W Metalkas 2. Ekstralidze wciąż bez kontraktu pozostaje około 20 seniorów i już teraz można być pewnym, że wielu z nich nie znajdzie pracodawcy w listopadowym oknie transferowym. Jednym z takich zawodników może być Mateusz Szczepaniak. Choć kilka klubów sondowało możliwość ściągnięcia żużlowca do siebie, to do tej pory pozostaje on nieugięty.
Z naszych informacji wynika, że 37-latek oczekuje za podpis na kontrakcie około 350 tysięcy złotych, a każdy punkt wycenia na około 3-4 tysiące złotych. To bardzo dużo, zważywszy na to, że obecnie w 2. Ekstralidze H.Skrzydlewska Orzeł Łódź kusi żużlowców zarobkami na poziomie 100 tysięcy złotych za podpis i 2-4 tysięcy za każdy zdobyty punkt.
Wiele jednak wskazuje na to, że niechęć do zejścia z wyznaczonej ceny to celowa zagrywka, która może zawodnikowi się bardzo opłacić. Doskonale zdaje on sobie sprawę, że być może pozostanie najlepszym dostępnym na rynku Polakiem. W minionym sezonie w barwach Polonii Bydgoszcz zdobywał średnio 1,929 pkt/bieg, a w klasyfikacji indywidualnej zajął 19. miejsce.
ZOBACZ WIDEO: Gollob odniósł się do zamieszania z dzikimi kartami. "Nie zawsze wszystko rozumiem"
Zainteresowani ściągnięciem Szczeaniaka byli działacze PSŻ Poznań, którzy szukali alternatywy dla Szymona Szlauderbacha, a niedawno także przedstawiciele Orła Łódź. W obu przypadkach problemem okazały się pieniądze.
Szczepaniak może liczyć na to, że w razie kontuzji jakiegoś polskiego zawodnika, dostanie w trakcie sezonu życiową szansę. Obecnie na rynku to właśnie on może być wyborem numer jeden. Problem jednak w tym, że konkurencja w walce o kontrakt będzie wyjątkowo duża, a nawet wśród Polaków rywalem może okazać się choćby Krzysztof Kasprzak.
I to może być największy problem Szczepaniaka. Zresztą zawodnik już miał podobną sytuację, gdy w 2023 roku podpisał kontrakt z Bayersystem GKM-em Grudziądz, ale jeszcze przed sezonem stracił miejsce w składzie na rzecz Gleba Czugunowa. Choć później dostał szansę od Polonii, to sezon zakończył ze średnią 1,565 pkt/bieg.
Teraz znów grozi mu niepewność i trudne wejście w sezon. Dodatkowo wiele wskazuje na to, że kluby obecnie podchodzą już znacznie racjonalniej do wydatków i raczej nie będą w stanie wydawać dużych pieniędzy na wzmocnienia w trakcie sezonu. Ich budżety i tak są już napięte, a działacze wciąż mają w pamięci przypadki Stali Gorzów i Unii Tarnów, które ledwo uratowały się przed upadkiem.