodzili się ich przygarnąć. Matki i ojca nie widzieli przez prawie dwa lata.
Został legendą
Rurarz na początku lat pięćdziesiątych rozpoczął starty na żużlu. Pierwszym klubem była Stal Gorzów, a potem przeniósł się do Świętochłowic. Ostatecznie w 1959 roku został zawodnikiem Włókniarza Częstochowa i poprowadził zespół do pierwszego w historii mistrzostwa Polski. Swoje życie już na zawsze związał z Częstochową. Tytuł był nagrodą za wszystkie lata, w których poświęcił się sportowi.
Jednak wcale nie było pewne, że trafi do Włókniarza. Rurarz miał bowiem startować dla Gwardii Bydgoszcz, ustalił już nawet warunki. Wtedy do gry wkroczyli częstochowianie, a władze Gwardii w trakcie negocjacji groziły nawet użyciem broni. Nic to nie dało, gdyż działacze Włókniarza dogadali się z klubem ze Świętochłowic i posiadali kartę zawodnika. Broń tak szybko, jak trafiła na stół, tak szybko z niego zniknęła.
Rurarz był liderem z prawdziwego zdarzenia. Zawsze można było na nim polegać. Wtedy zawodnicy tworzyli jedną wielką rodzinę, która spotykała się nie tylko na meczach i treningach. Fani długo wspominali, jak na częstochowskim torze wraz z Wiktorem Jastrzębskim pokonał legendarnych Barry'ego Briggsa i Ivana Maugera.
- Człowiek o tym nie myślał z kim jedzie. Mnie się wydaje, nie ubliżając obecnym zawodnikom, że kiedyś żużlowcy mieli więcej ambicji niż dzisiaj. Obecnie każdy na siebie i swoje kości uważa, kalkuluje czy mu się opłaca. Kiedyś tak nie było. Zwycięstwo było ważniejsze. Za własne ciężko zarobione pieniądze kupowaliśmy części w Anglii, wkładaliśmy je w nasz sprzęt po to, by mieć wynik - wspominał podczas spotkania z kibicami w Częstochowie.
W 1971 roku zakończył karierę. Postawił na rodzinę. Pozostał jednak wierny Częstochowie. Tu prowadził interesy, a w latach dziewięćdziesiątych otworzył w mieście salon Opla. Wtedy tłumy ciągnęły, by kupić samochód od legendy Włókniarza. Wciąż kibicuje i wspiera klub. Speedway nadal jest w jego sercu. Zagrał nawet w filmie "Żużel", gdzie był sprawozdawcą.
Czytaj także:
Zawodnik polskiego klubu miał pobić 14-latka. Teraz przedstawił swoją wersję wydarzeń
Nie Przyjemski, tylko on będzie odkryciem sezonu? "Robi wrażenie. Nie jest typem, który spanikuje"