Zawsze liczył się dla mnie klub - rozmowa z Piotrem Paluchem

Przez 20 lat reprezentował barwy gorzowskiej Stali. Na swoim koncie ma blisko 2000 punktów wywalczonych w zmaganiach ligowych dla "żółto-niebieskich". Piotr Paluch, bo o nim mowa, postanowił zakończyć karierę. Popularny "Bolo" opowiedział nam m.in. o powodach swojej decyzji, o tym jak wspomina starty w mieście nad Wartą oraz planach na przyszłość.

Dawid Lis: Na początek chcieliśmy zapytać co zadecydowało o zakończeniu pańskiej sportowej kariery?

Piotr Paluch: Jeździłem ponad dwadzieścia trzy lata. Tu otworzyła mi się furtka prowadzenia młodzieży, także nowy etap w życiu jest bliżej, a jazda na żużlu już niestety powoli się kończy. Wyniki sportowe już były coraz gorsze i to głównie zadecydowało o tym, że podjąłem się współpracy z młodzieżą.

Czy mógłby pan zdradzić co było głównym bodźcem, że przez tyle czasu jeździł pan dla Stali?

- Przede wszystkim tutaj się wychowałem, tutaj mam swój dom, rodzinę, znajomych, sponsorów. Jak to mówią - wszędzie jest dobrze, ale w domu najlepiej. Ponadto miłość do klubu, wspaniali kibice! Przez te dwadzieścia parę lat nie zaznałem żadnej goryczy porażki ze strony kibiców, chociaż ja różnie się spisywałem. Zawsze jednak liczył się dla mnie klub i jazda. Wyniki może nie były najlepsze, indywidualnie nie byłem jakąś wielką osobowością, ale dla drużyny myślę, że zrobiłem wiele i miło było spotykać się cały czas tutaj z tymi ludźmi. Zmieniały się zarządy i władze, a ja byłem cały czas.

Kibice zastanawiają się nad datą pańskiego turnieju pożegnalnego. Czy są już jakieś plany z tym związane?

- Oczywiście, że są plany. Bodajże w czerwcu, albo we wrześniu. Zobaczymy jeszcze, ale coś takiego chcę zorganizować. Jeśli chodzi o taki turniej, to raczej chciałbym zaprosić przyjaciół z toru. O tym jeszcze pomyślimy, będę rozmawiał z prezesem bo on też ma swój plan. W każdym bądź razie, na pewno odbędą się takie zawody.

Czy przez te wszystkie lata był taki żużlowiec, z którym szczególnie dobrze jeździło się panu w parze i utrzymywał pan z nim przyjacielskie stosunki poza torem?

- Wielu było. Generalnie z Ryśkiem Franczyszynem dobrze mi się jeździło. Z Crumpem, gdy tutaj swego czasu jeździł. Jeździłem z nim też w drużynie w Szwecji, w Vetlandzie. Tam też bardzo dobrze parowo jeździł, pomagał mi. Ogólnie to z tymi dwoma zawodnikami dogadywałem się najlepiej.

Jak to się w ogóle stało, że zainteresował się pan żużlem i kto pomagał panu stawiać pierwsze kroki jako żużlowcowi?

- Od dziecka chodziłem na żużel i pewnego razu przyszedłem na mecz z Rybnikiem. Był wtedy nabór do szkółki żużlowej i zgłosiłem się. Moje pierwsze kroki nadzorował pan Stanisław Chomski. Praktycznie od początku do końca był moim trenerem, także jemu zawdzięczam to, że jeżdżę na żużlu.

Pańska kariera obfitowała w wiele szczęśliwych momentów, jednak nigdy nie znalazł się pan w światowej czołówce. Jaki wpływ na to miała kontuzja z 1989 roku?

- Patrząc z perspektywy czasu, myślę, że może troszkę, ale nie miała aż tak wielkiego wpływu. Nigdy nie byłem zawodnikiem wybitnym, tylko takim ligowym rzemieślnikiem. Indywidualnie za wiele nie osiągnąłem. Były pojedyncze mecze, gdzie dobrze mi szło, ale ogólnie to jechałem bardziej dla drużyny. Te najmilsze chwile miło się wspomina, ale one minęły.

W połowie lat 90-tych, z dość dobrym skutkiem startował pan na długim torze. Jak pan wspomina ten czas i jakie są różnice między żużlem klasycznym a tym na długich torach?

