Maleńczuk krytycznie o Podsiadle. Teraz głos zabrał Cugowski

PAP / Łukasz Gągulski / Na zdjęciu: Krzysztof Cugowski
PAP / Łukasz Gągulski / Na zdjęciu: Krzysztof Cugowski

- Słyszałem wypociny jakiegoś piosenkarza na temat Podsiadły. W języku angielskim jest dobre określenie na takie zachowanie - mówi Krzysztof Cugowski, który jest wielkim kibicem sportu.

We wrześniu ma ukazać się nowa płyta 74-letniego Krzysztofa Cugowskiego. Legendarny artysta opowiada o tym, dlaczego wciąż tak dużo koncertuje, komentuje sukces Dawida Podsiadło oraz odnosi się do zamieszania ze spółkami Skarbu Państwa.

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Jest pan powszechnie znany jako wielki kibic żużla. Kiedy ostatnio był pan na meczu?


Krzysztof Cugowski, wybitny polski piosenkarz, prywatnie kibic Orlen Oil Motoru Lublin: Wciąż koncertuję i praktycznie każdy weekend jestem na wyjeździe, więc z wizytami na stadionie u mnie krucho. Ostatni raz byłem trzy lata temu we Wrocławiu, bo akurat dowiedziałem się, że mecz wyjazdowy rozgrywa tam mój Motor Lublin. Śledzę jednak wszystkie wyniki, jestem na bieżąco, mam wielu kolegów, którzy zajmują się żużlem i wciąż to lubię. Nawet mi trudno w to uwierzyć, ale na żużlu, na stadionie, pierwszy raz byłem w wieku siedmiu lat, czyli w 1957 roku. Od tamtego czasu regularnie chodzę na mecze, a żużel to moja wielka sportowa pasja.

Niedawno obchodził pan 74. urodziny. Skąd ma pan motywację, by wciąż koncertować po całej Polsce i nagrywać nową płytę?

Wielokrotnie mi się nie chce i chyba mam do tego prawo, bo nominalnie od dziewięciu lat jestem emerytem. Patrzę jednak na moich kolegów, którzy zdecydowali się na zupełny odpoczynek na emeryturze i wiem, że taka sytuacja nie jest dobra. Postanowiłem więc, że tak długo, jak zdrowie pozwoli, będę wstawał rano i będę koncertował. Na razie czuję się bardzo dobrze i cieszę się, że mam wypełniony plan koncertowy. Być może gram nawet za dużo, ale raczej nie będę tego zmieniał.

Dlaczego?

Kiedyś żaliłem się na to jednemu z kolegów z branży muzycznej, a on tylko westchnął i radził mi, żebym nie narzekał. On akurat bardzo chciałby pośpiewać na scenie, ale jego telefon milczy. Cieszę się więc tym, co mam.

ZOBACZ WIDEO: Ostre opinie Mirosława Jabłońskiego. Były szef o jego zachowaniu

Wokół wysokości pana emerytury narosło już wiele mitów. Uważa pan, że został oszukany?

Ta cała sytuacja wyszła zupełnie przypadkowo. Kiedyś zostałem zapytany przez dziennikarza o wysokość emerytury, a gdy powiedziałem mu prawdę, rozpętała się medialna burza. Chcę jednak podkreślić, że nigdy nie miałem do nikogo pretensji o wysokość mojej emerytury. No może poza komuną, bo przez chory system moje zajęcie przez lata nie było uregulowane prawnie. Składki na ZUS zacząłem płacić dopiero w 1990 roku i nie ma się co dziwić, że moja emerytura jest taka, jaka jest. Nie jestem jedynym człowiekiem sceny, który znalazł się w takiej sytuacji. Ta sytuacja jest jednak odgrzewana zupełnie bez sensu. Nie mam do nikogo pretensji, a jedynie do systemu.

I tak jest chyba jednak lepiej, bo podobno zaczynał pan z poziomu 600 złotych. Ile dostaje pan obecnie?

Pierwsza emerytura, jaką otrzymałem, wynosiła 1050 złotych, a to tylko dlatego, że tyle ówcześnie wynosiła minimalna emerytura. Zgodnie z wyliczeniami miałem otrzymywać 680 złotych. Dzisiaj dostaję 1700 złotych i jestem szczęśliwy. Cieszę się jednak, że emerytury nie przynosi mi listonosz, bo chyba umarłby ze śmiechu.

