Betard Sparta przegrała swój pierwszy mecz w PGE Ekstralidze. PRES Grupa Deweloperska Toruń okazała się zbyt mocna w spotkaniu 1. kolejki i zwyciężyła na Motoarenie 49:41 w hicie najlepszej żużlowej ligi świata. Nie wszyscy podopieczni Dariusza Śledzia spełnili oczekiwania, co spowodowało dziury w składzie wrocławian, a z nimi ciężko było pokonać zespół Piotra Barona.
- Ogrom pracy czeka jeszcze Dana Bewleya i Marcela Kowolika. Na ekstraligowy tryb musi się jeszcze przestawić Brady Kurtz. Nadzieje były bardzo duże, bo ten balonik był faktycznie mocno nadmuchany, ale wszyscy go dmuchaliśmy, bo po prostu tęskniliśmy za żużlem. I to jest całkowicie zrozumiałe - skomentował w rozmowie z WP SportoweFakty prezenter obecny na meczach Betard Sparty, Jacek Dreczka.
ZOBACZ WIDEO: Michael Jepsen Jensen zachwyca żużlowy świat. Duńczyk zdradza swój sekret
Wiele wątpliwości wzbudziła sytuacja z czwartego biegu, gdy Robert Lambert wjechał w taśmę. Michał Sasień nie wykluczył jednak z powtórki Brytyjczyka ze względu na rzekomy błąd maszyny startowej. Torunianie ostatecznie wygrali ten wyścig 5:1 i objęli prowadzenie 13:11, przez co wrocławianie mogą czuć się lekko rozgoryczeni. Całe wydarzenie mocno skomentował prowadzący podcast "Mówi się żużel".
- Mam ogromny niedosyt po tym meczu. Jasne, Toruń jest bardzo mocny - to było wiadomo już wcześniej - ale wielki niesmak pozostawiła we mnie sytuacja z taśmą Roberta Lamberta. Uważam, że to była jedna wielka kpina, a tłumaczenia Leszka Demskiego w magazynie przypominały mi mało śmieszny stand-up - z każdym kolejnym zdaniem bolały uszy. To popsuło mi odbiór tego wielkiego meczu, bo naprawdę widowisko było kapitalne. To dopiero pierwsze spotkanie sezonu. Myślę, że w trzeciej, czwartej kolejce zapomnimy już, jak Toruń zbudował tę sześciopunktową przewagę. Ale we mnie pozostało uczucie, że gdyby nie ta nieszczęsna sytuacja, wszystko mogło się potoczyć inaczej. Nie lubię takich momentów jako kibic. Chciałbym powiedzieć, że Toruń był po prostu lepszy na torze, ale gdyby nie to zdarzenie, które w mojej ocenie było w 90 procentach błędem sędziego, miałbym satysfakcję, że obejrzałem znakomite żużlowe widowisko dwóch kandydatów do mistrzostwa Polski - stwierdził Jacek Dreczka.
Przed sezonem sporo mówiło się o znakomitej formie Brady'ego Kurtza, który wygrał IM Australii oraz świetnie spisywał się w sparingach. W Toruniu jednak już tak dobrze nie wyglądał. Australijczyk zdobył cztery punkty w pięciu startach, notując przy tym trzy zera. Kibice Betard Sparty spodziewali się znacznie więcej po swoim nowym nabytku. Jacek Dreczka ma pewną teorię co do słabszego występu Kurtza i jest przekonany, że były zawodnik Innpro ROW-u Rybnik już za niedługo stanie się ważnym ogniwem wrocławskiego zespołu.
- Nie wiem, czy został ustawiony z odpowiednim numerem startowym. Osobiście widziałbym go raczej z numerem "4", z którym pojechał Dan Bewley. Brytyjczyk byłby wówczas doparowym Artioma Łaguty, a jeśli spojrzeć, z kim Kurtz startował jako doparowy, to naprawdę można złapać się za głowę. To były bardzo mocno obsadzone biegi. Dla niego to był pierwszy mecz w PGE Ekstralidze po przerwie, od razu z klasowymi rywalami, przy pełnych trybunach i z niekorzystnym numerem startowym.
- Rozumiem zamysł sztabu szkoleniowego: Dan Bewley jest obecnie w lekkim dołku, więc dostał nieco łatwiejsze biegi. Kurtz jednak już w sparingach pokazał, na co go stać. To wyłącznie kwestia przestawienia się mentalnie. On doskonale wie, gdzie jest, po co przyszedł do Sparty i jak wysokie są oczekiwania. Przecież będzie startował w cyklu Grand Prix. W Toruniu po prostu złożył się splot niekorzystnych okoliczności. Jestem o niego spokojny – myślę, że już w meczu z Falubazem pokaże swoją najlepszą wersję – stwierdził w rozmowie z WP SportoweFakty Jacek Dreczka.
We Wrocławiu oraz Toruniu nikt nie ukrywa, że celem jest zdetronizowanie Orlen Oil Motoru Lublin z tronu. Zadanie będzie jednak niezwykle trudne, bo mistrzowie Polski pokazali wielką siłę w 1. kolejce. Betard Sparta i PRES Grupa Deweloperska dały jednak świetne widowisko i wzmocniły się przed sezonem. Kluczowe mogą okazać się kontuzje, które już dotykają wrocławski zespół.
- Po jednym meczu każdej z drużyn nie wyciągałbym zbyt daleko idących wniosków. U wielu zawodników widać jeszcze brak spasowania ze sprzętem i pewności siebie. Motor jest piekielnie mocny, ale ocenialiśmy go na tle Zielonej Góry, która nie dość, że przygotowała tor pod gości, to w dodatku poza Jarosławem Hampelem tak naprawdę nie rozpoczęła jeszcze sezonu. Z kolei Sparta i Apator już teraz pokazują, że ich zawodnicy są przestawieni na tryb: "jadę o mistrzostwo Polski". Czy to wystarczy? Trudno powiedzieć. Przed nami mnóstwo meczów, a ryzyko kontuzji jest ogromne. Nie da się ukryć, że siła Motoru robi wrażenie. Juniorzy znowu będą najmocniejsi w lidze. Ale różne przygody mogą jeszcze spotkać każdy klub, tak jak już spotkały Artioma Łagutę – ocenił znany ekspert, który pełni rolę prezentera na wielu żużlowych imprezach.
Podopieczni Dariusza Śledzia w przyszłą niedzielę odjadą kolejne spotkanie w PGE Ekstralidze. Tym razem przed własną publicznością na Stadionie Olimpijskim. Rywalem będzie Stelmet Falubaz Zielona Góra.