Kompletnie anonimowy nad Wisłą zawodnik w kadrze Norwegii znalazł się nieco na wyrost, ponieważ od klasycznego żużla odchodzi pokolenie urodzone w latach osiemdziesiątych. Bjorn Hansen i Mikke Bjerk przenieśli się na długi tor (choć Norwedzy liczą, że ten drugi jeszcze zmieni zdanie), Henrik Bauer Hansen zmaga się z kontuzjami i bardziej niż jazdą zajmuje się organizacją imprez w klubie z Oslo, a w składzie zabrakło także mistrza kraju, Rune Soli i największej nadziei Larsa Daniela Gunnestada. Stein Roar jest jednak niezawodny. Od czasu powrotu do żużla jeździ tam gdzie tylko dostanie zaproszenie. Mistrzostwa Europy? Kadra narodowa? Nie ma sprawy! I nie ważne, że u bukmacherów w ciemno można stawiać, że zajmie jedno z ostatnich miejsc. Jest zabawa, jest ryk silnika i… zawsze można komuś zrobić w parkingu dowcip. Bo uśmiech jest dla Pedersena równie naturalny jak jazda na motocyklu, a słowo "stres" zupełnie obce.
Żartowniś na co dzień reprezentujący barwy Riska MSK do speedwaya wrócił niedawno po wielu latach przerwy. Ale żużlowcem nie został z przypadku. Od młodości zakochany w motocyklach rozpoczynał karierę na skandynawskich torach w latach siedemdziesiątych i tam jego nieprzeciętny talent wypatrzył sam Ivan Mauger. Mistrz postanowił zaprosić dziarsko poczynającego sobie w ojczyźnie Steina na wyspy i dać niezbędne wsparcie. Tak Pedersen trafił do szkółki w Hull, ale Wysp Brytyjskich nie zawojował. Bez wątpienia miał smykałkę do wyścigów, ale raczej nigdy nie pragnął być profesjonalnym zawodnikiem i poświęcić się karierze bez reszty. Nie, Anglia to była impreza i wielka przygoda, ale trampolina na szczyt - niekoniecznie. Pedersen wrócił zatem do siebie i pozostając przy motocyklach zarzucił poważne myśli o ściganiu. Na kilkadziesiąt lat…
Aż do czasu, gdy osiągający apogeum kryzysu norweski żużel dał mu szanse. Stein bywał od czasu do czasu na treningach, w końcu wziął udział w jednych zawodach, a potem w kolejnych i jeszcze jednych… I tak już zostało. Jeździ rekreacyjnie, dla radości i dla garstki kibiców, którzy szanują jego pasję. No właśnie - jeździ - bo ciężko zabawę w speedway w wykonaniu Pedersena nazwać ściganiem. O ile ze startu i do pierwszego łuku zabiera się razem z innymi krajanami, to dalej nie odkręca już przepustnicy do końca i ślizgiem jedzie do czasu, aż starczy mu sił. Ale czy to naprawdę jest ważne? W końcu ktoś musi wygrać, a ktoś inny dojechać za resztą stawki. Radość zdają się czerpać podobną.
Tak, niezbadane są figle jakie płata los. Stein jeszcze kilka lat temu nie sądził, że wróci do żużla. Później nie spodziewał się, że zostanie etatowym ligowcem. Owszem, odnosił sukcesy w zawodach oldboyów. Ale kadra narodowa? To mu się chyba nie śniło nawet u szczytu formy, czyli wtedy, gdy reszty aktualnej reprezentacji nie było jeszcze w planach rodziców. A taki Tord Solberg mógłby nawet do Pedersena zwracać się per "dziadku", w końcu dzieli ich aż 35 wiosen… Czyż norweski żużel nie jest fantastyczny?
Nie trzeba być znawcą sportu, żeby wiedzieć które miejsce w eliminacjach SWC zajmą żużlowcy znad fiordów. Ważne, że wracają po latach. Nie trzeba być prorokiem, by wiedzieć ile punktów zdobędzie Stein Roar. Może będzie "olimpiada", a może ktoś zdefektuje i wpadnie jakiś punkcik. Ale nawet jeżeli nie, to jednego można być pewnym - to będzie duża sprawa i pełen humoru wieczór dla pewnego punkowego pięćdziesięciopięciolatka z brzuszkiem.
Proszę państwa, pod taśmą Stein Roar Pedersen - pełen szacunek, trzymajcie kciuki!
Stein Roar Pedersen już za kilka dni zamieni klubowy plastron na reprezentacyjny. Powodzenia!