Mateusz Kędzierski: Przed kilkoma tygodniami odniosłeś wielki sukces w Toruniu - srebro Mistrzostw Polski Par Klubowych. Jak opiszesz te zawody?
Rafał Okoniewski: To były fajne zawody, drugie miejsce to wielki sukces dla klubu z Rzeszowa. Bardzo cieszymy się ze zdobytego w Toruniu srebra.
Niebywała radość z tego medalu, ale gdyby Maciej Kuciapa dołożył kilka punktów więcej, można było powalczyć nawet o złoto.
- Może i tak, ale myślę, że trzeba być zadowolonym z tego co jest, czyli ze srebra. Te punkty Maćka też były ważne i ciężko wywalczone. Uważam, że należy się cieszyć z medalu.
Po finałowych zawodach w Toruniu, wielu porównywało Rafała Okoniewskiego do Dariusza Śledzia, który w 2005 roku poprowadził Żurawie do złota w MPPK.
- Zgadza się, nawet urywek z tamtego finału leciał na telebimie w Toruniu, gdy jechali oni po złoto. Niestety nie udało się powtórzyć tego wielkiego sukcesu. Nie udało się zdobyć mistrza, ale drugie miejsce też jest dobre, satysfakcjonujące.
Czy można powiedzieć, że Rafał Okoniewski odradza się jeżdżąc w barwach rzeszowskiego klubu?
- Nie wiem czy tak można powiedzieć. Cieszę się przede wszystkim, że dużo jeżdżę, że startuję w każdym meczu. W tym sezonie startuję w Polsce, Szwecji i w Niemczech. Tych zawodów jest więcej, wszystko się zazębia i jakoś to wychodzi. Oby tak dalej, bo to jest dopiero połowa sezonu, a jeszcze druga połówka przed nami. Chciałbym wytrzymać to tempo i fajnie zakończyć sezon.
Rafał Okoniewski z meczu na mecz radzi sobie coraz lepiej
Na początku sezonu narzekałeś na brak startów. Teraz chyba jest na odwrót, bo tych startów w czerwcu jest naprawdę dużo, zwłaszcza w tym tygodniu.
- Zgadza się. W tym tygodniu mamy jeszcze mecz ligowy w Rybniku, w sobotę wybieram się na mecz ligowy w Niemczech i wracam z powrotem do Rzeszowa na pojedynek z Wybrzeżem.
Nie dojechałeś do Poznania na kwalifikację Indywidualnych Mistrzostw Polski ze względu na przykry wypadek.
- Po prostu na drogę wyleciała sarna i wpadła pod maskę. Straciłem wszystkie chłodnice i samochód trzeba było wziąć na lawetę. W domu byłem dopiero rano w dniu finałowego turnieju mistrzostw Polski. Przepakowaliśmy sprzęt do samochodu kolegi i pojechaliśmy na finał do Torunia.
Zapewne czujesz ulgę, że to wszystko nie skończyło się uszczerbkiem na zdrowiu.
- Zgadza się. Cieszę się, że to wszystko dobrze się zakończyło, że to samochód ucierpiał, a nie my. Jestem zadowolony, że spokojnie mogłem dotrzeć do Torunia.
Pozostaje wielki żal, bo z taką formą pewnie bez problemu zakwalifikowałbyś się do półfinału IMP.
- Nie można tak do końca powiedzieć, ale na pewno żałuję, bo jakaś tam szansa była i być może awansowałbym do półfinału i mógłbym jechać dalej.
W niedzielę jechaliście z piekielnie mocnym na własnym torze Lokomotivem Daugavpils. Jak opiszesz te
zawody?
- Myślę, że był mały dreszczyk emocji i niepokoju. Zawodnicy z Daugavpils byli u siebie bardzo dobrze spasowani. Ciężko było z nimi wygrywać, aczkolwiek nominowane biegi rozstrzygnęliśmy na naszą korzyść i udało się uratować bonus. Było ciężko, ale bardzo nam zależało na tym punkcie bonusowym i daliśmy radę, z czego się cieszymy.
No właśnie, punkt bonusowy "wydarliście" z rąk Łotyszom w ostatniej odsłonie dnia. Jak to się stało, że udało wam się wygrać podwójnie ten bieg?
- W ostatnim wyścigu udało mi się "skleić" motocykl do tego toru. Wyszedłem dobrze ze startu, Harris dojechał i udało się dowieźć podwójne zwycięstwo.
Jakie masz cele na dalszą część sezonu?
- Celów indywidualnych nie mam, bo tak naprawdę nie ma już nic więcej do objechania. Przede wszystkim chciałbym dobrze startować w naszej lidze oraz w ligach zagranicznych.