Wszystko zaczęło się w połowie lat dziewięćdziesiątych, gdy Bjerk zaczął regularne treningi na torze. Nie popularniejszy i znacznie tańszy motocross, ale właśnie speedway zawładnął sercem nastolatka. Chłopiec ćwiczył sumiennie i robił systematyczne postępy. W sezonie 2001, dzięki staraniom legendarnego Arnta Forlanda, pokazywał się na torach szwedzkiej Division 1 w barwach Norbaggarny, a w latach 2002-2003 punktował dla Norspeed. Warto wspomnieć, że były to ekipy złożone z młodych norweskich "wilczków", m.in. Mariusa Rokeberga, Patrika Haraldsena, Henrika B. Hansena i Rune Soli, a wspieranych przez takich zawodników jak Tor Einar Hielm, czy Stuart Robson. U schyłku swojej kariery Forland robił bowiem co w jego mocy, by w kraju nad fiordami wychować nowe pokolenie żużlowych wojowników. Nadzieje pokładał zwłaszcza w nieobliczalnym Mikke. Podstawiał mu własne motocykle i pozyskiwał sponsorów, nawet wtedy, gdy lepsze rezultaty osiągali inni rodacy.
Gdy w 2002 roku Bjerk, jako osiemnastolatek, został Mistrzem Norwegii, otworzył furtkę do prawdziwej kariery. Detronizacja Larsa Gunnestada nie pociągnęła za sobą kolejnych spektakularnych sukcesów, choć o starszym z rodzeństwa było coraz głośniej.
- Mikke był lepszy z każdym rokiem. Jeździł po różnych torach, starał się. Do wszystkiego podchodził emocjonalnie, taka gorąca głowa. Bardzo dużo dały mu treningi z młodszym bratem, Inge. Kochali się i nienawidzili. Na torze żaden nie odpuszczał, jeździli na zabój. Nie jeden raz zaiskrzyło między nimi, ale z pożytkiem sportowym - wspomina Jan Ueland, były zawodnik, trener i prawdziwa encyklopedia norweskiego speedwaya.
Podczas gdy Inge wystarczały treningi i piknikowe zawody w swojej ojczyźnie, Mikke snuł plany kariery międzynarodowej. Dobrze zdawał sobie sprawę, że tylko regularne starty poza granicami Norwegii, której był już przecież mistrzem, mogą wpłynąć na dalszy rozwój. Zamiast sukcesów coraz częściej pojawiały się jednak porażki. Najbardziej frustrująca była ta z 2003 roku, gdy jeżdżąc przed własną publicznością w Elgane zajął dopiero 14 miejsce w ćwierćfinale IMŚ. O ile w pojedynczych turniejach, jadąc bez wewnętrznej presji, był w stanie wygrywać z każdym, to w zawodach o stawkę - nie radził sobie zupełnie.
W 2005 roku, ostatnim w kategorii młodzieżowej, Bjerk wystąpił w DMŚJ, które właśnie zostały zainaugurowane. Był to pierwszy i ostatni raz, gdy Norwegowie wystawili swoją młodzieżową reprezentację. Choć odpadali w eliminacjach, to dwudziestojednolatek, wespół z Rune Solą, zaprezentował się więcej niż poprawnie i jak równy z równym walczył z faworyzowanymi Duńczykami. Rok później świetnie pojechał podczas finału IME w węgierskim Miszkolcu, gdzie po dwóch seriach startów prowadził, przywożąc za plecami m.in. Fredrika Lindgrena i Roberta Kościechę. Imponujące otwarcie zawodów okazało się zgubą, bo zdekoncentrowany tak bardzo zapragnął wygrać, że… w pozostałych biegach nie zdobył już punktu!
W tym samym sezonie 2006 Mikke po kapitalnych zawodach został srebrnym medalistą Indywidualnych Mistrzostw Norwegii i wydawało się, że nadszedł w końcu czas na prawdziwe sukcesy. Kolejny raz z pomocą pośpieszył Arnt Forland, załatwiając rodakowi kontrakt w szwedzkiej Solkatternie Karlstad, z którą właśnie awansował do Allsvenskan. Mikke miał zająć jego miejsce w składzie, a do dyspozycji otrzymał całe zaplecze i sprzęt odchodzącej na sportową emeryturę legendy. Również za jego sprawą związał się z duńskim Holstebro zawodową umową na sezon 2007.
Gdy wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku, stała się rzecz niebywała. Mikke Bjerk stojąc u progu prawdziwej kariery zdecydował… skończyć z profesjonalnym żużlem. Nie przepracował należycie przerwy zimowej i nie pojawił się na zagranicznych torach. Wybrał amatorską zabawę w speedway w rodzimym wydaniu. Jego krnąbrna natura sprawiła spory zawód Forlandowi i choć później poprosił o kolejną szansę, nigdy jej nie otrzymał. Arnt nieodpłatnie przekazał motocykle na potrzeby szkolenia norweskiej młodzieży, a o pomocy Bjerkowi nie chciał już słyszeć.
- Mikke Bjerk…? - pełen życia staruszek, legenda norweskiego speedwaya, Aage Hansen zamyśla się na chwilę: - Duży talent. Jego temperamentem można by obdzielić całą drużynę żużlową. Ma duszę wojownika. Niestety… Nie ma głowy do profesjonalizmu. Miał wszystko by zaistnieć, ale trzeba być konsekwentnym. Nie można zmieniać zdania co chwilę, trzeba coś robić konsekwentnie, albo nie robić wcale. To talent, ale takich chłopaków nam nie potrzeba w profesjonalnym sporcie.
W swojej krótkiej karierze Mikke odwiedzał polskie tory przy okazji eliminacji IMŚ, jednak prezentował się beznadziejnie słabo, dwukrotnie zajmując ostatnie pozycje - w 2004 roku w Zielonej Górze i dwa lata później w Tarnowie. Tymi występami zniechęcił do siebie polskich pracodawców i nigdy nie podpisał nad Wisłą kontraktu.
Dziś o sile norweskiego żużla stanowi przed wszystkim równolatek Bjerka, Rune Sola, etatowy mistrz kraju ostatnich lat. Chłopak mniej utalentowany, mniej ambitny, ale za to dużo bardziej poukładany i systematyczny. Gdy rozpoczynali kariery wszyscy stawiali na niepokornego Mikke, oceniając go lepiej niż grzecznego i pochodzącego z zamożnego domu Rune. Ale życie, jak to życie, napisało inny scenariusz: ten drugi regularnie startuje na europejskich torach, podczas gdy pierwszy deklaruje koniec jazdy w klasycznym żużlu, również w amatorskim wydaniu.
W najbliższym czasie opublikujemy wywiad z Mikke, w którym opowie on znacznie więcej, nie tylko o sobie.