Łukasz Czechowski: Proszę w kilku zdaniach podsumować zakończony sezon.
Zbigniew Jąder: Fachowcy typowali nas do spadku, a tak się nie stało. Utrzymaliśmy się w lidze i to dosyć bezpiecznie. Mogło być jeszcze lepiej, ale cieszmy się z tego, co jest. Zawodnicy walczyli ambitnie, chociaż w kilku meczach mogło być lepiej.
Jest pan zadowolony z piątego miejsca w lidze?
- Oczywiście nigdy nie jest tak, żeby nie mogło być lepiej, ale ogólnie jestem zadowolony. Mieliśmy nieco słabszy zespół - odszedł nasz kapitan Adam Skórnicki, Daniel Pytel skończył wiek juniora, a w poprzednim sezonie był naszym 100-procentowym młodzieżowcem. Nasi juniorzy byli nieco słabsi, nie mieliśmy pewnego lidera. Bardzo pomógł nam Mateusz Szczepaniak i tu mogę się pochwalić - to był mój pomysł, żeby go sprowadzić. Generalnie uważam, że kibice i zarząd mogą być usatysfakcjonowani wynikiem. Naprawdę nie mieliśmy zawodników z wielkimi nazwiskami, ale chłopacy walczyli, jak mogli. Dla porównania - proszę zobaczyć jakim składem dysponował KM Ostrów i w którym miejscu jest ta drużyna.
Dla pana był to chyba jeden z najtrudniejszych sezonów w karierze.
- Niestety muszę powiedzieć, że tak, bo sytuacja tak się ułożyła, że nie miałem wpływu na budowanie drużyny, a potem musiałem się męczyć. Nie narzekam i nie uskarżam się, ale trochę męki jednak było.
Nie było w drużynie lidera, była jednak trójka mocnych zawodników - Trojanowski, Kościuch i Szczepaniak.
- Ta trójka miała w zasadzie dobry sezon i nie mogę mięć do nich pretensji. Trojanowski był naszym najlepszym zawodnikiem na torze w Poznaniu. Gorzej wiodło mu się na wyjazdach, poza Rybnikiem, gdzie był ojcem zwycięstwa. "Norbi" natomiast był naszym liderem w meczach na obcych stadionach. Sprowadzenie Szczepaniaka było bardzo dobrym pomysłem i pewnie bez niego trudno byłoby nam wywalczyć to piąte miejsce. Suchecki i Jankowski również walczyli i mieli wpływ na zajęcie przez nas dobrej pozycji.
Problemem całej drużyny była nierówna forma. W jednym biegu poznańscy żużlowcy potrafili wygrać, by w kolejnym przywieźć zero. Co było tego przyczyną?
- To jest sport i nie zawsze wszystko się udaje. Na pewno zawodnicy zawsze chcieli dobrze pojechać, ale czasami mieli problemy sprzętowe, co - będąc w parkingu - było widać jak na dłoni. Trudno też przez cały sezon utrzymać równą formę. Nieraz zawodził motocykl, innym razem zawodnicy źle dopasowywali się do nawierzchni.
Ewidentnym problemem PSŻ byli młodzieżowcy. Adam Kajoch przychodził do Poznania jako duży talent.
- Kajoch miał może trzy dobre mecze, w pozostałych zawiódł. Znałem Adama z Leszna - gdy z nim pracowałem, był bardzo solidnym zawodnikiem, ułożonym, dobrze prowadzącym się. Przez te kilka lat, gdy mnie w Unii nie było, zmienił się i to na minus.
Grzegorz Stróżyk natomiast w trakcie sezonu się rozwinął.
- Stróżyk przychodził do nas mając bardzo mały staż zawodniczy. W niektórych meczach jednak pojechał nieźle, wypalił. W innych z kolei nic nie było po jego i naszej myśli.
W Poznaniu kolejny raz postawiono na polskich zawodników. To dobry wybór?
