Po bandzie: Krajobraz po Zmarzliku jak po Gollobie [FELIETON]

WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik

- Co do braku hamulców w przepłacaniu zawodników. W Lesznie powiedzieli dość i ponieśli najwyższą sportową cenę. Ale są na zero. A za chwilę może się okazać, że jednak są w PGE Ekstralidze - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

Obserwuję, jak historia zaczyna zataczać koło. Po sezonie 2003  Tomasz Gollob opuścił rodzinną Bydgoszcz i odszedł do Tarnowa, by w kolejnych dwóch latach sięgać tam po drużynowe mistrzostwo Polski. Wszyscyśmy się wtedy zastanawiali, kiedy wróci do domu. Kiedy w domu znów będzie dobrze. No ale nie wrócił już nigdy, zaczepiając się jedynie za miedzą, i w Toruniu, i w Grudziądzu.

Tymczasem Polonia, hegemon z przełomu wieków, dostała się na równię pochyłą, a w końcu też na zapadnię. W 2005 i 2006 roku, siłą rozpędu, stanęła jeszcze na niższych stopniach podium, czerpiąc swoją siłę ze skuteczności Andreasa Jonssona i Piotra Protasiewicza. Rok później, gdy PePe wrócił do Zielonej Góry, Polonia opuściła już ekstraligę, przez kilka lat będąc zespołem z pogranicza. Aż w końcu w 2013 roku zniknęła z elity aż po dziś dzień. I nie może się z tego zaplecza wydostać.

Nawiasem mówiąc, po odejściu Protasiewicza spadek dotknął też dekadę wcześniej (1997) Wrocławskie Towarzystwo Sportowe, jedyny w historii tego tworu. Bo choć bardzo nie lubię dzielenia historii wrocławskiego żużla na tę do 1992 roku i tę od 1993, to wiemy, że w pewnych kręgach są takie inklinacje. Mniejsza jednak z tym, chciałem tylko podkreślić, jak wielką rolę odgrywał w tamtych czasach ligowiec Protasiewicz.

ZOBACZ WIDEO: Był blisko odejścia ze Stali. "Zdawałem sobie sprawę, że to mogę być ja"

Krajobraz po Gollobie wyglądał kiepsko, a teraz podobnie zaczyna wyglądać krajobraz po Zmarzliku w Gorzowie. Nie wiem, czy słusznie, lecz dostrzegam analogię pomiędzy wyprowadzkami z domu obu największych gwiazd w historii polskiego żużla. Początkowo Stal, już bez Zmarzlika, jakoś sobie radziła, choć na pudle bez niego nie stanęła. A wielomilionowy dług może sprawić, że w przyszłości długo nie stanie.

Gollob przed laty nie zdołał wrócić z tułaczki do domu. A teraz coraz bardziej mglisty staje się powrót do macierzy Zmarzlika. Mimo że gdzieś pewnie jeszcze ma ten bilet powrotny, który z okazji bodajże ślubu wręczył mu prezes Sadowski…

Kto wie, skoro Gollob wracał do ościennych ośrodków żużlowych, to może Zmarzlik stanie się któregoś dnia Myszką Miki. Czy też MotoMyszą.

Rodzi się zatem pytanie, co było przyczyną staczania się klubów po utracie gwiazd. Czy utrata koni pociągowych sama w sobie, czy też może wydrenowane kasy, rolowanie długów i odwlekanie trzęsienia ziemi w czasie? Z jednej strony Gollob w Bydgoszczy i Zmarzlik w Gorzowie byli gwarantami jakości, skuteczności oraz profesjonalizmu. Zapełniali trybuny nie tylko podczas spotkań ligowych, ale też zamieniali w sukces, sportowy i finansowy, turnieje Grand Prix. Przyciągali sponsorów, robili za karty przetargowe i gwarancyjne jednocześnie. W związku z powyższym nieelegancko byłoby im wypominać potężne zarobki. Choć pewnie coś w tym jest, że kluby stawały na głowach, by sprostać ich wymaganiom, a później ciężko im już było stanąć na nogi. I zostawały do góry kołami. Więcej z pewnością wiedzą Leszek Tillinger, Władysław Gollob, Marek Grzyb, Waldemar Sadowski i inni - kto, gdzie i jakie popełnił błędy.

Gdyby nie nerwowe zwolnienie Stanisława Chomskiego, z kompletnie nietrafionym "tajmingiem", do dziś byśmy pewnie udawali, że generalnie to w Gorzowie jest w miarę ok. Poza jakimiś tam drobnymi opóźnieniami i dołami, które zasypie rata z telewizji. Dobrze się zatem stało - sorry, Trenerze - że wyszło tak, a nie inaczej.

Zawodnicy Stali byli do tej pory spokojni o robotę, a gwarantem ichniego spokoju był właśnie Chomski. Ufali mu. Zresztą, słusznie to ostatnio zauważył Marek Cieślak, dając do zrozumienia, że trener musi mieć charyzmę. Bo różni szkoleniowcy mogą mówić zawodnikom dokładnie to samo, ale jednemu oni uwierzą, a drugiemu nie.

A niekiedy to trener nie musi nawet zbyt wiele mówić. Jak w tej anegdocie, gdy nasza piłkarska reprezentacja szykowała się do meczu z Austrią (2004 rok) w ramach eliminacji do mistrzostw świata. Selekcjonerem był wówczas Paweł Janas, lecz ostatnią odprawę w szatni prowadził jego asystent, młodszy o 19 lat Maciej Skorża. Był detaliczny, analityczny, rzeczowy. Ze względu na stawkę nie chciał nic zostawić przypadkowi. Na koniec przemowy Skorża zwrócił się do Janasa, aby ten postawił kropkę nad „i”.

- Chciałby coś trener dodać?
- Chłopaki, dobrze się rozgrzejcie, żeby wam przypadkiem nic nie pierd… ęło.

Tyle.

I jeszcze jedno. Co do tego braku hamulców w przepłacaniu zawodników, jak w Gorzowie. W Lesznie potrafili powiedzieć dość i ponieśli najwyższą sportową cenę. Spadli klasę niżej. Ale są na zero. Bez długów. A za chwilę może się okazać, że jednak są w PGE Ekstralidze. Przecież w Gorzowie, ze świadomością dramatycznej sytuacji, licytowali się jeszcze o Miśkowiaka, do czego klub sam się przyznał w social mediach.

Sport bywa niezwykle przewrotny i dynamiczny, a sport żużlowy w szczególności. Dlatego się spodziewam, że taki Damian Ratajczak zostanie jednak w Lesznie. Bez względu na to, w której lidze Fogo Unia wyląduje. Bo i na drugim poziomie rozgrywek powinien być on odpowiedzią leszczynian na wzmocnienia konkurencji, w tym Polonii Bydgoszcz Szymonem Woźniakiem. To wcale nie byłby dla niego krok w tył, tym bardziej że nie kończy on jeszcze wieku juniora. To byłaby ciężka walka pod dużą presją i rok wielkiej nauki, a Ratajczak zyskałby takim ruchem szacunek lokalnych kibiców. Choć może być i tak, że trafi do PGE Ekstraligi, nie opuszczając Leszna.

A czy są jeszcze w PGE Ekstralidze inne kluby, w których też się iskrzy niedaleko baryłki z prochem? Jak to mruczał Kmicic pod Jasną Górą, gdy wysadzał szwedzką kolubrynę?

- Naści piesku kiełbasy! Tylko się nią nie udław!

Wojciech Koerber

Źródło artykułu: WP SportoweFakty