- To były miłe chwile. Trenowałem w Niemczech, a jeździłem na pożyczonym sprzęcie od Roberta Kesslera. Fajne uzupełnienie do tego normalnego speedwaya. To było coś pięknego jak przyjeżdżałem na mecze czy treningi tutaj do Gorzowa. Dla mnie taki żużel, taka prędkość to była normalnie bajka. Tam się osiągało do 140-160 km/h. Ogólnie fajna rzecz, tylko wiadomo, że grono zawodników, którzy się ścigają na długim torze, nie jeździ na klasycznym. Trudno to ogólnie pogodzić, bo tam imprezy są w sobotę i niedzielę. Druga sprawa, to taka, że nie byłem zabezpieczony sprzętowo. Praktycznie miałem pożyczony sprzęt. Raz kupiłem od Wacława Milika ramę a wkładałem silnik żużlowy. Nie za bardzo się sprawdzał na długim. Ze startu było ok, ale na trasie nie był za szybki.

Był pan obecny w Wawrowie podczas przygotowań Mirosława Daniszewskiego do ice-racingu. Miał pan ochotę spróbować tej odmiany żużla?

- Próbowałem na normalnych kolcach, wkręcanych do opony żużlowej, jednak była to tylko zabawa. Tak to pojechałem tylko do kolegi, zobaczyć jak to wygląda, jak on się prezentuje. Ale mnie nie ciągnie do tej odmiany żużla. Może kiedyś spróbuję.

Pod koniec lat 90-tych zanotował pan dość dziwny upadek w meczu z Bydgoszczą. Na ostatniej prostej uderzył pan o bandę i wjechał na murawę, po czym spadł z motocykla i uderzył o głośnik. Pamięta pan tą sytuację?

- Pamiętam ten upadek! Chociaż miałem mocny wstrząs mózgu i stłuczenie kręgosłupa, ale pamiętam. To był ostatni łuk i decydował on żebym minął Golloba bądź Gustafssona. Tomek manewrował wtedy troszkę. Nie powiem, że mi przeszkodził, że to on spowodował, tylko, że ja już po prostu poszedłem desperacko do końca. Odbiłem się od płotu i nie wytrzymałem tego napięcia. Wjechałem praktycznie na jednym kole za metę. Puściłem motocykl i uderzyłem w głośnik plecami.

Gdy Stal spadła z Ekstraligi, pan został i mówiło się, że jeździ za przysłowiowy „talerz zupy”. Czy były wtedy jakieś propozycje z innych klubów?

- Nie, nawet nie próbowałem bo cały czas chciałem jeździć w Gorzowie. Nie miałem zamiaru składać innym klubom żadnych ofert.

W 2007 roku kibice przygotowali oprawę, na której zaprezentowali gwiazdy gorzowskiego speedwaya. Wśród takich żużlowców jak Jancarz, Plech czy Nowak, znalazła się i pana sylwetka. Jak pan się czuł obserwując tą oprawę?

- Patrząc na te sławy, które jeździły u nas w klubie, aż nie dowierzałem. Dlaczego ja?! Przecież w sumie nic indywidualnie dla klubu nie osiągnąłem. Rozumiałem kibiców tylko dlatego, że zawsze byłem z nimi, nigdy nie opuściłem tego klubu przez tyle lat. Dali mi oni miejsce wśród tych wybitnych postaci i było to bardzo wzruszające. Naprawdę bardzo dziękuję kibicom za ten gest, który naprawdę mnie wzruszył.

Jak podsumowałby pan sezon 2009 w swoim wykonaniu? Trzeba przyznać, że niekiedy potrafił pan być solidnym punktem Startu.

- To był przełomowy sezon, gdzie zdecydowałem, że skończę z żużlem, a zajmę się szkoleniem młodzieży. W Gorzowie dano mi odpowiednie warunki do tego, zaufano mi. Sezon był średni, u siebie jeździłem dobrze, na wyjazdach poniżej normy. To był taki bodziec, że już idzie coraz gorzej i nie ma co dołować się całkiem i lepiej odejść w jakimś stylu.

W zeszłym roku żużel w Pile odrodził się na nowo. Gdyby przytrafiła się oferta na ten rok, i mógłby pan dołączyć do Piotra Śwista, skorzystałby pan z niej?

- Miałem ofertę z Piły na ten sezon. Ale dostałem warunek, że albo zajmę się trenerką albo jazdą i wybrałem trenerkę.

W poprzednim roku rozpoczął pan właśnie pracę jako trener młodzieży w gorzowskim klubie. Jak podsumowałby pan rok 2009 pod względem pracy w Gorzowie?

- Można powiedzieć, że razem z Jarkiem Łukaszewskim zaczęliśmy pracować, przejęliśmy to od trenera Stanisława Chomskiego, który ich przygotował. Młodzież naprawdę poszła do przodu. Zdobyliśmy trzecie miejsce w Lidze Juniorów, drugie w MDMP, złoto było bardzo blisko. W przyszłym roku jeszcze bardziej będą się rozwijać. To jest naturalna kolej rzeczy - będą bardziej objeżdżeni, bardziej doświadczeni. Poza tym w tym roku zdają licencję zawodnicy, którzy rokują naprawdę dobre nadzieje.

Trudno było pogodzić jazdę w Gnieźnie i trenowanie juniorów w Gorzowie?

- Na początku troszkę tak. Były przygotowania w Gnieźnie, obozy, dużo treningów. Później już tak rozplanowaliśmy, że jak w Gnieźnie był trening to wcześniej się tutaj organizowało i wszystko można było dograć.

W tym roku nie będzie panu pomagał już Jarosław Łukaszewski. Może to wpłynąć negatywnie na proces szkolenia w klubie?

- Nie, myślę, że nie. Jest pan Czesław Czernicki, który jest ogólnym szefem. Jeśli wszystko naprawdę będzie się toczyło według reguł jakie on zastosuje, można powiedzieć nowa odmiana, coś to na pewno zmieni i pomoże młodzieżowcom.

Wspomniał pan o trenerze Czernickim, który wypowiadał się o panu w samych dobrych słowach. Jak układa się wasza współpraca?

- Dobrze nam się współpracuje, z resztą musimy współpracować, żeby wynik był satysfakcjonujący dla nas, kibiców, a przede wszystkim dla działaczy. Ten rok jest przełomowy dla gorzowskiej drużyny i po dwóch latach ocierania się o czwórkę, teraz trzeba tam wejść, praktycznie musimy.

Nasi juniorzy talent bezwzględnie posiadają. Czego im brakuje by znaleźć się w tej ścisłej, krajowej czołówce, obok Janowskiego, Pawlickiego czy Dudka?

- Obserwowałem ich w zeszłym roku na zawodach młodzieżowych. Zdarzają się pojedyncze biegi, że wygrywają z tymi zawodnikami, ale nie są na tyle ustabilizowani, żeby cały czas trzymać ten równy poziom i wygrywać. Brakuje im objeżdżenia, przede wszystkim jazdy w lidze. To jest najważniejsze. Gdyby tam jeździli cały czas, otwierali by sobie drogę do lepszej jazdy. Zamiast jazdy w turniejach młodzieżowych, jazda w pierwszej lidze szwedzkiej, duńskiej, z seniorami. To dużo daje jeżeli zawodnik młodzieżowy spotyka się z seniorem i wygra z nim raz, drugi… Wtedy naprawdę czuje się o wiele lepiej psychicznie oraz na motorze w walce z tymi seniorami.

Dużo mówi się o przeniesieniu biegu juniorskiego z pierwszego na drugi wyścig dnia. Czy byłoby to lepsze rozwiązanie od dotychczasowego?

- W pewnym sensie byłoby lepsze. Pierwszy bieg jest dla nich lepszy, bo jest tor równiejszy, ale po pierwszym biegu tor nie będzie zawsze aż tak rozwalony. Myślę, że to byłoby dobre, jednak najlepszym rozwiązaniem byłoby gdyby dla nich był trzeci, może czwarty bieg.

Jak oceni pan tegoroczne transfery Stali i jej siłę rażenia na tle pozostałych ekip Speedway Ekstraligi?

- Transfery oszałamiające. Przyszedł do nas Nicki Pedersen i jest to zawodnik, który naprawdę w lidze bardzo dobrze punktuje i jeżeli nie ma żadnych kontuzji i problemów to jedzie. Tomek Gapiński zastąpił drugą linię. Też jest to bardzo dobry zawodnik, zresztą średnia 1,8 mówi sama za siebie, lepsza niż miał w minionym sezonie Karlsson. Powinien być dużym wzmocnieniem. Obserwuję go na treningach i widzę pełne zaangażowanie. Przede wszystkim Polak i utożsamia się z drużyną, z nami tu przebywa, pracuje ogólnorozwojowo i juniorzy biorą z niego przykład.

Czy na zakończenie chciałby pan coś powiedzieć kibicom?

- Chciałbym im serdecznie podziękować za te dwadzieścia parę lat wspaniałego kibicowania. Naprawdę jestem zaszczycony, że jeżdżę w tym klubie i że kibice tak mnie polubili. Wszystko, co najlepsze wiąże się z nimi. Nawet jak skończyłem jazdę i przychodziłem na otwarcie sezonu bądź na prezentację to otrzymywałem takie brawa, że wzruszałem się. Wzruszałem się i bardzo, bardzo dziękuję.

Źródło artykułu: