Po zakończeniu leszczyńskiej odsłony cyklu poprosiliśmy Damiana Balińskiego o ocenę oglądanych zawodów.
Konrad Chudziński: Cały turniej śledziłeś z parkingu. Niestety nie dane ci było wyjechać na tor. Jak oceniasz poziom Grand Prix Europy?
Damian Baliński: To były naprawdę bardzo ciekawe i fajne zawody. W Lesznie zawsze jest co oglądać, jeśli chodzi o walkę na torze. Nie inaczej było i tym razem. Właściwie do ostatniego wyścigu było ciekawie i emocjonująco. Impreza była bardzo udana.
Żałujesz, że nie było nawet jednej szansy do podjęcia walki z najlepszymi?
Nie udało mi się wyjechać na tor, ale przyznaję, iż było na co popatrzeć.
Kilka razy w karierze bliski byłeś awansu do stawki GP...
Byłem bliski tego awansu, ale ostatecznie jakoś nigdy się to nie udało. Jakoś tak to wszystko się układało, że nie awansowałem. W tym roku odpuściłem sobie eliminacje, żeby pewne rzeczy na nowo poukładać i osiągnąć wyższą formę. Jeśli zdołam to zrobić to w przyszłym sezonie raz jeszcze powalczę o awans.
A co jeśli znów się nie uda?
Jeżeli wówczas poniosę porażkę, to już sobie to odpuszczę.
To co widziałeś podczas zawodów w Lesznie chyba będzie mobilizowało do włożenia maksymalnego wysiłku w przyszłoroczne eliminacje? Udział w takiej imprezie byłby wielkim zaszczytem...
Na pewno niezmiernie dużą satysfakcją byłby występ w tego typu zawodach. Gdyby do tego jeździć skutecznie i dobrze, to byłoby spełnienie marzeń. Grand Prix to impreza jedyna w swoim rodzaju. Leszczyńska odsłona to pokazała. Komplet ludzi, wspaniała oprawa. Dla tej publiczności warto jeździć, ale nie każdy może.
W końcówce zawodów, a dokładnie w półfinale doszło do kontrowersyjnego upadku Nicki Pedersena. Widziałeś tę sytuację?
Niestety nie widziałem upadku Nickiego. Staliśmy wszyscy za bandą i niewiele z tej perspektywy można zobaczyć. Zauważyłem jedynie, iż Pedersen wywrócił się, ale jak to dokładnie się działo nie jestem w stanie powiedzieć.