- Trudno rozpatrywać moje odejście z Gorzowa w kategoriach żalu. W sporcie wszystko zależy od osób, które zarządzają klubem i kierują się własnym punktem widzenia dotyczącym oceny pracy trenerów. Tak też było i w tym przypadku. Jeżeli chodzi jednak o Gorzów, to sentyment na pewno był jest i w dalszym ciągu będzie. Nic tego nie zmieni - mówi dla portalu SportoweFakty.pl trener Stanisław Chomski.
Trener zechciał dość obszernie opowiedzieć o swojej przygodzie z gorzowskim klubem. - Powiem panu szczerze, że od samego początku byłem rzucany na głęboką wodę. W 1980 roku zaczynałem pracę w Grudziądzu u boku świętej pamięci Ryszarda Nieścieruka. Po kilku miesiącach wspólnej pracy zostałem jednak sam, ponieważ ten szkoleniowiec przeniósł się do Bydgoszczy. Zostałem z wieloma starszymi od siebie zawodnikami, ale jakoś sobie poradziłem i to w sezonie 1981 zaowocowało tym, iż nasza drużyna zajęła trzecie miejsce, które wówczas było najlepszym osiągnięciem tego klubu. Mój ostatni powrót do Gorzowa w 1999 roku miał miejsce po pracy w Pile, gdzie miałem naprawdę komfortowe warunki do wykonywania swoich obowiązków, które owocowały znaczącą progresją wyników szkoleniowych i sportowych. Wtedy jednak w Gorzowie była duża presja działaczy na mój rychły powrót do Gorzowa, co jednak stało się w roku 1999, a głównym powodem była nie propozycja klubu, a sytuacja rodzinna. Chciałem na co dzień mieszkać w Gorzowie z żoną i dziećmi, którzy zawsze mnie wspierali i kibicowali bez względu na to jaki zespół prowadzę. Dostałem zespół z Rickardssonem, Bajerskim i dobrze zapowiadającym się Cegielskim. Tony wyfrunął jednak do Gdańska, Bajerski po karambolu samochodowym poważnie uszkodzony leżał w szpitalu, a Cegielskiemu trzeba było załatwić zawodowy kontrakt. Z tymi problemami, z bardzo odmłodzonym składem, mimo reorganizacji ligi z 10 do 8 zespołów, udało nam się utrzymać. Później budowaliśmy naszą siłę, co zaowocowało zdobyciem brązowego medalu w 2000 roku. Niestety, w 2001 roku nadchodził kryzys. Ówczesny zarząd pod wodza Lesa Gondora, który przez wiele lat bez pomocy znaczących środków z zewnątrz, prowadził do tej pory klub i brak wsparcia innych podmiotów zmusił go do złożenia rezygnacji z prowadzenia klubu. W 2001 roku pojawił się też kryzys gospodarczy. Zostaliśmy zmuszeni do oddania Jasona Crumpa. Później do klubu przyszedł nowy zespół ludzi, który jest praktycznie do dziś. Wtedy wszyscy byli jeszcze bardziej kibicami niż fachowcami w dziedzinie prowadzenia klubu. Na początku brakowało pieniędzy od sponsorów, a miasto przyjmowało pozycję wyczekiwania i przyglądało się wszystkiemu z boku. W efekcie spadliśmy w 2002 roku. W 2003 roku po odejściu Śwista i Staszewskiego został mi zespół z Paluchem i Flisem na pozycji seniorów i Rajkowskim, Śpiewankiem, i Hlibem którzy stanowili o sile zespołu. Znowu budowaliśmy od podstaw. Planem był awans do najwyższej klasy rozgrywkowej, ale za 3 lata. W 2003 roku wywalczyliśmy ku powszechnemu zaskoczeniu czwarte miejsce. Wtedy pojawiła się też nowa fala młodych zawodników takich jak Głuchy, Brzozowski, Dąbrowski którzy mieli zadatki na dobrych zawodników, lecz zarząd i sponsorzy oczekiwali spektakularnego sukcesu, choćby barażu. Dlatego zdolnych juniorów, których poziom sportowy nie gwarantował osiągnięcia wyników, zaczęto zastępować obcokrajowcami lub starszymi zawodnikami. To jednak spowodowało, że w 2005 roku mimo szumnych zapowiedzi zajęliśmy 5 miejsce. Piąte podejście okazało się skuteczne i w końcu awansowaliśmy do Ekstraligi. Wtedy trzeba było znowu budować od podstaw zespół, który miał ścigał się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Wówczas w tarnowskim żużlu było sporo zawirowań po śmierci Szczepana Bukowskiego i za moją namową, i gwarancją słowności działaczy mojego klubu przyszli Gollob i Holta. Oczywiście, to nie ja płaciłem za ich kontrakty, ale należy pamiętać, że nie wszyscy wiedzieli wtedy kto to jest prezes Komarnicki, jakim jest człowiekiem, biznesmenem. Ja znałem go doskonale. Wiedziałem, że to człowiek słowny i dlatego za niego ręczyłem. W rezultacie ta dwójka zasiliła nasz klub. Z biegiem czasu miałem niestety coraz mniejszy wpływ na koncepcję budowania zespołu, a później z meczu na mecz zaczęło się już rozliczanie mojej osoby - wspomina lata spędzone w Gorzowie.
- Dwa lata temu mieliśmy stosunkowo silny skład. Końcowy kształt ligowej tabeli odzwierciedlał jednak układ sił. Zdawaliśmy sobie sprawę, że możemy znaleźć się w pierwszej czwórce, ale równie dobrze tak być nie musiało. Przegraliśmy rywalizację z Toruniem. Z pewnością postawiliśmy sobie wtedy zbyt wysokie cele jako beniaminek, gdyż bardziej powinniśmy się skoncentrować na wprowadzaniu na stałe do składu swoich wychowanków. Rok 2009 możemy jednak rozpatrywać w kategoriach porażki. Nie udało się zrealizować wytyczonych celów. Układ sił był teoretycznie podobny. Przed sezonem każdy wiedział, że o czwórkę rywalizacja powinna toczyć się w gronie Leszna, Torunia, Zielonej Góry, Gorzowa i Częstochowy. Ten ostatni zespół miał wprawdzie początkowo problemy, ale później była to drużyna kompletna. Nam się niestety nie udało i dlatego dziś mamy taką a nie inną sytuację wokół mojej osoby - tłumaczy Stanisław Chomski.
Były szkoleniowiec gorzowskiej Stali bije się w pierś i mówi również o swoich błędach. - Na pewno mam sobie coś do zarzucenia. Żałuję, że nie studziłem niektórych głów. W rezultacie niektórzy zawodnicy nie byli wprowadzani do składu, nie otrzymywali zbyt wielu szans. Tak było w 2008 roku z Pawłem Hlibem, dla którego był to pierwszy seniorski rok. Polecenie zarządu było jednak jasne - mają jeździć najlepsi. Lecz ta koncepcja zaowocowała tym, że w sezonie 2009 nie zobaczyliśmy nikogo z trojki Hlib, Monberg, Ferjan. Żałuję, że nie potrafiłem postawić na swoim, dając stałą szansę Hlibowi w sezonie 2008, co pewnie spowodowałoby wzrost jego poziomu sportowego - wyjaśnia.
Jak będzie wyglądać przyszłość Stanisława Chomskiego? - Pyta pan, czy mam oferty. Na pewno jest jakieś zainteresowanie moją osobą. Dochodzą mnie słuchy, że niektóre kluby myślą o skorzystaniu z moich usług. A inne maja już swoje koncepcje, nie zawsze dotyczące prowadzenia drużyny przez trenera. I to nie jest tak, że chcę robić teraz z czegoś szczególną tajemnicę. Po prostu nikt bezpośrednio się ze mną jeszcze nie kontaktował. Pewne osoby sondują rynek i od nich wiem o pewnych sprawach - zdradza trener.
Stanisław Chomski nie ukrywa również, że martwią go tendencje, które mają w ostatnim czasie miejsce w polskim sporcie żużlowym. - Powiem panu szczerze, że nie wiem, czy w dalszym ciągu będę pałał aż takim uczuciem do tego sportu. Wiele rzeczy zmierza moim zdaniem w złym kierunku. Ostatnio dochodzę do wniosku, że odsuwa się na bok doświadczonych trenerów. Działacze często wychodzą z założenia, że zbudują skład, wezmą trenera lub managera, a on to wszystko ma tylko poprowadzić i osiągnąć satysfakcjonujący prezesa wynik. Moim zdaniem to nie tak się buduje drużynę. Człowiek rozliczany za wynik musi budować, prowadzić zespół a na samym końcu być rozliczany za wynik jaki osiągnął. Wówczas jest klarowna sytuacja związana z odpowiedzialnością za ostateczny rezultat. Z drugiej jednak strony pewnie nie byłoby mi łatwo zmienić profesję. Mam wrażenie, że często brakuje w obecnych realiach zaufania do trenera, który odpowiadałby za budowanie składu. Działacze, którzy kontraktują zawodników, znają ich właściwie tylko ze względu na osiągnięty wynik i pozę jaką kreują wokół siebie. Trenerzy postrzegają to inaczej z wiadomych względów, gdyż sami kiedyś byli zawodnikami. Ostatnio pojawia się również tendencja zatrudniania menedżerów, którzy na żużlowym motocyklu nigdy nie siedzieli. Owszem, są to ludzie z jakimś doświadczeniem na poziomie wytrawnego kibica. Im jednak znacznie trudniej jest powiedzieć, co zawodnik czuje w danym momencie. Kibice, którzy obserwują zawody z trybun, z łatwością potrafią w głowie planować rezerwy taktyczne. Zawsze najłatwiej wprowadzić zmianę, kiedy ma się 6 punktów straty. Trener posiada jednak bardziej rozległą wiedzę w zakresie tego, co dzieje się z zawodnikiem w parku maszyn w różnych sytuacjach meczowych. Dobry trener powinien zauważyć, jak klarują się między innymi sprawy sprzętowe oraz w jakiej kondycji psychicznej i mentalnej jest dany zawodnik. Czasami warto dać szansę zawodnikowi po pierwszym słabym biegu. Takie zaobserwowałem ostatnio tendencje. Może po prostu czasy się zmieniają i takie nadchodzą trendy. Jednak nie jest to dobry kierunek, gdyż zarządzać to jedno, a pracować z drużyną to drugie - powiedział Stanisław Chomski.
- Korzystając z okazji pozdrawiam wszystkich kibiców żużla, a zwłaszcza tych gorzowskich, życząc wielu emocji w nadchodzącym sezonie - dodał na zakończenie.