Mowa o społecznym fenomenie, bo choć dyscyplina jest obecna w zaledwie 22 polskich miastach, to i tak co tydzień gromadzi przed telewizorami setki tysięcy ludzi. Tylko w ubiegłym sezonie każdy mecz PGE Ekstraligi był oglądany średnio przez 160 tysięcy widzów w telewizji i 10 tysięcy na stadionach. Finał oglądało nawet 0,5 mln fanów.
Z potencjału tej dyscypliny doskonale zdają sobie sprawę władze Canal+, dla których żużlowe kontrakty są priorytetem. Nieoficjalnie szacuje się, że nawet 25 procent abonentów tej stacji to właśnie kibice żużla. Z tego też powodu sportowy gigant po raz kolejny postanowił wyłożyć na ten sport rekordowe pieniądze i zatrzymać go na swoich antenach.
W poniedziałek ogłoszono podpisanie nowej, trzyletniej umowy (2026-2028) z Canal+ na prawa telewizyjne do pokazywania PGE Ekstraligi. Opiewa ona na 214,5 mln złotych, co daje 71,5 mln złotych rocznie. Nieco mniej, bo 10 mln złotych rocznie, gwarantuje z kolei odrębna umowa na transmisje 2. Ekstraligi w latach 2025-2027. Dodatkowo Canal+ będzie musiał opłacić koszty produkcji spotkań.
ZOBACZ WIDEO: Słaby sezon 2023 Patryka Dudka. Jak odbudować jego formę?
Jedno spotkanie warte ponad milion złotych!
Do tego dochodzą także nowe umowy na sponsoring tytularny obu rozgrywek. W przypadku koncernu PGE mowa aż o czteroletniej umowie gwarantującej średnio przynajmniej 6,5 mln złotych rocznie oraz trzyletniej umowie ze spółką Metalkas (około 800 tysięcy złotych). Biorąc to wszystko pod uwagę można zauważyć, że już niedługo tylko dwie najmocniejsze ligi żużlowe w naszym kraju będą rozdzielać między 16 klubów blisko 90 milionów złotych. Dla każdego z klubów PGE Ekstraligi może to oznaczać nawet osiem milionów złotych rocznie od sezonu 2026!
Choć do piłki nożnej jeszcze trochę brakuje (kontrakt PKO Ekstraklasy to 310 mln złotych rocznie), to jednak, gdy spojrzymy na proporcje, różnice nie są już takie duże. W piłkarskiej lidze przez blisko jedenaście miesięcy w roku rozgrywanych jest 306 meczów. W PGE Ekstralidze przez sześć miesięcy - 70 meczów.
To wszystko sprawia, że z żużlem w naszym kraju może się już równać tylko piłka nożna. Rozgrywki w żadnej innej dyscyplinie w Polsce nie mogą pomarzyć choćby o ułamku tej kwoty. Większość z nich pokazywana jest za darmo, a już samym sukcesem jest, gdy partner telewizyjny zgodzi się opłacać koszty produkcji sygnału. Tak jest choćby z - globalnie znacznie popularniejszymi dyscyplinami - koszykówką, piłką ręczną, czy hokejem. Z PGE Ekstraligą nie może się też równać nawet siatkarska PlusLiga, której prawa telewizyjne są tradycyjnie w rękach Polsatu.
Blisko 200 tysięcy złotych za 1,5 godziny pracy
O tym, że żużel ma się w Polsce bardzo dobrze świadczą choćby budżety poszczególnych klubów. Jeszcze przed najnowszą podwyżką większość z ekstraligowych ośrodków będzie dysponować przynajmniej 20 milionami złotych rocznie, a przecież część z nich do rozegrania będzie miało zaledwie 14-16 meczów. Z takimi budżetami śmiało można byłoby myśleć o grze w PKO Ekstraklasie. I to nie tylko z myślą o utrzymaniu się w lidze.
Te kwoty robią jeszcze większe wrażenie, gdy podsumujemy zarobki najlepszych zawodników. Już w tym roku każdy żużlowiec z czołówki PGE Ekstraligi wystawi faktury na grubo ponad trzy miliony złotych. Średni kontrakt gwiazdy ligi to w tym momencie milion złotych na przygotowanie do sezonu i 10 tysięcy złotych za każdy zdobyty punkt. Łatwo więc policzyć, że za jeden mecz czołowy żużlowiec jest w stanie zainkasować 120-180 tysięcy złotych. Oczywiście część tej kwoty pochłoną wydatki na sprzęt, mechaników i dojazd na mecz. Po odliczeniu tego wszystkiego i tak zostaje jednak kwota, której pozazdrościć może zdecydowana większość piłkarzy grających na co dzień w PKO Ekstraklasie.
Zresztą nawet jeśli porównać najlepiej zarabiających zawodników rozgrywek, to już teraz PGE Ekstraliga wypada korzystniej. Za samo reprezentowanie barw Motoru Lublin szacuje się, że czterokrotny mistrz świata Bartosz Zmarzlik wystawia faktury nawet na 6-6,5 mln złotych, a najlepiej zarabiający piłkarz PKO Ekstraklasy Mikael Ishak zarabia około 4,5 miliona złotych. W przypadku żużlowca dochodzą do tego wpływy z kontraktów indywidualnych, wynagrodzenie w Grand Prix, lidze szwedzkiej i turniejach indywidualnych.
Znaczenie tej dyscypliny doceniają nie tylko władze Canal+, ale także przedstawiciele spółek Skarbu Państwa i samorządów. Na początku poprzedniego sezonu, w ciągu zaledwie kilku tygodni, w sponsoring żużla zaangażowały się praktycznie wszystkie największe polskie spółki. Do żużla w tym czasie wpłynęło kilkanaście milionów złotych.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Władze TVP komentują najnowsze informacje
"Mógłbym przez pięć lat być sponsorem tytularnym rozgrywek"