Czarny sport to nie jedynie widowiskowe mijanki. Setki zawodników straciło życie na torze. Choć standardy bezpieczeństwa na przestrzeni lat ulegały poprawie, dawniej główni bohaterowie rywalizowali w warunkach, o których części dzisiejszych kibiców nawet się nie śniło.
21 kwietnia 1956 roku w Wiedniu rozgrywano mecz towarzyski pomiędzy Polską, a Austrią. Biało-Czerwoni jednak nie kwapili się do wzięcia udziału w zawodach.
O ile stan nawierzchni można było uznać za zadowalający, infrastruktura uniemożliwiała już bezpieczne ściganie. Banda ogradzająca łuki toru została zrobiona z betonu. Jakby tego było mało, żużlowcy musieli uważać na niczym niezabezpieczone betonowe schody.
ZOBACZ WIDEO: Co z obowiązkowym wychowankiem? Szokujące słowa Piotra Barona
Nie mogli się doprosić
Nasi reprezentanci apelowali, by obłożyć je belami słomy. Organizatorzy pozostawali zaś nieugięci i zlekceważyli protesty Polaków. Wypełniony po brzegi "Prater" łaknął widowiska. Ostatecznie dostał krwawe igrzyska, w których śmierć poniósł Zbigniew Raniszewski. Piętnasty wyścig meczu towarzyskiego okazał się ostatnim w jego życiu, które zakończyło się w wieku raptem 29 lat.
W nim żużlowiec Gwardii Bydgoszcz toczył zażartą walkę. Ta w pewnej chwili wymknęła się spod kontroli. Wychowanek TKM Toruń stracił panowanie nad motocyklem i z pełnym impetem, skulony, wjechał we wcześniej wspomniane betonowe schody. Poniósł śmierć na miejscu. Chwilę przed wypadkiem zdążył jedynie schować głowę za kierownicą. Nie miał szans.
Zaczęli mówić
Prawda wyszła na jaw wiele lat później. Organizatorzy skrupulatnie dbali o to, by szokujące kulisy tragedii nie ujrzały światła dziennego. Nie chcieli przyznać się do błędu. Rodzinę Raniszewskiego okłamywano. Zeznania były niejasne. Świadków zastraszano. Nikt nie miał odwagi iść na wojnę z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa.
Ostatecznie po wielu latach, a konkretnie w 2011 roku, w sieci odnaleziono filmik z mrożącego krew w żyłach wypadku. Na trop wpadł wnuk tragicznie zmarłego zawodnika. W internecie powstała specjalna strona "raniszewski.com.pl", na której można znaleźć szereg zeznań. Uczestnicy wydarzenia odważyli się mówić. W sprawie nastał przełom.
- Całą sytuację widziałem z parkingu, gdzie już było nerwowo po wcześniejszym upadku Andrzeja Krzesińskiego. Doszło do kontaktu między Raniszewskim i przeciwnikiem jadącym przed nim. Zbyszek po zetknięciu się z rywalem nie był w stanie zamknąć gazu. Odprostowało go, przymusowo stracił rytm jazdy, a potem doszło do kolizji z Sidlo. Następnie skulony Polak z całym impetem uderzył w betonowe schody. Obraz był wstrząsający. O wszystkim decydowały ułamki sekund i skończyło się, tak jak się skończyło. Nie było szans, aby się uchronić przed uderzeniem w beton, gdyż w tym miejscu nie było żadnej bandy - wyjawił po latach Włodzimierz Szwendrowski w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Na tym nie koniec skandali. Rodzina Raniszewskiego odnalazła trumnę z jego ciałem po tygodniu od chwili fatalnych wydarzeń w... Czechach, na bocznicy. Wysłano ją wagonem towarowym do Polski, lecz wkrótce uznano za zaginioną. Najbliżsi zdradzali, że na pogrzebie nie dało się dostrzec żadnego śladu wypadku na ciele ofiary, które wedle doniesień krewnych "wyglądało jak z wosku".
- Pamiętam doskonale tamten wyścig. Przed jego rozpoczęciem Zbyszek poprosił, abyśmy zamienili się torami. Zgodziłem się. Wystartowałem jako pierwszy i cały wypadek zarejestrowałem kąta oka. Dojechałem jeszcze do następnego wirażu i zatrzymałem się. Wiedziałem, że stało się coś strasznego. Do dziś nie mogę zrozumieć dlaczego pochylił głowę i uderzył w beton, a nie próbował podnieść motocykla i nim zamortyzować uderzenie. Może wtedy żyłby? Po tym wszystkim czułem się okropnie - zdradził Florian Kapała w książce "Asy Żużlowych Torów".
Groźby i brak odpowiedzialności
Taki scenariusz w żaden sposób nie pokrywał się z relacją trenera Polaków, Alfreda Fredenheima, który przedstawił śledczym inną wersję. Zgodnie z jego zeznaniami w miejscu zdarzenia były bele słomy prasowanej. - Na optykę, jak oglądaliśmy tor w przeddzień wypadku, ta ułożona ilość bel słomy wydawała się względnie wystarczająca - wspominał szkoleniowiec.
Organizator dodał, iż - Po wypadku na torze miało znajdować się sporo słomy porozrywanej po uderzeniu przez polskiego żużlowca.
Wciąż nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności za tragiczne wydarzenia z 1956 roku. Rodzina nie otrzymała pieniędzy z ubezpieczenia. Walczący o sprawiedliwość prezydent Leszna Łukasz Borowiak miał nawet otrzymywać niepokojące telefony z zastrzeżonych numerów, by nie zajmować się sprawą. 24 lutego 2024 minęło 97 lat od chwili narodzin Raniszewskiego.
Jego największym sukcesem w karierze było zdobycie Drużynowego Mistrzostwa Polski w 1955 roku w barwach Gwardii Bydgoszcz. Ponadto dwukrotnie wywalczył brązowy medal IMP (1951, 1955).
Zobacz także:
- Sezon żużlowy ruszył w Częstochowie
- Wiele mijanek Kildemanda z Sajfutdinowem