Stefan Smołka: Dzień Urodzin Woryny

15 lutego mija kolejna rocznica urodzin wielkiego polskiego żużlowca Antoniego Woryny (1941-2001). Gdyby żył miałby dziś 69 lat. Mijające lata słabo koją ból po tej niepowetowanej stracie.

W tym artykule dowiesz się o:

Antoni Woryna do końca nazbyt krótkiego życia oddawał się swoim pasjom, z których, obok rodziny, biznesu i ogrodnictwa, na pierwszym miejscu był żużel. To w tej dziedzinie osiągnął perfekcję, jedynie mrzonką będącą dla wielu innych. Był najbardziej błyskotliwym spośród Rybnickich Muszkieterów, choć każdy z pozostałych - Joachim Maj, Stanisław Tkocz i Andrzej Wyglenda - również poszczycić się może medalami mistrzostw Polski i świata. Co więcej, Joachim Maj dużo częściej stał na podium IMP, Stanisław Tkocz zdobył dwie korony indywidualnego żużlowego króla w Polsce, podczas gdy Antek tylko raz założył na pudle ową koronę, czyli słynną czapkę Kadyrowa. Andrzej Wyglenda był jeszcze lepszy, bo cztery razy dekorowany był szarfą IMP, a ponadto również cztery razy przyczynił się w najwyższym stopniu do złota reprezentacji Polski w finałach MŚ - trzykrotnie drużynowych i raz w finale MŚ Par. Z powodu licznych kontuzji Antoni Woryna "tylko" dwa razy dał z innymi Polsce złoto DMŚ. Ale nikt z rybniczan nie zaszedł tak daleko w rozbudowanych i najbardziej prestiżowych rozgrywkach o tytuł indywidualnego mistrza świata na żużlu.

Pierwszy raz na podium IMŚ stanął w Goeteborgu w roku 1966, zostawiając za sobą legendę speedway’a Ivana Maugera. To był historyczny - pierwszy medal światowego finału dla Polaka. Nieco wcześniej podczas finału europejskiego na Wembley Antoni Woryna dokonał innego przełomu. Odczarował mianowicie diabelski kocioł czarownic Empire Stadium, w którym na zero smażyli się dotąd wszyscy polscy żużlowcy. Jak się miało okazać, także później nikt nigdy, poza rybniczaninem, nie powąchał nawet trawy pod podium na tym stadionie. Zdumiewa towarzystwo, w jakim młody rybniczanin stanął podczas dekoracji po europejskim szczycie. Te nazwiska mówią same za siebie: Ivan Mauger, Barry Briggs i Antoni Woryna. Wymieniani w różnej kolejności uważani byli w owym czasie za absolutnie najlepszych na świecie.

Żeby wszystkim niedowiarkom wybić z głowy jakiekolwiek argumenty, Antoni Woryna swój sukces z roku 1966 powtórzył, na "Olimpijskim" we Wrocławiu, w roku 1970, tym razem bijąc Briggsa, ale przegrywając za to z Maugerem oraz niespodziewanie z doskonałym rodakiem Pawłem Waloszkiem. Znów okazał się pierwszym, który powtórzył sukces - dwa razy na podium IMŚ. Taka sztuka udaje się tylko najwybitniejszym. Po Antonim z Polaków był Super Zenon Plech, a następnie dopiero niesamowity i w końcu największy z wszystkich orłów na motocyklu - fruwający Tomasz Gollob.

Już czas najwyższy rozpocząć starania o wyniesienie za rok rybnickiego stadionu przy ul. Gliwickiej do najbardziej godnego imienia najwybitniejszego żużlowca Antoniego Woryny.

Świętej Pamięci Antoni pozostawił po sobie bogaty dorobek życiowy. Niezliczone dyplomy, medale, puchary. Ale największym jego skarbem zawsze była rodzina, żona Barbara i syn Mirosław. Tam, w domu pełnym ciepła chowała się Klaudia – wnuczka i tam sportowo wzrastał ukochany wnuczek Kacperek. Dziś mały Kacper już z powodzeniem się ściga na motocyklu, już zaliczył debiut w mini-żużlowej reprezentacji Polski. Wielki Antoni spogląda na ten widok z nieba, uśmiecha się i błogosławi.

Stefan Smołka

Komentarze (0)