Tak się martwiliśmy, ja również, że Falubazowi brakuje liderów na wyścigi nominowane. A tu się okazuje, że chłopakom Piotra Protasiewicza nie są wcale tacy potrzebni... Bo losy meczów z ligowymi potentatami rozstrzygają oni po prostu wcześniej. Patrz efektowne zwycięstwo nad Betard Spartą.
Cóż, żużel to takie wesołe miasteczko, które oferuje wszelkie możliwe doznania - radość, ekscytację, podniecenie, euforię, ale też strach. I smutek. Czasem zabiera nas kolejką górską na górę, by innym razem ściągnąć w dół. Czasem zabiera na strzelnicę i każe dokonać wyboru pomiędzy Zagarem a Cookiem. Byśmy mogli później ocenić, kto strzelił w dziesiątkę, a kto chybił czy wręcz się naraził na śmieszność, więc musi trafić do gabinetu luster. Tam już go obśmieją i wyszydzą.
No ale z tego w dużej mierze żyje sport. Z niespodzianek i sensacji. Gdyby wszystko było przewidywalne, przestałoby być atrakcyjne. Akurat tak się złożyło, że w miniony weekend Hurysz pokonał na trasie Janowskiego, Stojanowski Dudka, a Ben Cook o mały włos nie zagotował całego Włókniarza pod Jasną Górą. Tym samym zaczęły się kruszyć mury zabetonowanej ponoć PGE Ekstraligi. Choć, jak widać, najbardziej betonowi jesteśmy my sami w swojej mentalności, ograniczając się do takich nazwisk jak Bjerre, Jepsen Jensen i Zagar. A nawet Holta po pięćdziesiątce.
ZOBACZ WIDEO: Prezes GKM-u widzi różnicę w traktowaniu klubów. Już przedstawił swoje argumenty
Osobiście żałuję też kontuzji Michała Curzytka, bo wyjazdowym meczem w Toruniu i domowym z Betard Spartą mógł zbudować siebie na dobre i na dłużej. Skoro umiał wykorzystać pojedyncze szanse w Lublinie czy Lesznie, to mamy prawo domniemywać, że wykorzystałby też wyżej wymienione. Ale taki jest też speedway. Smutny i brutalny. Nie zmienimy tego.
Głośno było ostatnio o mocnej wypowiedzi względem swoich podopiecznych kierownika pilskiej Polonii, który "połowę zawodników by przepędził i szukał innych, ale dużych możliwości już nie ma". Ktoś mógłby powiedzieć, że powinien się on przejrzeć w tym lunaparkowym gabinecie luster i pośmiać sam z siebie, skoro w tym samym czasie pilanie zgodzili się wypożyczyć do Leszna Bena Cooka. Choć warto też zauważyć, że w biedniejszej Polonii, na trzecioligowym szczeblu rozgrywek, ewentualny debiut Australijczyka wcale nie musiałby wypaść, paradoksalnie, tak efektownie jak pod Jasną Górą.
Bo jednak w Lesznie pomogli szczęściu. Tzn. prezes Rusiecki zadbał o to, by wzmocnić Cooka specjalnie dla niego przygotowanym - dziś byście powiedzieli, że dedykowanym - silnikiem od Petera Johnsa. Za to w Pile mogliby kazać przyjechać z własnym sprzętem. Odpowiednim na angielskie agrafki, lecz niekoniecznie na polskie lotniska.
Tak czy siak, casus Cooka pokazuje, że nie brak wcale zawodników do dziesięciozespołowej PGE Ekstraligi. Tylko trzeba ich odkryć i dać im szansę. A także wierzyć, że kolejne występy nie będą znacząco odstawać poziomem od tego przeciw częstochowianom. Bo wspiąć się na szczyt jest często dużo łatwiej niż na nim pozostać. Zwłaszcza gdy rosną względem ciebie oczekiwania.
A żużel to przecież rollercoaster. W sobotę Patryk Dudek był bliski wygrania, a przynajmniej stanięcia na podium pierwszej rundy SEC w Debreczynie, gdzie do finału dostał się bezpośrednio. Gdyby nie upadek w pierwszym łuku, mogło się zdarzyć wszystko. Na obcym torze i w obcym kraju. Tymczasem nazajutrz - w Polsce, na domowym torze - nic już nie było tak samo i tak samo dobrze. Za to świetnie radził sobie na Motoarenie Oskar Fajfer, choć wcześniej wielu już orzekło, że dzika karta na gorzowską rundę Grand Prix trafiła nie do tego Oskara, co powinna. Widać, była ona dla Fajfera motywacją, nie nagrodą.
Niedawno w Lublinie sylwetką i ofensywnym stylem jazdy porwał nas Nikodem Mikołajczyk z Betard Sparty. Którego to Nikosia nie zobaczyliśmy ani razu w Zielonej Górze. Szkoda, choć pamiętajmy, że gdyby przewyższał on znacząco klubowych kolegów , to by w rozgrywkach U24 Ekstraligi zdobywał po naście punktów, a nie po kilka. Taki Andrzejewski też na swoją ligową szansę zasłużył. A czekał na nią długo, połowę rundy zasadniczej. Stylistą może nie jest, lecz był ostatnio skuteczniejszy.
Koniec końców, nie wszyscy ci chłopcy znajdą swoje miejsce w żużlowej rodzinie i w żużlowym biznesie. Tak jak Denis Zieliński, który podjął męską decyzję i po zeszłym sezonie w PGE Ekstralidze wybrał nową ścieżkę - trenera personalnego. Krzysztof Sadurski sam wspominał, że ma świadomość, iż kończy mu się w tym roku parasol ochronny rozpościerany nad juniorami, z kolei Mateusz Świdnicki utknął w kolejce górskiej na dole i z każdym kolejnym dniem coraz trudniej do niego dotrzeć.
Na koniec pozwolę sobie zatem na przypowiastkę.
Otóż gdy Joe Screen ścigał się jeszcze we Włókniarzu, był czas, że zimą zatrudniał się w zwykłym warsztacie samochodowym jako mechanik. O czym wspominał mi Marek Cieślak. I pyta raz Narodowy Anglika, po co mu ta robota, skoro przez jeden mecz zarobi tyle, co w tym warsztacie przez tydzień lub nawet kilka.
- Bo dzięki temu wiem, jak dobry jest dla mnie żużel - odpowiedział Joe.
Zatem jeśli któryś z żużlowców traci niekiedy motywację, pewność siebie czy chęć do jazdy, jeśli nawet pojawia się strach, warto wspomnieć przypadek Screena. Oczywiście, nie każdy zarabia na żużlu miliony, bo taki się zrodził mit, niektórzy nie zarabiają nic, a nawet doń dokładają. Poza tym są to niezwykle poważne sprawy i każdy sam musi zważyć oraz ocenić, z jakiego powodu cierpi i czy jest w stanie to przezwyciężyć. Niemniej warto wtedy zadać sobie pytanie - gdzie będzie mi lepiej i co potrafię poza żużlem robić? Czy mam pomysł na nowe życie?
Bo na żużlu można czuć strach, ale można go też odczuwać w innym, nowym życiu.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Lebiediew najlepszy na początek TAURON SEC! Podium Janowskiego w Debreczynie
- Bewley obronił mistrzowski tytuł po walce z Woffindenem. Rozczarowujący występ Lamberta