Po bandzie: Szlak straceńców [FELIETON]

WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Krzysztof Buczkowski w kasku czerwonym
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Krzysztof Buczkowski w kasku czerwonym

- Czas się uwolnić od pana Duńczyka i przestać płakać. Pora zacząć dostrzegać jasną stronę Księżyca, bo o mały włos, a Włókniarza już by w elicie nie było - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

W tym artykule dowiesz się o:

Bartosz Zmarzlik potrzebował choć przez chwilę przejechać się na Johnsie, żeby sobie uświadomić, że… nie przejechał się na Kowalskim. Tzn. musiał spróbować sprzętu z innego garażu, od innego tunera, by na nowo uwierzyć, że silniki z Cierpic nie są jego problemem, tylko - mimo wszystko - wciąż wartością dodaną. Jak przed czterema czy trzema laty. Takie odnoszę wrażenie po ostatnich tygodniach zamieszania i po piątkowym meczu w Zielonej Górze, który, mam nadzieję, otwiera nowy rozdział w wykonaniu mistrza świata. A to, co najgorsze, wszelkie rozterki, już za nim. Zresztą, w Zielonej Górze był już Zmarzlik szybszy od gołębia pocztowego, którego ustrzelił przy linii startu.

Czego zatem brakuje w polskim żużlu? Wyraźnego numeru dwa. Kogoś, kto byłby gotów odnosić zbliżone międzynarodowe sukcesy. Nie widać takiego, który swoją dominację potwierdzałby z tygodnia na tydzień. Raz wyjdzie jednemu, innym razem drugiemu. No ale kiedyś było podobnie. Tomasz Gollob, za nim długo, długo nic, a następnie, Śledź, Świst, Drabik, Krzyżaniak, Załuski, Ułamek…

A poza wszystkim, taki jest dzisiejszy żużel, że raz wyjdzie jednemu, a innym razem drugiemu. Spójrzmy na ostatni pojedynek ZOOleszcz GKM-u z Krono-Plast Włókniarzem. Przy pierwszym podejściu, przerwanym, było bodajże 15:15 i Gołębie cienko śpiewały. A kilka dni później, w tych samych składach, rozszarpały rywala (60:30).

ZOBACZ WIDEO: "Determinacja była ogromna". Ten klub chciał Janusza Kołodzieja

Co jeszcze jest problemem? Podczas niedzielnego meczu w Bydgoszczy nie zrozumiałem decyzji sędziego, gdy wykluczył za niewinność Ryana Douglasa, na którego położył się Krzysiek Buczkowski. Bardzo temu ostatniemu kibicuję i bardzo szanuję za niespożyte pokłady brawury, niemniej w tym wypadku, tak uważam, próbował przyaktorzyć. Na co arbiter się nabrał. Mógłby teraz z Buczkiem się złożyć i oddać Douglasowi kilka tysięcy złotych. Pytanie, kto by oddał poznaniakom awans, gdyby przez tę sytuację odpadli z gry. No ale, na szczęście, nie odpadli. Mimo siedmiu wykluczeń.

A tego typu sytuacje kłują w oczy, krzywdząc zawodników, którzy próbują się z innymi ścigać, a nie tylko czekać na ich błędy. Mówiąc brutalnie - to zabijanie żużla. Poprzez niesprawiedliwe wyroki.

W czasie wspomnianego meczu zamieniłem kilka słów z menedżerem Orlen Oil Motoru, Jackiem Ziółkowskim, który zwrócił uwagę na szybką, lecz wąską ścieżkę pod samiuśkim płotem. Po raz kolejny przy okazji zawodów rozgrywanych w Bydgoszczy. Rodzi się zatem pytanie - czy tak powinno być i czy to bezpieczne? Czy tworzenie takiej beczki śmierci nie jest zbyt wielkim igraniem z losem?

Z punktu widzenia kibica - pewnie, bywa to efektowne. Możemy podziwiać największych odważniaków, którzy szukają tam swojego szczęścia. To jednak zwyczajnie niebezpieczne i taki sposób przygotowania nawierzchni prędzej czy później zbierze swoje żniwo. Dlatego konkurencyjnych ścieżek powinni być więcej.

Pewnie, że po takiej akcji przy samej bandzie - jak Emila Sajfutdinowa w Częstochowie - zawodnik jest w ekstazie. Przeżywa coś w rodzaju sportowego orgazmu. Jak skoczek po przeleceniu mamuta i wylądowaniu na 250. metrze. A kibice mają igrzyska. Natomiast prędzej czy później kończy się to nagłym wciągnięciem przez bandę i poważnymi konsekwencjami. Czego ofiarą padł w Gorzowie Tai Woffinden.

Żeby była jasność - mnie, kibicowi, ten najszybszy szlak straceńców pod bandą nie przeszkadza. Natomiast fajnie, gdyby były też inne ścieżki dla mniejszych kaskaderów. Bo jednak sezon krótki, a złamane kości leczy się długo. Tak tylko zwracam uwagę.

Swego czasu we Wrocławiu, dla odmiany, chodziła tylko wewnętrzna część toru. Był to jeszcze okres Skansenu Olimpijskiego przed jego modernizacją. I też się pojawiały z czasem głosy krytyki, że rodzi to niebezpieczne sytuacje, bo każdy lgnie czym prędzej do krawężnika. No ale, jak to mówią, każdy tor jest specyficzny. A jeśli ktoś twierdzi, że są bezpieczne tory, to ja się z nim nie zgadzam. Żaden tor żużlowy nie jest bezpieczny.

No ale prawdziwy problem to mają pod Jasną Górą. W zasadzie to sytuacja jest tam jak w greckiej tragedii. W którą stronę nie pójdziesz - źle. Tzn. czy z Madsenem czy bez. Choć w Częstochowie muszą się oswajać z drugą wersją, w której Duńczyka zastąpi inny najemnik - Jason Doyle. Hmm, a może zamiast na Doyle’a i Drabika, postawić na Andrzeja Lebiediewa i Przemysława Pawlickiego, którzy w mijającym sezonie, na swój sposób, już się klubowi przysłużyli?

Daleki jestem od dostrzegania w Madsenie winowajcy częstochowskich niepowodzeń, bo akurat on jako jedyny trzymał równy, wysoki poziom. Natomiast jestem też daleki od nadawania mu statusu miejscowej legendy i stawiania pomników. Ot, zwykły członek legii cudzoziemskiej, który przyjeżdżał na saksy.

Czas się uwolnić od pana Duńczyka i przestać płakać. Pora zacząć dostrzegać jasną stronę Księżyca, bo gdyby taki Lebiediew zdobył pod Jasną Górą ledwie jeden punkcik więcej, to Włókniarza w elicie już by dziś nie było.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Wiemy, co Madsen napisał władzom Włókniarza. Kiepskie zachowanie lidera
Polonia Bydgoszcz zniesmaczona postawą ROW-u Rybnik. "Dla mnie to było naganne"

Źródło artykułu: WP SportoweFakty