Wbrew pojawiającym się informacjom, opolanie zgłaszali zastrzeżenia do nawierzchni jeszcze przed zawodami. - Na dwie godziny przed spotkaniem zażądaliśmy równania toru - wyjaśnia Maroszek. - Ciągniki faktycznie pojawiły się na torze, ale stan nawierzchni nie uległ poprawie. To również zgłaszaliśmy sędziemu. Piotr Jąder na nasze prośby pozostał głuchy. Z wydaniem polecenia dodatkowych prac zwlekał, aż do rozpoczęcia zawodów.
Opolanie zdecydowali się przystąpić do zawodów. - Nie składaliśmy protestu, bo nie wiedzieliśmy, czy i jak będzie można jeździć. Myśleliśmy, że skoro arbiter uznaje tor zdatny do użytku, to rzeczywiście tak jest. Nie ma treningu przed spotkaniem, więc trudno zawodnikom sprawdzić nawierzchnię. Zaufaliśmy rozjemcy, co niestety okazało się błędem. Dopiero drugi wyścig, w którym groźny upadek zanotował Tobiasz Musielak, dał sporo do myślenia - mówi Maroszek.
Goście zastrzeżenia mieli do wykonywanych na torze prac. - Ciągniki jeździły w tym samym miejscu, około trzy metry od krawężnika. Wyprzedzanie przy bandzie kończyło się fatalnie. Zawodnik wypadał z rytmu, mając problemy z opanowaniem motocykla. Pan Jąder nie kontrolował wydarzeń. O przygotowaniu nawierzchni decydowali miejscowi - podkreśla szkoleniowiec opolan.
Kontrowersje wzbudziły werdykty arbitra o wykluczeniach Ulricha Oestergaarda z biegów czwartego i siódmego. Zdaniem Maroszka, Duńczyk w obu przypadkach nie był winny. - Każdy widział nagranie. W wyścigu czwartym Ulrich jedzie swoim torem, znajduje się przed Erikiem Pudelem. Jest ciasno, pierwszy łuk i Niemiec zahacza o koło naszego obcokrajowca. Kto jest wykluczony? Oczywiście Oestergaard. Jeśli mieliśmy kogoś nie dopuszczać do powtórki, to ewentualnie rawiczanina. Choć ja skłaniałbym się do powtórki w pełnej obsadzie. Bieg siódmy to natomiast parodia. Nie wiem, jak sędzia mógł dostrzec taśmę Oestergaarda. Być może chciał osłabić zespół, a było wiadomo, że Ulrich będzie mocnym ogniwem.
Opolanie mieli pretensje o brak reakcji sędziego na rozmontowany tłumik Marcina Nowaczyka w wyścigu szóstym. - Prosiliśmy pana Jądera, by zszedł z wieżyczki i obejrzał motocykl Nowaczyka. Chcieliśmy złożyć protest. Byliśmy gotowi wpłacić 3000 zł kaucji, gdyby nasze uwagi nie były zasadne. Niestety, arbiter nie pofatygował się do parku maszyn. Po raz kolejny nas zlekceważył. Nawet nie mogliśmy złożyć protestu. To nas wkurzyło. Czara goryczy przelała się po biegu siódmym - zaznacza Maroszek.
Trener Kolejarza podkreśla, że to nie pierwszy mecz, w którym sędzia podejmuje decyzje na niekorzyść opolan. - W Krośnie i Pile oszukał nas Jan Banasiak. Do tego dochodzi niezrozumiałe zachowanie Michała Steca w spotkaniu z Polonią Piła w Opolu. To wszystko deprymuje i demotywuje. W Rawiczu miarka się przebrała. Za naszą decyzję jesteśmy krytykowani. Nieprzychylne słowa rozumiem. Kibice mogą być rozczarowani. Ale myślę, że zwrócimy uwagę na fatalne sędziowanie w drugiej lidze. Najniższą klasę traktuje się po macoszemu. Przysyła się arbitrów, którzy rok wcześniej byli praktykantami. Oni wypaczają wynik, prowokują nerwowe sytuacje. Wierzę, że nasz protest wyjdzie na plus wszystkim drugoligowcom, a rywalizacja będzie przebiegać w sportowym duchu.
Kolejarz porażką w Rawiczu skomplikował szanse na udział w rundzie finałowej. Maroszek nie traci jednak nadziei. - Niedzielne spotkanie było ważne, ale nie mogliśmy ryzykować zdrowia i życia zawodników. Przed nami kolejne pojedynki, w których nie stoimy na straconej pozycji. Będziemy walczyć do ostatniej kolejki, w każdym meczu pojedziemy w najsilniejszym zestawieniu.