Przyjechaliśmy po bonusa i go mamy - rozmowa z Tomaszem Jędrzejakiem, zawodnikiem Tauronu Azotów Tarnów

Falubaz Zielona Góra wygrał w niedzielę na swoim torze z Tauronem Azotami Tarnów 51:39. Po meczu zawodnik klubu spod znaku Jaskółki, Tomasz Jędrzejak, opowiedział nam między innymi o nadchodzących play-offach, rundzie zasadniczej w wykonaniu swojego zespołu i wrażeniach po Drużynowym Pucharze Świata.

Jakub Sobczak: Jak ocenia pan mecz w Zielonej Górze? Nie było chyba tak ciężko, jak można się było spodziewać?

Tomasz Jędrzejak: Przyjechaliśmy po bonusa i go mamy. Postawiliśmy twardy opór miejscowym zawodnikom. Falubaz jest coraz mocniejszy. My również prezentujemy się coraz lepiej. Poszczególni zawodnicy w naszym zespole dysponują wysoką formą. Myślę, że dobrze rokuje to na play-offy. Wróci wtedy do składu Bjarne Pedersen, który ostatnio jeździ bardzo dobrze. Powinniśmy być więc silni u siebie, a i na wyjazdach będziemy walczyć.

Czasami drużyny przyjezdne narzekają, że niełatwo jeździ się na zielonogórskim torze.

- Bo tak jest. Na pewno ma on swoją specyfikę. Przyczepność z całą pewnością jest większa niż w Tarnowie, ale w niedzielnym meczu nie było źle.

W związku z przełożeniem na niedzielę finału Drużynowego Pucharu Świata w Vojens, wszystkie mecze czternastej rundy Speedway Ekstraligi zostały odwołane. Prezesi Falubazu i Tauoronu Azotów dogadali się jednak i mecz się odbył. To chyba dobrze?

- Bardzo dobrze. Na tym to polega, żeby sobie nie utrudniać, a ułatwiać. Prawdę powiedziawszy, nie jechaliśmy o awans do play-offów, ani Falubaz Zielona Góra, ani my. Chodziło praktycznie tylko o punkt bonusowy i ewentualna rotację w tabeli w przypadku gospodarzy, ale i tak wszystko zależy od meczu we Wrocławiu, który w niedzielę się nie odbył. Takie rzeczy powinny mieć miejsce. Sztuka nie polega na tym, żeby robić przeciwko sobie, ale aby sobie pomagać. Wszyscy prezesi jadą na tym samym wózku. To wszystko kosztuje: przeloty, przejazdy, kibice, niedziela. Wiadomo, że w niedzielę przyjdzie więcej ludzi niż w jakiś normalny dzień.

Przed nami play-offy. Szóste miejsce, które zajmujecie po rundzie zasadniczej, oznacza rywalizację z liderem tabeli.

- Pojedziemy z Unią Leszno. Ciężkie zadanie nas czeka, bo Unia jest w tym roku mocna. Na pewno będziemy chcieli powalczyć o zwycięstwo u siebie. Jest to możliwe przy odrobinie szczęścia i jeżeli poszczególni zawodnicy pojadą na wysokim, swoim najlepszym poziomie. Nie można więc wykluczyć tego, że wygramy, a jeśli chodzi o mecz na wyjeździe, będziemy myśleć później.

Jak podsumowałby pan rundę zasadniczą w waszym wykonaniu? Beniaminek utrzymał się i chyba możecie być zadowoleni z tego faktu.

- Tak. Było ostro, że tak powiem, ale te trzy ostanie mecze wygraliśmy, w tym jeden za trzy punkty. Udało nam się więc awansować do play-offów. To jest najważniejsze w tym momencie, aczkolwiek pewnie włodarze i kibice myśleli, że będzie lepiej. Na końcu jednak każdy raczej cieszy się z tego, co ma. Mogło być znacznie gorzej. Mogliśmy wypaść poza pierwszą szóstkę i byłoby bardziej nerwowo. Jest to więc sezon, który każdy może ocenić po swojemu.

Nie mógł pan chyba śledzić finału DPŚ w Vojens, ale na pewno zna pan jego wyniki...

- Akurat miałem okazję śledzić. Całe zawody obejrzałem w Zielonej Górze, dzięki uprzejmości prezesa. Wrażenia super. Zawody na wysokim poziomie. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. Cieszę się, że Polacy wygrali. Oczywiście zasłużenie. Pokazali, że są najsilniejszą drużyną na świecie. Jestem z tego dumny.

Zwycięstwo biało-czerwonych, choć na obcym terenie, nie jest wielką sensacją.

- Można się było spodziewać sukcesu, aczkolwiek początek pokazał, że sport polega na tym, że nigdy nie wiadomo, jak będzie. To, że pewnych rzeczy po prostu nie da się przewidzieć, jest fajne w każdej dyscyplinie. Wydawało się, że od początku będziemy wygrywać, a warunki były takie, jakie były. Mieliśmy pecha, jakieś wykluczenie, upadek i zrobiło się ciepło. Tym bardziej po takim początku, końcówka naszych reprezentantów była wspaniała.

W sobotę w Zielonej Górze odbędzie się finał Indywidualnych Mistrzostw Polski. Pan w tych zawodach nie pojedzie, ale ma pan chyba jakiegoś faworyta?

- Mam faworyta i jest nim Tomasz Gollob.

Mówi się, że Gollob niekoniecznie dobrze się czuje na torze przy Wrocławskiej.

- Nie patrzę na to, czy on tutaj jeździ dobrze, czy źle. Kibicuję po prostu jemu i mam nadzieję, że zostanie mistrzem Polski. A jeśli się mu nie uda, jest przecież wielu innych bardzo dobrych zawodników. Tak samo, jak w drużynówce w Vojens, tak i w finale IMP, nie jest powiedziane, kto będzie mistrzem Polski.

Źródło artykułu: