GP: Historia wzlotów i upadków cz. 1

Grand Prix (Wielka Nagroda), nazwa najważniejszej imprezy roku lub mityngu w danej dyscyplinie. Z nazwą Grand Prix łączy się zwykle nazwę państwa (np. GP Polski na żużlu) lub miasta organizatora.

W tym artykule dowiesz się o:

Zawody o GP w sporcie motocyklowym mogą być organizowane raz w roku w każdej z dyscyplin sportu motocyklowego (wyścigi drogowe, motocrossy, rajdy enduro, wyścigi na żużlu). W żużlu przez wiele lat nie mieliśmy, do momentu inauguracji obecnej formy wyłaniania indywidualnego mistrza świata, zawodów mistrzowskich, które dokładnie by odwzorowywały powyższy zapis. Organizatorzy jednak, chcąc podnieść prestiż i rangę organizowanych przez siebie zwodów, wykorzystywali nazwę Grand Prix.

W drugiej połowie lat siedemdziesiątych w Anglii miały miejsce bardzo prestiżowe zawody indywidualne pod nazwą Volsvagen Grand Prix. W jednej z edycji zatriumfował obecny Dyrektor cyklu Ole Olsen. Następnie sam zapragnął współuczestniczyć w organizacji podobnego pomysłu i zorganizować cykl zawodów na kilku torach pod nazwą Speedway Masters Series. Impreza miała ważne miejsce w żużlowym kalendarzu, a udział w niej brali tacy zawodnicy jak Bruce Penhall, Michael Lee czy Peter Collins. Także zawody nie mające cyklicznego charakteru, przeprowadzane jedyny raz w roku, posiadały nazwę Grand Prix. Za przykład może służyć turniej Super Grand Prix rozgrywany na torze Wiener Neustadt. W Polsce pod koniec lat osiemdziesiątych na torze w Krośnie były Grand Prix Podkarpacia, a kilka lat później odbył się cykl turniejów pod nazwą Camel Cup.
Żużel zawsze był odmienną dyscypliną motorową niż pozostałe. Funkcjonował na zupełnie innych zasadach. Są rozgrywane ligi oraz mistrzostwa w kilku konkurencjach. W tym ta najważniejsza o charakterze indywidualnym. Przez wiele lat rozgrywana za pomocą jednodniowego finału. Jedne zawody, na jednym obiekcie, wyłaniały króla toru. Finał stanowił dla kibiców, zawodników, trenerów, działaczy nierozłączny schemat każdego roku. Sport żużlowy przeżywał rozwój na terenie Europy i był bardzo popularną dyscypliną. Trybuny przy okazji najważniejszej imprezy w roku wypełniały się do ostatniego miejsca na stadionach gigantach. Trwało to do, mniej więcej, okresu lat osiemdziesiątych.

Koniec ery Wembley

Historycy zgodnie twierdzą, że datą zamykającą czasy wielkiego żużla jest dzień rozegrania ostatniego finału na Wembley w 1981 roku. Od tego czasu żużel przypominał pochylnię w dół. Człowiekiem, który zauważał konieczność zmian i modernizacji był ówczesny wiceprezydent Komisji Wyścigów Torowych Holender Jos Vaessen. Pierwszą próbą był dwudniowy finał w Amsterdamie. Pomysł okazał się niezbyt trafny. Nie zraziło to jednak Vaessena do podjęcia kolejnych, bardziej zdecydowanych kroków. Na jesiennym kongresie FIM w 1991 roku zapowiedział plany wprowadzenia formuły wyłaniania mistrza świata w cyklu Grand Prix. W żużlowym świecie zawrzało jak nigdy dotąd. Federacje, których zawodnicy osiągali największe sukcesy, jak Anglia, Szwecja, Dania i Stany Zjednoczone stanowczo zaprotestowały. Zapowiedziały, że jeżeli zostaną zmuszone, to odłączą się od FIM i same będą przeprowadzać mistrzostwa świata, bez udziału reszty reprezentacji. Nastroje grobowe panowały i w naszym kraju. Żurnaliści nie pozostawili suchej nitki na działaczach PZM, którzy opowiedzieli się za wprowadzeniem Grand Prix. Wszyscy ubolewali, że przyjdzie biało-czerwonym toczyć pojedynki w towarzystwie takich żużlowych "mocarstw" jak Czechy, Niemcy, Bułgaria i innych nacji ze strefy kontynentalnej. Finał w Pocking w 1993 roku miał być tym ostatnim w starej formule, a pierwsza dziesiątka tych zawodów miała automatycznie kwalifikować się do rozgrywek Grand Prix w kolejnym roku. Znalazł się w niej nasz Tomek Gollob. Życie przyniosło jednak inny scenariusz. Z powodów finansowych odroczono plany wprowadzenia Grand Prix o następny sezon. Wedle wcześniejszego kalendarza finał indywidualny na rok 1994 miał odbyć się na Odsal Stadium w Bradford. Lokalizację zmieniono na domowy stadion Ole Olsena w Vojens. Po tym ruchu Anglicy krańcowo odwrócili się od Grand Prix. Ówczesny prezydent FIM Jos Vaessen wiedział co robi powierzając finał duńskiej miejscowości. Gospodarz Vojens Speedway Center - Ole Olsen okazał się ojcem chrzestnym Grand Prix. W przeddzień finału podczas uroczystej konferencji doprowadził do podpisania kontraktu między FIM, a TV 3 Broadcasting Group Ltd. Pieniądze wyłożone przez spółkę pozwoliły na wdrożenie w życie ambitnych i nowatorskich planów. Duńczyk został generalnym Dyrektorem Grand Prix. Do jego kompetencji należało sprawne przeprowadzenie zawodów oraz nadzór nad odpowiednim przygotowaniem nawierzchni i całego obiektu. Zdecydowano, jak rok temu, że pierwsza dziesiątka finału w Vojens zostanie zakwalifikowana wedle zajętych miejsc do przyszłorocznych mistrzostw. Tym razem zabrakło w czołówce Polaków, ale dobra pozycja Tomka Golloba sprzed roku zaprocentowała i znalazł się w stawce najlepszych.

Sen Golloba

Historyczny dzień miał miejsce na stadionie Olimpijskim we Wrocławiu 20 maja 1995 roku. Dokładnie o godzinie 20:00 czterech jeźdźców wyjechało na tor. Zwycięzcą pierwszego biegu został Chris Louis, a całych zawodów Tomasz Gollob, któremu ponad dwudziestotysięczna widownia ze łzami w oczach odśpiewała "sto lat". Tomasz zwycięstwo zapewnił sobie, przyjeżdżając na metę jako pierwszy w tzw. Finale A - kolejnej nowości GP. Zawody różniły się nieco od dotychczasowej formuły. Pierwsze dwadzieścia wyścigów stanowiły podstawę kwalifikacji do poszczególnych biegów finałowych: D, C, B i A, w których zajęcie konkretnego miejsca klasyfikowało żużlowca, a za miejsca w końcowej klasyfikacji przydzielano odpowiednią ilość punktów.

Otwarcie wypadło wspaniale. Zanotowano wspaniałą frekwencję i opinie były jednomyślne, że GP to strzał w dziesiątkę. W pozostałych odsłonach całość wyglądała zupełnie inaczej. Liczba kibiców była niska, zawody rozgrywano na małych i niefunkcjonalnych stadionach. Dodatkowo cykl tracił w oczach poprzez niezrozumiałe decyzje organów wykonawczych, które faworyzowały niektórych zawodników. Ale za to rywalizacja dostarczała kibicom wielu emocji. Żużlowcy walczyli niesłychanie twardo. Pod tym względem wyróżniali się Tomek Gollob i broniący tytułu Rickardsson, nazwany przez dziennikarzy mistrzem bólu.

Wszyscy zgodnie stwierdzili, że pierwszy rok był generalną próbą, toteż wpadki były nieuniknione. Aby więcej ich nie popełniać, przynajmniej od strony regulaminowej, wprowadzono poprawki dotyczące zawodników oczekujących z numerami dzikiej karty, sposobu końcowej klasyfikacji turnieju i sytemu kwalifikacji na przyszły rok. Wydawało się, że cykl zmierza w dobrym kierunku. Niestety jeszcze przed pierwszą rundą w sezonie 1996, po raz kolejny zaiskrzyło. Powodem był spór zawodników Grand Prix (utworzyli nawet swój formalny związek) z władzami FIM. Problem dotyczył nacięć klocka bieżnika tylnych opon. FIM homologowała czeskiego Baruma bez nacięć. Zawodnicy zaprotestowali twierdząc, że takie ogumienie jest zbyt niebezpieczne. Wedle działaczy nowe opony miały spowolnić jazdę na łukach przez obniżenie granicy przyczepności opony do nawierzchni toru, zmuszając do wykorzystywania mocy silnika w różnym zakresie obrotów. Finał kłótni nastąpił dopiero po odbytym sezonie. Wszyscy zrozumieli, że jadą na jednym wózku i dalsze kontrowersje nie mają sensu. W myśl zasady "wilk syty i owca cała", uzgodniono nowy projekt opony z twardszego materiału i z mniejszą ilości nacięć na klocku. Konsekwencje sporu były aż nadto widoczne, brakowało sponsorów i widzów na trybunach. Na początku sezonu 1997 w sukurs przyszły Browary Lech, które zostały patronem cyklu na cały sezon. Odtąd oficjalna nazwa brzmiała Lech Grand Prix i przetrwała przez następne trzy lata.

Wrocławski turniej w sierpniu 1997 roku okazał się kolejnym przełomowym momentem cyklu. Żartowano, że impreza trwała dwa dni, bowiem zakończyła się już po północy. Pierwszy wyścig rozpoczął się z dwugodzinnym opóźnieniem z powodu długotrwałych opadów deszczu. Transmitująca zawody telewizja poniosła finansowe straty. Głównym winowajcą tamtych wydarzeń uznano polskich organizatorów, którym specjalna komisja zarzuciła brak odpowiedniego sprzętu osuszającego tor. Był to kolejny przykład, gdy światowa centrala postawiła przed Polakami ogromne wymagania, nijak współmierne do tych stawianych organizatorom z innych krajów.

Komentarze (0)