Przed rokiem Scott Nicholls ścigał się w barwach Atlasa Wrocław, a ponadto był stałym uczestnikiem cyklu Grand Prix. Nic więc dziwnego, że kontraktujący go Madziarzy mieli prawo oczekiwać, że będzie jedną z gwiazd I ligi, a już na pewno liderem ich zespołu. Jednak po niezłym występie z RKM ROW Rybnik (11 pkt) i bardzo dobrym z GTŻ Grudziądz (16 pkt), Anglik zupełnie nie poradził sobie w Gnieźnie. 8 punktów w sześciu startach i brak indywidualnego zwycięstwa, to rezultat co najmniej rozczarowujący.
- Na pewno więcej spodziewałem się po Nichollsie. Skoro on na sześć biegów nie wygrywa żadnego, to coś jest nie tak - mówił rozczarowany takim stanem rzeczy, trener SC Miszkolc - Janusz Ślączka. - Katastrofa - kręcił głową Nicholls, który w 1999 roku zaczynał karierę w polskiej lidze właśnie w barwach Startu. - Gospodarze byli znakomicie dopasowani do swojego toru, który różnił się od tego, na którym startowałem przed laty. W drugim swoim występie wygrałem start, prowadziłem, ale sędzia przerwał bieg. W powtórce przyjechałem za rywalami. Na tym torze, kiedy jedzie się z tyłu, to ciężko cokolwiek zrobić. Niby jesteś tuż za rywalami, a jednak nie możesz znaleźć sposobu, żeby ich wyprzedzić. To strasznie frustrujące.
Scott Nicholls w barwach Speedway Miszkolc
Zapewne niewielu kibiców pamięta, że w tamtym sezonie oprócz Nichollsa zagraniczną kadrę Startu tworzyli: Jimmy Nilsen oraz kolejne przyszłe gwiazdy światowych torów - Nicki Pedersen i Hans Andersen. Dla Nichollsa, Pedersena i Andersena był to pierwszy klub w polskiej lidze. - Miło jest wrócić do Gniezna. To przecież tutaj zaczynałem karierę w polskiej lidze. Od tego momentu minęło już tak dużo czasu. Tym bardziej żałuję, że zaliczyłem dziś tak słaby występ. Jednak tak jak mówiłem, obecnie tor jest przygotowywany inaczej, niż przed laty. Stąd moje problemy.