Kai Huckenbeck jest jednym z kilku szczęśliwców, którzy w tegorocznych rozgrywkach o Indywidualne Mistrzostwo Świata rywalizują za sprawą stałej "dzikiej karty". Nominacja Niemca niezbyt zadowoliła kibiców, którzy nie dawali mu większych szans w ściganiu z najlepszymi. Sławomir Kryjom mówił wprost, by poczekać i dać mu szansę, bo to może być czarny koń Grand Prix.
I menedżer Fogo Unii Leszno miał rację. 31-latek z Wertle już na inaugurację w Chorwacji pokazał, że może być groźnym konkurentem dla czołówki. Swój udział zakończył na półfinale, tak samo, jak w Warszawie. W stolicy naszego kraju mogłoby być jednak lepiej, gdyby nie upadek.
Na razie najsłabszy występ Huckenbeck zaliczył przed własną publicznością w Landshut. Wciąż pozostaje jednak w grze o miejsce w czołowej szóste.
ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Goście: Janowski, Holloway i Cegielski
- Mam wysoko postawione cele - chcę pozostać w cyklu Grand Prix na kolejne lata. Celuję w czołową szóstkę. Kluczem będzie powtarzalność i solidne punktowanie w każdej rundzie. Na tym się skupiam i nie nakładam na siebie za dużej presji, jak to miało miejsce przed rokiem. Zobaczymy, dokąd mnie to doprowadzi - przyznał w rozmowie z Eurosportem.
Niemiec w porównaniu do niektórych uczestników nie zdecydował się na pozyskanie indywidualnego mentora. Jak sam przyznał, otacza go solidny team i może liczyć na wsparcie ze strony mechaników, ale i najbliższych.
- Najważniejszy będzie w moim przypadku spokój i nie nakładanie na siebie zbyt dużej presji. W poprzednim sezonie miałem z tym problem, ale w Toruniu udowodniłem na co mnie stać. Potrzebny będzie spokój i wykonanie takiej samej pracy, jak podczas meczów ligowych - skomentował.
Czytaj także:
1. Zawodnik Motoru wygrał w Ukrainie. Duński talent nie zwalnia tempa
2. Polski zawodnik był o krok od wygrania gigantycznego pucharu. Jego rozmiar robi wrażenie!