Niska emerytura to jeden z powodów, dla których wciąż tak dużo pan koncertuje?

Niech pan nie żartuje. Na scenie jestem już ponad 50 lat, przez ten czas zarobiłem trochę pieniędzy. Może w innym świecie byłbym bardzo zamożnym człowiekiem, ale naprawdę nie mam na co narzekać. I tak jestem jednak w stanie dać sobie radę bez tej emerytury. Dementuję - nikt mnie nie naciska, że muszę przynosić do domu dodatkowe pieniądze, bo inaczej nie mielibyśmy za co żyć.

Wciąż obserwuje pan wydarzenia na polskiej scenie muzycznej. Ostatnio zakończyła się rekordowa trasa koncertowa Dawida Podsiadły, a mimo to Maciej Maleńczuk skrytykował go, że jest merkantylny do szpiku kości i mógłby mieć bardziej ambitny repertuar. Co pan na to?

Staram się nikomu nie zazdrościć. Dzisiaj są inne czasy, inni artyści, a komentowanie kolegów z branży uważam za bardzo nieeleganckie. Słyszałem wypociny jakiegoś piosenkarza na temat Podsiadły. W języku angielskim jest dobre określenie na takie zachowanie "disgusting" (obrzydliwe). Nie można tak robić. Jestem pełen podziwu dla Podsiadły, że w ten sposób wykorzystuje możliwości, które teraz mają artyści.

Rozumiem jednak, że w wolnym czasie nie słucha pan jego piosenek?

Nie słucham, ale to nie znaczy, że Podsiadło jest kiepski. To artysta współczesny, który śpiewa dla młodych ludzi. To normalna kolej rzeczy, bo dla moich rodziców to, co ja robiłem, też było niezrozumiałe. Każde dziesięciolecie ma swoich artystów i tak ten świat funkcjonuje. Szanuję młodych piosenkarzy jak Podsiadło czy sanah, że kilka razy w roku są w stanie zapełniać wielkie stadiony. Ich muzyka to nie moja bajka, ale artystę zawsze klasyfikuje publiczność, a w ich przypadku robi to na tyle zdecydowanie, że nie ma sensu o tym dłużej dyskutować.

Zastanawiał się pan może, dlaczego wiele lat temu, gdy muzyka i sport były tak naprawdę jedynymi rozgrywkami, nie byliście w stanie gromadzić takich tłumów na koncertach, co współcześni artyści?

Najprawdopodobniej ma to jednak związek z zamożnością społeczeństwa. Ludzie zawsze byli zainteresowani kupowaniem płyt i bywaniem na koncertach, ale widocznie nie wszyscy mogli sobie na to pozwolić. Nam jednak też zdarzało się grać na stadionach, ale rzeczywiście nigdy nie na tak dużych jak obecni artyści.

Zupełnie niespodziewanie Motor Lublin stał się przedmiotem walki politycznej. Klub przestał być lubiany, gdy został utożsamiany z Prawem i Sprawiedliwością. Politycy tej partii nie ukrywali, że ich ambicją jest zrobienie z tego klubu potęgi i dopięli swego.

Kibice innych drużyn zaczęli łączyć sport z polityką, a to nigdy dobrze nie wychodzi. Mam już dość tego, że Motor Lublin cały czas jest punktowany za to, że za rządów PiS miał dużo sponsorów wśród spółek Skarbu Państwa. Przez pierwsze sezony funkcjonowania nowego klubu w Lublinie, Motor nikomu nie przeszkadzał, bo często przegrywał. Teraz wygrywa i zaczyna to przeszkadzać wszystkim, łącznie z komentatorami żużla. Z tego powodu, gdy tylko oglądam zawody w telewizji, od razu wyłączam fonię.

Aż tak mocno pan to przeżywa?

Bardzo żałuję, że w Polsce nie można wykupić pakietu sportowego bez komentarza dziennikarzy. Mam wrażenie, że nagonka na Motor zmniejszy się dopiero, gdy klub zacznie być w ogonie ligi. 

Naprawdę uważa pan, że kwestia krytyki Motoru jest związana z tym, że zespół wygrywa zbyt często, a nie z tym, że w tym przypadku doszło do nieproporcjonalnego finansowego wsparcia z pieniędzy państwowych?

