Brak dzikiej karty dla Leona Madsena oraz któregoś z reprezentantów Polski rozgrzał środowisko żużlowe. Suchej nitki na działaczach światowego speedwaya nie pozostawił m.in. Henryk Grzonka (więcej TUTAJ), Tomasz Gollob nie ukrywał, że nie zawsze da się zrozumieć niektóre decyzje (więcej TUTAJ). Ponadto za takie potraktowanie Biało-Czerwonych polscy decydenci postawili ultimatum, a na szali jest Grand Prix Polski w Warszawie (więcej o sprawie TUTAJ).
Co o całej sytuacji sądzi jeden z tych, który wydawał się być pewniakiem do stałej dzikiej karty, czyli Maciej Janowski? - Na pewno okazało się, że życie bez GP istnieje. Jest wiele lig i serii, gdzie można pokazać widowiskowy żużel i mierzyć się z topowymi rywalami. Dla mnie najważniejszy jest rozwój i nie czuję teraz, że bez startów w SGP jestem pozbawiony szans na doskonalenie. Wiem, że można robić progres i dążyć do celu w innych zawodach. Początkowo czułem się… dziwnie, bo jednak byłem w cyklu przez dziesięć lat, a to kawał mojego życia - przyznał Janowski w rozmowie z redbull.com.
- Nie obrażam się na nikogo i biorę, co przynosi życie, niczego oczywiście nie wykluczając w przyszłości. A brak "dzikiej karty"? No wiesz, to trochę, jak w szkole - jeśli ktoś się nie chce ze mną bawić, to nic na siłę, znajduję sobie innych kolegów - dodał Janowski.
ZOBACZ WIDEO: Miał jasną deklarację od Krzysztofa Mrozka. "Takimi zapewnieniami byłem karmiony"
W tegorocznej kampanii Grand Prix Janowski wystartował w sześciu rundach, w których uzyskał 52 punkty i zajął czternastą pozycję. Wyprzedził m.in. Jana Kvecha, który otrzymał stałą dziką kartę.
33-latek mógł sobie bezpośrednio wywalczyć przepustkę do mistrzostw świata poprzez cykl Tauron SEC, jednakże rundę w Chorzowie zakończył groźnym upadkiem i na noszach opuszczał arenę zmagań na Stadionie Śląskim. Indywidualny mistrz Polski nie ukrywa, że to był dla niego niezwykle trudny wieczór.
- Cały cykl zacząłem dobrze, od 2. miejsca w Debreczynie, a kiedy leżałem pod bandą po wypadku na Stadionie Śląskim, byłem pewien, że wróciły demony z poprzedniego sezonu i znów skończę z kontuzją. Mówię to z pełną świadomością - byłem przekonany, że złamałem lewą rękę, a miałem też całkiem poważne obawy, że strzeliła również prawa. Dlatego tak długo leżałem na torze i to były bez wątpienia najgorsze minuty w tym roku. "Co jest do licha, znowu?!" - to były moje pierwsze myśli - powiedział Janowski, który dodał, że był szoku, kiedy szczegółowe badania nie wykazały złamań.