Do pozornie niegroźnego upadku reprezentanta Czech doszło w niedzielę 17 sierpnia w Krośnie, gdzie tamtejsze Cellfast Wilki rywalizowały z Innpro ROW-em Rybnik w pierwszym spotkaniu ćwierćfinału play-off Metalkas 2. Ekstraligi. W biegu dziesiątym wizualnie znacznie poważniejszą kraksę zaliczyli Jonas Seifert-Salk i Brady Kurtz. Vaclav Milik upadł po chwili, tuż za nimi, uderzając ciałem o jeden z motocykli leżących pod bandą.
Seifert-Salk i Kurtz kontynuowali później zawody, ale z Czechem sytuacja była inna. Wyjechała do niego karetka i od razu podejrzewano uraz kończyny górnej. Następnie badania wykonane w szpitalu potwierdziły, że zawodnik Wilków doznał złamania kości przedramienia z odłamami. W Polsce wykonano tym samym operację.
WP SportoweFakty dopiero co informowały, że w piątek Milik opuścił szpital, ale ten w Czechach, do którego trafił, będąc już w ojczyźnie po powrocie z Polski. Okazuje się, że szczegółowe badania wykonane w szpitalu Caslav wykazały inne obrażenia, jakich żużlowiec doznał po upadku w Krośnie.
- Po powrocie do domu starałem się ćwiczyć, żeby nie stracić kondycji. Moim celem był powrót na motocykl w tym sezonie. Dlatego też umówiłem się na rehabilitację do Pragi. Wydawało się, że wszystko będzie dobrze, ale potem pojechałem do rodziców, gdzie źle się czułem, więc zostałem przewieziony do szpitala. Miałem szczęście, że wokół mnie byli ludzie, którzy mogli mi pomóc. Widziałem, że coś jest nie tak, ale tutaj zaopiekowali się mną znakomicie. Od razu zorientowano się, że pękła mi śledziona i przez kilka godzin regularnie sprawdzano, czy nadal krwawi i czy konieczna będzie operacja. I to niestety się potwierdziło - przekazuje 31-latek cytowany przez szpitalną stronę nemcaslav.cz.
- Niestety zapomniano (w Krośnie - dop. red.) o bardzo ważnym badaniu, które należy wykonać po każdym takim upadku, czyli o zbadaniu brzucha i wykluczeniu ewentualnych obrażeń wewnętrznych. A tak, trzy dni po operacji ręki wypuścili mnie do domu bez dalszych ceregieli - relacjonuje Milik.
Indywidualny wicemistrz Europy z 2016 roku dziękuje zarazem personelowi szpitala Caslav za opiekę i - jak sam mówi - za uratowanie życia. Skutki wynikające z pękniętej śledziony byłyby dla zawodnika Wilków najprawdopodobniej tragiczne w skutkach.
- Dziękuję szpitalowi Caslav za to, że mogę żyć i prawdopodobnie będę mógł wrócić do tego, co kocham. To była dobra decyzja, że trafiłem właśnie tutaj, do Caslava, czyli do szpitala, z którym mam już dobre doświadczenia z przeszłości - kończy Vaclav Milik.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Niespodziewane informacje. Sajfutdinow wraca na tor!
Weekend w pigułce. GP we Wrocławiu. GKM awansuje do półfinału?
ZOBACZ WIDEO: Kościecha o GKM-ie na 2025. Czy Pludra zostanie w drużynie?