Ostatni domowy mecz Orlen Oil Motoru Lublin został zapamiętany głównie z powodu fatalnego stanu nawierzchni na drugim łuku. Tor co prawda przed zawodami został uznany za regulaminowy, ale w ich trakcie zaczął się rozsypywać, a zawodnicy zamiast myśleć o ściganiu się, to walczyli o to, by w ogóle utrzymać się na motocyklach. Co ciekawe, uwagi do toru mieli nie tylko goście, ale przede wszystkim żużlowcy Motoru.
O ile pierwsza tegoroczna wpadka została potraktowana pobłażliwie, to drugi raz lublinianie na litość całego środowiska nie mają co liczyć. Tym razem pogoda nie będzie wytłumaczeniem (poprzednio przed meczem padał deszcz, a temperatura sięgała 2-3 stopni Celsjusza), więc wszyscy oczekują niemal idealnej nawierzchni. Co ciekawe, dość bezpośrednio mówią o tym także zawodnicy Motoru.
- Podczas pierwszego meczu tor był przygotowany bardzo dobrze, drugim razem, z wiadomych przyczyn, nie był idealny. Mówiliśmy zresztą o tym otwarcie. To nie był przyjemny i fajny do ścigania tor. Wiem, że w klubie włożono w to bardzo dużo pracy i powinno być dużo lepiej - przyznał w Magazynie PGE Ekstraligi na WP SportoweFakty, Bartosz Zmarzlik.
ZOBACZ WIDEO: Szalony dzień zawodnika Grand Prix. O tym mogą nie wiedzieć kibice
To, że w Lublinie wciąż nie wszystko działa znakomicie, najlepiej pokazuje fakt, że w tym roku na domowym torze Zmarzlik trenował tylko... trzykrotnie.
- Dwa razy trenowałem przed pierwszym meczem i raz przed kolejnym. Tych treningów faktycznie jest dużo mniej niż w poprzednich latach. Mam różne wnioski, czasem myślę, że za dużo treningów nie pomaga, czasem dochodzę do innych wniosków. Trzeba to sobie mentalnie ułożyć w głowie. Faktycznie jednak do tej pory na wyjazdach lepiej mi się jechało niż w Lublinie. A i tak na domowym torze możemy mówić o poprawie w porównaniu do ubiegłego roku - dodaje mistrz świata, który na domowym torze ma średnią 2,40 pkt/bieg, a na wyjazdach 2,90 pkt/bieg.
Lepszą średnią na wyjazdach mają także Dominik Kubera i Bartosz Bańbor. Motor Lublin jest jedyną drużyną w PGE Ekstralidze, która przed startem sezonu nie zdołała rozegrać na swoim torze ani jednego sparingu. Mimo braku treningów tor w Lublinie i tak wydaje się jednak atutem gospodarzy.
- Od 26 kwietnia, czyli meczu z Apatorem nie jeździliśmy na torze w Lublinie, a w tym czasie trenowali tam tylko chłopcy ze szkółki. Na ostatnim meczu tor był mocno wymagający i nie miałem przyjemności z jeżdżenia po tak dziurawej nawierzchni. Na torze pojawiła się równiarka, żeby ułożyć i przemieszać materiał. Mam nadzieję, że to sprawi, że tor będzie taki, jakiego oczekujemy. Od początku sezonu choć wygrywamy, to domowy obiekt wciąż jest dla nas momentami zagadką. Na szczęście jeszcze większą zagadką jest dla drużyn przyjezdnych. Oby czas od ostatniego meczu wystarczył, by znów jazda w Lublinie sprawiała nam przyjemność - dodaje z kolei Mateusz Cierniak, który w tym roku w Lublinie trenował 5-6 razy. Takie liczby na tle ligowych rywali mogą wywołać uśmiech, bo w niektórych miastach odbyło odbyło się już tyle oficjalnych imprez.
Przypomnijmy, że to nie pierwszy rok, gdy w Lublinie pojawia się problem z rozrywającą się nawierzchnią na drugim łuku. Żadne z dotychczasowych rozwiązań nie sprawiło jednak, że problem zniknął. Doświadczony menedżer Jacek Gajewski twierdził niedawno, że wynika to także z niechęci gospodarzy do radykalnych zmian, które mogłyby utrudnić im regularne wygrywanie na własnym obiekcie. Jako antidotum na problemy podawał on dosypanie glinki.
Czytaj więcej:
Woffinden po raz pierwszy opowiedział o przyczynie problemów
Vaculik zwrócił się do organizatorów Grand Prix