Mam apel do redaktorów, którzy komentują mecze, by trochę się uspokoili. Rozumiem, że każdy ma swoje sympatie, ale jednak komentator powinien zachować minimum obiektywizmu, bo taka jest jego rola. Niestety w żużlu tak się nie dzieje.

Nie ma pan jednak wrażenie, że w Lublinie obowiązuje syndrom oblężonej twierdzy i każde słowo pod adresem klubu jest odbierane jako atak?

Jakoś gdy Leszno cztery razy z rzędu wygrywało rozgrywki, nikomu to nie przeszkadzało. Mam wrażenie, że chodzi także o to, że Lublin leży na wschodzie Polski, który ma mniejszą żużlową tradycję niż zachód. Tak samo było zresztą rok temu po awansie do PGE Ekstraligi Wilków Krosno. W Wielkopolsce zaczęła się wtedy panika, bo przecież z Gorzowa do Krosna trzeba przejechać 800 kilometrów. Do Lublina jest niewiele mniej. Mam wrażenie, że wielu uważa, że lepiej byłoby jeździć na mecze po Wielkopolsce i sąsiednich województwach jak było do tej pory, a nie robić dalekie wyjazdy na wschód. Przypomina mi to pretensje do garbatego, że ma garb.

Musi pan jednak zrozumieć, że chodziło i wciąż chodzi o gigantyczne dysproporcje finansowe, które w takiej dyscyplinie jak żużel wprost przekładają się na możliwości poszczególnych drużyn. Ostatnio dziennikarze WP ujawnili, że sama Grupa Azoty przeznaczała rocznie na żużel 1,7 mln złotych (WIĘCEJ TUTAJ). A to tylko jedna z sześciu spółek Skarbu Państwa sponsorujących Motor. Inne kluby żużlowe o takim wsparciu mogły tylko pomarzyć.

To nie jest aż tak proste, jak pan to teraz przedstawił. Przecież większość żużlowych klubów miała rok temu umowy z wieloma państwowymi spółkami. Nazwy tych firm były przecież w nazwie Włókniarza czy Falubazu. Ponadto w przypadku Lublina mówimy o znacznie biedniejszym mieście, którego nie byłoby stać na utrzymanie zespołu w PGE Ekstralidze. To nie przypadek, że w Lublinie nie było PGE Ekstraligi przez 23 lata. Tutaj nie ma tylu firm prywatnych, które mogłyby wziąć na siebie ciężar utrzymania dobrej drużyny. Gdybyśmy przyjęli, że państwowe spółki nie mogą się angażować w sponsoring, to w wielu miastach praktycznie zlikwidowalibyśmy sport na wysokim poziomie.

Krytykuje pan decyzję nowego rządu, który systematycznie wycofuje ze wspierania klubów przez spółki Skarbu Państwa?

Na razie nie widzę bardzo radykalnych decyzji, a ciągle tylko słyszę kolejne zapowiedzi. Za rok okaże się, ile z tego to prawda. Mam wrażenie, że to chmury medialne. Jestem przekonany, że w Lublinie nie ma żadnego polityka, który poparłby wycofanie się spółek Skarbu Państwa ze wspierania Motoru.

Pan też był politykiem, a z list Prawa i Sprawiedliwości dostał się pan w 2005 roku do Senatu. Żałuje pan tej decyzji?

Nie żałuję, bo dzięki temu wiem, jak to naprawdę wygląda. Polityka to teatr dla społeczeństwa i dziś nikt mi nie będzie wmawiał, że jest inaczej. To chyba jedyny plus mojej dwuletniej pracy jako senator. Ludzie chcą, by nasza polityka tak wyglądała, nie chcą realnych wiadomości. Lubią żyć w bajkach i baśniach, a politycy im to dostarczają.

Śledzi pan żużel od ponad 60 lat. Czy przez ten czas widział pan wybitniejszego zawodnika od Bartosza Zmarzlika?