- To był dobry kierunek, bo dzięki temu miałem na treningach wszystkich zawodników. W innych klubach na treningu jest dwóch żużlowców, a reszta przyjeżdża w dniu meczu, po nim kasuje należne pieniądze i już ich nie ma. To jest naprawdę bardzo dobry skład, ale potrzeba w nim jeszcze jednego prawdziwego lidera, który gwarantuje w każdym meczu dwucyfrowy wynik. Wtedy inaczej się jedzie. Czasami żałowałem, że nie jestem Duchem Świętym, bo nie wiedziałem jak robić rezerwy taktyczne czy dżokery. W jednym biegu zawodnik pojechał słabo, więc nie puszczałem go jako taktyczną, a on kolejny swój wyścig wygrywał. A jak ktoś wygrał bieg i w kolejnym pojechał jako taktyczna, to zawodził. Ręce opadały.
Jaki był najmilszy moment tego sezonu?
- Myślę, że wygrana w dwumeczu z Rybnikiem. Nie było łatwo wygrać na wyjeździe, ale u nas było jeszcze trudniej. Wtedy najbardziej się cieszyłem, bo po dwóch spotkaniach przybyło nam pięć punktów. I to właściwie w jeden tydzień. Na początku mieliśmy niekorzystny kalendarz, same silne zespoły i długo byliśmy czerwoną latarnią. Ale wszystko skończyło się dobrze.
A najgorszy moment?
- Mecz w Gnieźnie. Do betonowego toru kompletnie nie pasowały motocykle naszych zawodników. Nie można mieć jednak pretensji do gospodarzy – każdy robi taki tor, jaki mu odpowiada.
Czy ma pan sobie coś do zarzucenia?
- Chyba tylko to, że nie poszedłem do wróżki, żeby powiedziała mi, kiedy ma jechać rezerwa taktyczna albo dżoker. Przeważnie jako dżokera puszcza się zawodnika, który wygrywa, żeby bieg nie był popsuty. I czasami na takiego czekałem, czekałem i jak się doczekałem, to już dżokera nie można było jechać. Podobnie z taktycznymi. Jak był Skórnicki, to on to wszystko obsługiwał, wygrywał taktyczne i dżokery, ewentualnie przyjeżdżał drugi. A w tym roku zdarzały się "wtopy". Rezerwy to była u nas loteria.
Na pewno na plus tego sezonu można zaliczyć fakt, że w końcu ruszyła szkółka. Turniej Nadzieje Polskiego Żużla pokazał jednak, że jeszcze wiele pracy przed tymi młodymi chłopakami.
- Bardzo dużo, ale teraz od nich będzie zależało, czy będą się rozwijać, czy nie. W naszym klubie niestety nie ma warsztatu, nie ma mechanika i chłopacy muszą sobie radzić sami. A mi się wydaje, że junior powinien być pod opieką klubu przynajmniej przez dwa sezony. Szybkie przechodzenie na zawodowstwo to chyba nie jest dobry pomysł. Bo oni prędzej czy później nie dadzą sobie rady. Chyba że znajdą możnych sponsorów, ale o to dzisiaj jest bardzo trudno. Nawet jak rozmawiam z zawodnikami, którzy jeżdżą w lidze, to przyznają, że jest z tym wielki problem. Do Golloba sponsorzy przychodzą sami, ale to jest wyjątek. A jak taki świeży chłopak ma załatwić sponsora, skoro nikt go nie zna?
Kilka tygodni po zakończeniu sezonu odszedł Tomasz Wójtowicz. Jak będzie pan wspomniał prezesa klubu?
- Jak wszystkich, również mnie bardzo zasmuciła ta wiadomość. Zapamiętam prezesa jako człowieka bardzo oddanego poznańskiemu żużlowi, mającego wiele pomysłów i dużo chęci do działania. Jego śmierć to ogromna strata dla całego środowiska.