Po bandzie: Co zgubił Zmarzlik [FELIETON]

WP SportoweFakty / Łukasz Forysiak / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik
WP SportoweFakty / Łukasz Forysiak / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik

- Już nie pamiętamy, jak Bartosz sięgał po tytuł numer jeden. Jak musiał odpierać ataki Madsena. Jakie później toczył epickie boje z Łagutą. A to były wyniszczające wojny - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

Przed pierwszym biegiem sobotniej Grand Prix Wielkiej Brytanii w Cardiff kamera uchwyciła w parku maszyn, na momencik, Bartosza Zmarzlika przyglądającego się konkurencji. To, oczywiście, tylko spostrzeżenie domorosłego obserwatora sprzed telewizora, niemniej na twarzy mistrza dostrzegłem nerwy i napięcie, zamiast spokoju i ekscytacji. W sumie nic dziwnego. Ósme miejsce w rozegranych dzień wcześniej kwalifikacjach tej pewności siebie zagwarantować nie mogło. Raczej niepewność. I taki stan rzeczy trwa już od kilku tygodni.

Żużlowe środowisko żyje tym problemem podobnie, jak sam zainteresowany. I tradycyjnie dzieli się na dwie grupy. Na tych, którzy również poszukaliby szczęścia u konkurencyjnego tunera, jak Zmarzlik u Petera Johnsa, oraz na tych, którzy wiernie staliby przy panu Rysiu z Cierpic, czyli przy maestro Ryszardzie Kowalskim.

Najprościej byłoby stanąć pośrodku, bo mam wątpliwości, czy romansowanie na boku przyniesie wymierną korzyść. Choć bywały przypadki w nieodległej przeszłości, że taka przesiadka potrafiła zdziałać cuda z niedzieli na poniedziałek. Pamiętacie początek sezonu Jarka Hampela sprzed dwóch lat? Też mnie pan Jarosław wpuścił w maliny i skłonił do postawienia tezy, że - z uwagi na swój kilometraż - lepiej już było. A się okazało, że lepsze jeszcze nadejdzie.

Już wspominałem, że na sprzęcie Ryszarda Kowalskiego świetnie sobie radzą Artiom Łaguta, Maciej Janowski czy Bartłomiej Kowalski. Choć, rzecz jasna, nie zawsze i nie wszędzie. Przecież Janowski nie wygrał ostatnio ligowego wyścigu ani w Lesznie, ani w Gorzowie. Za to w Lublinie, podczas finałowej rundy Indywidualnych Mistrzostw Polski, wygrał wszystkie jak leci - ze Zmarzlikiem, Kuberą, Dudkiem… I w Cardiff też miał czym odkręcić. I u siebie przeciwko mistrzom Polski również.

Dan Bewley? To z kolei klient Ashleya Hollowaya. Dopiero co zawalił hitowy, domowy mecz z Orlen Oil Motorem Lublin – 3 (1,1,0,0,1). Za to w Cardiff wygrał i kwalifikacje, i zawody. Najlepszy był i w pojedynkę, i w tłumie.

ZOBACZ WIDEO: "Determinacja była ogromna". Ten klub chciał Kołodzieja

Niektórzy eksperci przekonują w przypadku Zmarzlika - spokojnie, z nowym tunerem trzeba się poznać, popracować i poczekać, nim przyjdą efekty. Owszem, czasem może i tak. Jednak jeśli dotychczasowy problem rzeczywiście leży wyłącznie w sprzęcie, a zmiana jest trafiona, to te efekty winny przyjść dość szybko. Patrz wspomniany Hampel. Albo Ben Cook. Od pierwszego wyścigu pod Jasną Górą, gdzie dosiadł Petera Johnsa, dał się poznać światu jako wyjątkowo szybki krasnal. Pewnie się nawet z tym Johnsem nie widział, bo wszystko załatwiał klub. Także ramy, tzw. "eski", dla tych, że tak powiem, największych mikrusów, które ścigają się na żużlu.

Wiemy, że w Cardiff Zmarzlik odstawił jednostkę Johnsa po pierwszej zerówce i później kontynuował już zawody na znanym sobie silniku od Ryszarda Kowalskiego. Ciężko porównać jeden odjechany bieg z czterema, natomiast to, co możemy porównać, nie stawia polskiego mechanika w złym świetle. A ja nadal mam wątpliwości, czy problem Zmarzlika należy złożyć wyłącznie na karb silników. Raz, że sprzęt to nie tylko silnik, a dwa, że żużel to nie tylko… sprzęt.

Najlepszy polski żużlowiec rządzi światem od, powiedzmy, pięciu czy sześciu lat. I dziś nie siedzi mu na karku żaden natrętny rywal. Gdybyśmy mieli odpowiedzieć na pytanie, kto jest jego największym przeciwnikiem, odpowiedzi byłoby pewnie wiele. Bo tego przeciwnika, póki co, nie ma. Ale kiedyś byli. Już nie pamiętamy, jak Bartosz sięgał po tytuł numer jeden. Jak musiał odpierać ataki Leona Madsena. Jakie później toczył epickie boje z Artiomem Łagutą. A to były wyniszczające wojny, które tygodniami, a nawet miesiącami kazały funkcjonować organizmowi oraz głowie na najwyższych obrotach. Które kazały czuwać na każdym kroku i myśleć o tym, by skręcona na krawężniku noga nie zepsuła całego planu, do którego dążyło się od dziecka. Wrzesień oznaczał zazwyczaj złotą polską jesień, która jednak, ot tak, sama nie przychodziła. Owszem, później przychodził też czas na odpoczynek i odprężenie, ale to wszystko jednak kosztowało.

Nie zapominajmy, że Zmarzlik miał też w ostatnim czasie kilka wypadków. W tym dwa groźne - w Manchesterze i Bydgoszczy. Owszem, wstał, czym dał nam niby do zrozumienia, że wszystko jest w porządku. Ale po takich kraksach nie wszystko jest w porządku. Nie zawsze. To też się odkłada. Przecież nie dalej jak w połowie czerwca Zmarzlik wygrał Grand Prix Szwecji w Malilli. Na Kowalskim. I też już było lato.

A może też, dla przykładu, przytył dwa lub trzy kilo w porównaniu do poprzednich, mistrzowskich sezonów? Tego nie wiem. Może zgubił złote regulacje, tak jak Janowski odnalazł je ostatnio w dalekim Lublinie? Coś sprawiło, że forma jest nie ta. Natomiast jednego jestem pewien. Mistrz wróci w swojej najlepszej wersji. Najwięksi to potrafią. To nie casus Doyle'a czy Woffindena, którzy po okresie dominacji się po prostu zestarzeli i wyboksowali wskutek często okupionych kontuzjami występów. A przecież dostęp do najlepszego sprzętu wciąż mają i szukają go pod różnymi adresami. Zmarzlik wciąż jest młody, głodny, pazerny i absolutnie podporządkowany sportowym celom.

Spójrzmy na sobotni skład finału w Cardiff. Ashley Holloway razy dwa (Bewley i Robert Lambert), Bert van Essen (Fredrik Lindgren) i Michał Marmuszewski (Dominik Kubera). Akurat nie ma tu ani Kowalskiego, ani Johnsa. Ale są inni, co może oznaczać, że silniki są dziś konkurencyjne. Zbliżone jakością. Kwestia trafionych regulacji, ale też umiejętności i szczęścia.

Zresztą, to właśnie Zmarzlik już nie raz nam udowadniał, że niedobory prędkości jest w stanie nadrobić umiejętnościami, determinacją, chciejstwem, odwagą i całym zestawem cech wolicjonalnych. Po prostu formą sportową. A z drugiej strony mieliśmy potwierdzenie, że wygrana w pojedynkę może się mieć nijak do wygranej w zawodach. Patrz Grand Prix Polski w Gorzowie, gdzie najszybszy w "czasówce" Janowski zajął ostatnie miejsce w turnieju, a najwolniejszy w treningu Lindgren (nie licząc jadącego z awarią Woźniaka) okazał się później najszybszy na trudnym torze przygotowanym na beczkę śmierci dla odważnych.

Pewnie, że odpowiednie regulacje to dziś klucz do sukcesu. A przestrzelić istotnie nietrudno, bo i Łagucie zdarzają się wyścigi w zwolnionym tempie zaraz po wybitnych. Czy nam się to podoba, czy nie. Ale to wciąż człowiek trzyma kierownicę i jest odpowiedzialny za podejmowane wybory oraz kręcenie gazem. A nie zawsze znajduje się w szczytowym punkcie kariery.

Dziś mamy prawo sądzić, że Zmarzlik przybije pieczęć na piątym tytule globalnego championa. Choć mamy też prawo wierzyć, że uczyni to w stylu wybitnym. Bo do takich występów nas przyzwyczaił. Pozostaje obserwować, jak się potoczą kolejne periody sezonu i czy Polak dołączy do takich zawodników jak wspomniany Cook i Michael Jepsen Jensen, którzy zrobili Johnsowi świetną reklamę. Czy jednak będzie jak w starym dobrym małżeństwie i nastąpi ponowne zbliżenie na linii Kinice - Cierpice. Lub też dalszy ciąg poszukiwań.

Gdyby to same silniki dawały medale, to byśmy operowali nomenklaturą znaną z wyścigów konnych - że wygrał Holloway pod Kołodziejem albo van Essen pod Lindgrenem. Czy też Kowalski pod Zmarzlikiem. Z jakichś względów w żużlu wciąż jednak nie przyznają oficjalnych tytułów mistrza świata w kategorii konstruktorów czy też tunerów.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Skandal w GP! Janowski został skrzywdzony, w PZM czekają na analizę
Poznaliśmy "dziką kartę" na GP Polski we Wrocławiu. Zaskakujący wybór!

Źródło artykułu: WP SportoweFakty