20 lipca 2003 roku do Tarnowa na starcie w ramach 13. rundy Drużynowych Mistrzostw 1. Ligi przyjechał RKM Rybnik. Obie drużyny od początku sezonu walczyły o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej, choć w tamtym momencie miały przed sobą perspektywę play-offów.
Każdy punkt mógł być jednak na wagę przepustki do wyższej ligi, ale i do górnej czwórki play-off, która nadal walczyłaby o awans do wyższej ligi. O ile rybniczanie byli w nieco komfortowej sytuacji, bo byli na czele rozgrywek, tak tarnowianie musieli walczyć do samego końca o to, by być w czołowej czwórce.
W Tarnowie zdawali sobie sprawę z tego, że w ostatniej rundzie czekał ich wyjazd do Gniezna, które również miało szansę na play-offy. Z kolei najgroźniejszy rywal Unii - Stal Gorzów miał przed sobą mecz z jednym z dwóch outsiderów ligi, czyli Kolejarzem Rawicz. I to na własnym terenie.
ZOBACZ WIDEO: Był rewelacją PGE Ekstraligi. Co dalej?
- Ten mecz jest dla nas bardzo ważny, może nie tak, jak dla rybnickiej, ale my musimy to spotkanie wygrać, bo to dla nas ostatnia szansa. Zrobimy wszystko, aby wygrać - mówił przed meczem Janusz Kołodziej w rozmowie z telewizją Sabmar.
Początek meczu był wymarzony dla Unii Tarnów. Choć Mariusz Węgrzyk dwoił się i troił, by wyprzedzić Petera Karlssona, to doświadczony już Szwed w duecie z Robertem Wardzałą przywieźli do mety pięć punktów. Goście szybko odpowiedzieli w drugim wyścigu. To była oznaka jednego - fanów czekało spotkanie "cios za cios". I tak też było.
Po dwunastu wyścigach na tablicy wyników widniał rezultat 37:34 dla RKM-u Rybnik. Tym samym gospodarze z nożem na gardle przystąpili do biegów nominowanych. Mieli trzy ostatnie okazje, by zdobyć minimum 12 punktów i nie pozwolić rywalowi ugrać więcej niż 7 "oczek". Z liderem rozgrywek mogło to być niewykonalne.
Trzynasta gonitwa okazała się być szczęśliwa dla Unii. Marcin Rempała i Janusz Kołodziej pokonali podwójnie osamotnionego Rafała Szombierskiego i to gospodarze byli na jednopunktowym prowadzeniu - 39:38. Jakby dramaturgii tamtego popołudnia było mało, to w 14. biegu Peter Karlsson przyjechał do mety przed Mariuszem Węgrzykiem i Łukaszem Romankiem, co oznaczało, że na tablicy wyników widniało 42:41. Tym samym o wszystkim decydować miało ostatnie starcie.
Pod taśmą ustawili się od krawężnika: Siergiej Darkin (Unia), Nicki Pedersen (RKM), Robert Wardzała (Unia) i Mariusz Staszewski (RKM). Patrząc na punkty, faworytami byli przyjezdni, Duńczyk miał przy swoim nazwisku dziewięć "oczek", a wychowanek gorzowskiej Stali dwanaście.
Kiedy taśma poszła w górę, tarnowski stadion pogrążył się w ciszy. - Kapitalnie rozegrali ten pierwszy wiraż rybniczanie. Pedersen blokuje, by nikt nie wyprzedził jego partnera - mówił komentator Sabmar Michał Stencel, kiedy to RKM Rybnik prowadził 5:1 i tym samym jechał po zwycięstwo w całym meczu.
Taka sytuacja utrzymywała się przez niespełna minutę. Kiedy zawodnicy wyjeżdżali z drugiego wirażu trzeciego okrążenia, Pedersen drastycznie zwolnił i pod bandą wyprzedził go Siergiej Darkin. Kilka sekund później Duńczyk zanotował defekt, a stadion tarnowskiej Unii oszalał w radości, bowiem tym samym podopieczni Mariana Wardzały triumfowali 45:44!
- Zatem stało się to, czego się najbardziej obawialiśmy - mówił po wyścigu rybnicki komentator.
Nicki Pedersen, który kilka miesięcy później świętował z rybnickim RKM-em awans do najwyższej klasy rozgrywkowej oraz tytuł Indywidualnego Mistrza Świata, w tamtym momencie do parku maszyn wrócił mocno poddenerwowany. Żużlowiec zaraz po tym, jak pojawił się w swoim boksie, zaczął sprawdzać tylne koło w swoim motocyklu, po czym je kopnął. - Cały Nicki. Musiał wyładować swoją wściekłość na motocyklu - mówił Stencel.
W kadrach telewizyjnych można było zobaczyć, że Pedersen ze swoim mechanikiem jeszcze kilka chwil analizowali, co się stało, że maszyna najlepszego jeźdźca świata tamtego sezonu odmówiła posłuszeństwa.
Dla 26-letniego wówczas żużlowca nie był to najlepszy dzień. Kilkadziesiąt minut wcześniej zawodnik, jadąc na pewnym prowadzeniu, w dziewiątym wyścigu pomylił liczbę okrążeń. Wykorzystał to Tomasz Rempała, który wyrwał trzy punkty z konta Pedersena.
Ostatecznie obie drużyny awansowały do górnej czwórki play-offów. Lepsi w końcowym rozrachunku okazali się być jeźdźcy z Górnego Śląska, którzy wywalczyli 32 punkty i o trzy "oczka" wyprzedzili Unię. I obie ekipy świętowały awans do Drużynowych Mistrzostw Polski. Kilka miesięcy później Unia została najlepszym zespołem w naszym kraju.
Czytaj także:
1. Wkrótce może zostać jedynym żużlowcem w kraju
2. W Gorzowie wiążą z nim duże nadzieje