Widziałem wielu wybitnych zawodników, a Zmarzlik do nich należy. Trudno to jednak porównywać, bo choćby Tomasz Gollob był równie znakomity, a zdobył zaledwie jedno mistrzostwo świat. Każdy okres ma swoje gwiazdy i nie ma sensu tego porównywać. Gdy ja zaczynałem chodzenie na żużel, to wielką gwiazdą był Włodzimierz Szwendrowski, któremu też zdarzało się wygrywać z mistrzem świata, choć w tamtych czasach przepaść technologiczna była gigantyczna. W tamtych czasach w Polsce często startowano na "gumę od majtek", a zamiast maszyny startowej mieliśmy chłopca, który na sygnał sędziego puszczał gumę i zawodnicy startowali. Żużel nie był dobrze zmielony, było mnóstwo kamieni i można było wybić sobie oko.

Ze Szwendrowskim ma pan wyjątkowe wspomnienie.

Gdy poszedłem do szkoły muzycznej, to moi rodzice postanowili kupić pianino, a ostatecznie okazało się, że odkupiliśmy sprzęt od Włodzimierza Szwendrowskiego. To był oczywiście czysty przypadek. Później miałem okazję go poznać, to był znakomity zawodnik, ale także człowiek na wysokim poziomie. Nigdy nie słyszałem, by on sam grał na tym pianinie, ale ja byłem zadowolony, że odkupiliśmy je właśnie od niego.

Pana syn, Piotr Cugowski, śpiewał hymn Polski przed finałowym meczem PGE Ekstraligi w Lublinie. Była walka w rodzinie, kto odśpiewa hymn na stadionie Motoru?

Jestem lokalnym patriotą, więc zwykle nie odmawiam takim propozycjom. Śpiewałem jednak w tylu miejscach i przed tak dużą publicznością, że takie sprawy mam już w swoim życiu zaliczone. Oczywiście, jeśli pojawiłaby się taka oferta, to na pewno bym nie odmówił. Walki jednak nie było.

Mówi się, że po sezonie skład Motoru może się zmienić i odejdzie nawet dwóch zawodników. Co pan na to?

Nie wierzę w informacje o odejściu Wiktora Przyjemskiego. Wydaje mi się, że jedynym, który zmieni klub, będzie Fredrik Lindgren, ale i w tym przypadku zmiennik może być bardzo ciekawy.

A nie uważa pan, że jednak lepiej się nieco osłabić, bo skład Motoru jest w tym momencie nawet za mocny na PGE Ekstraligę, a brak emocji może mieć negatywne konsekwencje także w Lublinie?

Ma pan rację. Motor jest za silny, a to przestało być interesujące. Jeśli mistrz Polski jedzie do wicelidera tabeli i sprawia mu takie manto, że nawet mi jako kibicowi Motoru było smutno na to patrzeć, to faktycznie orientujemy się, że coś jest nie tak. Wysokie zwycięstwo w Gorzowie to była przesada.

Kto jest pana ulubionym zawodnikiem z obecnego składu Motoru?

Mówienie o Zmarzliku byłoby banalne, bo to oczywista sprawa. Zwracam więc uwagę na Dominika Kuberę, bo to zawodnik, który jest przyszłością polskiego żużla i wkrótce będzie mistrzem świata.

Jest pan jednym z nielicznych kibiców żużla, którzy mieli okazję spróbować swoich sił na motocyklu żużlowym. Jak pan to wspomina?

Każdy kibic sportu powinien choćby otrzeć się o dyscyplinę, którą obserwuje. Ja na motocyklach jeżdżę od lat 60., w teorii nie było to dla mnie nic nowego. Mimo to zapamiętam ten wyjazd do końca życia, a to doświadczenie zmieniło moje spojrzenie na żużel. W telewizji wydaje się, że tor jest gładki jak stół, a w rzeczywistości bardziej przypomina kartoflisko, pełne dziur i kolein. Tylne koło jest zupełnie sztywne, a z przodu jest niewielki wahacz, co powoduje, że jazda 100 km/h jest zupełnym szaleństwem. Przejechałem cztery kółka spacerowym tempem i musiałem stanąć, bo kierownica wypadała mi z rąk. Zanim ktoś będzie komentował postawę zawodników, niech najpierw zrobi chociaż jedno kółko.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Kołodzieja chce pięć klubów. Mamy oficjalny komentarz
Kibice uderzyli w byłego prezesa. Tak im odpowiedział

Źródło artykułu: WP SportoweFakty