Żużel. Kluby coraz mniej cierpliwe dla Mrozka. Padają dwa zarzuty

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Michał Szmyd
WP SportoweFakty / Michał Szmyd
zdjęcie autora artykułu

W ostatnich dniach prezes Innpro ROW-u Rybnik Krzysztof Mrozek narobił sobie w PGE Ekstralidze kilku dodatkowych wrogów, a większość klubów z coraz większą niecierpliwością przygląda się jego nieporadności na giełdzie transferowej.

W rozmowach z przedstawicielami ekstraligowych klubów słychać coraz większą irytację wobec tego, co robi klub z Rybnika. Prezes Krzysztof Mrozek do tej pory kreował się na najbardziej honorową osobę i ostoję rozsądku w środowisku żużlowym, a w ostatnim czasie odzywał się co najmniej do kilku zawodników, mocno sondując możliwość pozyskania ich do swojego klubu. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że doskonale wiedział, że każdy z tych zawodników zawarł już wstępne porozumienie z innym klubem, a część z nich spisała już ustalenia na umowie.

W klubach obawiają się sytuacji, w której ktoś mógłby spróbować siłowo odbić im zawodnika, mamiąc go wyższym kontraktem, a także wizją ewentualnego zapłacenia za niego kary umownej za zerwanie wcześniejszego porozumienia. Do tej pory wśród działaczy panowała zgoda, że nie ma sensu doprowadzać do konfliktowej sytuacji i przekonywać zawodników, którzy mieli już podpisane porozumienia. Tym razem słychać, że właśnie takie rzeczy się dzieją.

W teorii ROW mógłby zaryzykować spór prawny i zapłacić później ewentualne odszkodowanie. Większość działaczy zdaje sobie jednak sprawę, że taki konflikt byłby bardzo zły dla całej dyscypliny i wpłynął negatywnie na późniejsze rozmowy z zawodnikami, czy sponsorami. To też sprawiłoby, że prezesi jeszcze mniej ufaliby sobie na przyszłość, a być może nawet stracili możliwość opracowywania wspólnych projektów.

ZOBACZ WIDEO: Finansowe eldorado? Gwiazda ligi wprost o swoich zarobkach

To jednak nie koniec, bo działacze winią Mrozka za to, że tak późno zabrał się za budowanie składu, a przez to naraża także ich na... dodatkowe koszty. Rybniczanie raczej nie zdołają zbudować zbyt mocnego zespołu, a to oznacza, że dwumecze z beniaminkiem będą zdecydowanie najdroższymi i najmniej dochodowymi spotkaniami dla wszystkich klubów.

Wypłata za punkty w konfrontacjach z ROW może być nawet o 250-300 tysięcy większa niż w przypadku innych potyczek, a dodatkowo mniej atrakcyjne mecze w piątkowe popołudnie będą skutkować mniejszą frekwencją i przynajmniej o sto tysięcy mniejszymi przychodami ze sprzedaży biletów.

Paradoksalnie, większość działaczy, z którymi się kontaktowaliśmy wolałaby żeby beniaminek był znacznie mocniejszy, bo to gwarantuje większe emocje w lidze i nie powoduje ryzyka rekordowych wypłat przy minimalnej publice na trybunach.

Obecnie dostępni na rynku dla ROW-u Rybnik wydają się być jedynie Nicki Pedersen, Chris Holder, Rohan Tungate, Gleb Czugunow oraz Maksym Drabik. W przypadku tego ostatniego jest jednak sporo kontrowersji, bo wiadomo, że zawodnik jakiś czas temu podpisał porozumienie z Krono-Plast Włókniarzem Częstochowa, ale od tego czasu nie pojawia się w klubie i wydaje się, że nie zamierza zostawać na łasce swojego pracodawcy.

Częstochowianom z kolei bardzo nie podoba się styl załatwiania spraw, bo nikt w sprawie ewentualnego wypożyczenia Drabika się do nich nie odzywał. Wcześniej było bardzo głośno o próbie wyrwania z Włókniarza Jasona Doyle'a i Piotra Pawlickiego. Wiadomo jednak, że nic z tego, ani podobnych akcji, na razie władzom ROW-u Rybnik nie wyszło. Jeszcze mniejszy wybór jest na pozycji U24, gdzie do niedawna celem rybniczan był Jan Kvech, który już wcześniej dogadał się z Apatorem.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty