Mistrz bez koronacji

Zygmunt Gołębiowski na świat przyszedł 3 września 1943 roku. Żużlową karierę rozpoczął stosunkowo późno, bowiem dopiero w sezonie 1967, mając już za sobą 24 wiosny życia. W dzisiejszych czasach nie miałby zatem najmniejszych szans by odnosić sukcesy na żużlowych owalach. Jednak w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych było inaczej...

Trudne początki

Po zsumowaniu sezonów 1965 - 66 okazało się, że częstochowski klub uzyskał awans do I ligi. Było to duże wyzwanie dla wszystkich jeźdźców mających przywdziewać plastron z lwem na piersi. Po raz kolejny obowiązywał dwuletni cykl rozgrywek: 1967 - 68.

Beniaminek spisywał się na torach najwyższej klasy rozgrywkowej całkiem nieźle sprawiając kilka niespodzianek, z których do największych należało pokonanie wicemistrza Polski Stali Gorzów 39,5:38,5 po niezwykle emocjonującym spotkaniu. Włókniarze wykorzystali bez skrupułów gorszy okres żużlowców z Gorzowa , którzy pod Jasną Górę zawitali z dwiema porażkami na koncie. Wśród Częstochowian prym wiódł Wiktor Jastrzębski zdobywając nietypową ilość oczek, bowiem... 10,5. O pół punktu mniej zanotował na swoim koncie Stanisław Rurarz.

W trakcie dość udanego sezonu, na torze pod koniec roku, po raz pierwszy pojawił się nasz bohater - Zygmunt Gołębiowski. W swoim debiutanckim starcie nie udało mu się przywieźć do mety żadnego punktu, ale cały czas pracował nad sobą i po dobrze przepracowanej zimie począł coraz częściej pojawiać się w składzie Włókniarza.

Jego zdobycze nie powalają jednak na kolana, najczęściej oscylując wokół 1 - 2 punktów. Zapewne w dzisiejszych czasach zostałby już skreślony przez trenerów, ale wówczas było inaczej. Liczyła się chęć rozwoju, pracy nad sobą, ambicja, a tej Gołębiowskiemu nie brakowało.

Sezon zakończył z mizerną biegopunktówką na poziomie 0,6 punktu. 12 października zakończył rok startów zajęciem ostatniej pozycji w Memoriale imienia Bronisława Idzikowskiego.

Przełomy

Od 1969 roku o spadku i utrzymaniu decydował jeden sezon, jak Bóg przykazał i jak było od zawsze. Odejście od dwuletniego cyklu rozgrywek pozwoliło unormować spojrzenie na ligowe tabele i znacznie ułatwiło zwykłym kibicom śledzenie rywalizacji.

Był to także przełomowy sezon dla Zygmunta Gołębiowskiego, który po raz pierwszy w karierze uzbierał solidną ilość punktów (34) w rozgrywkach ligowych. Niestety, Włókniarze po kontrowersyjnych barażach z Unią Leszno muszą opuścić pierwszoligowe szeregi. Jest to czas na odbudowanie drużyny, w której miejsce znajduje właśnie Gołębiowski.

Okres startów na drugoligowych torach "Zyga" wykorzystuje na szlifowanie swoich umiejętności. Jak się okaże - z powodzeniem. Częstochowianie na 7 wygranych potyczek odnoszą tyle samo porażek i lokują się w środku tabeli II ligi. Gołębiowski jest solidnym uzupełnieniem drugiej linii zespołu, do łącznego dorobku swojej ekipy dorzucając okrągłe 40 punktów.

W październiku całkiem nieźle prezentuje się podczas test meczu z zespołem CAMK Moskwa, zdobywając 10 października 6 punktów w trzech startach (3,3,0). Gorzej poszło mu w trzecim Memoriale Idzikowskiego, gdzie po czterech startach wycofał się z zawodów, które zakończył na piętnastej lokacie z dorobkiem 2 punktów.

Nieoczekiwany ojciec awansu

Gdy w listopadzie 1971 roku umilkły pieśni motocykli, za zawodnikami Włókniarza pozostały udane rozgrywki zakończone sukcesem w postaci awansu do I ligi, przypieczętowane dwupunktowym triumfem nad Wybrzeżem Gdańsk (77:75) w dwumeczu barażowym. Teraz wszyscy myśleli o nadchodzącym wyzwaniu jakim były zbliżające się rozgrywki na pierwszoligowych torach, na których przyjdzie mierzyć się z rywalami prezentującymi zdecydowanie wyższy poziom niż dotychczasowi przeciwnicy.

Częstochowscy kibice byli optymistami. W kadrze ponownie znalazł się wracający po długotrwałej kontuzji Wiktor Jastrzębski, jest obiecujący Marek Czerny, jest lider drużyny - Marek Cieślak i Andrzej Jurczyński, drugą linię stanowi grupa zawodników prezentujących zbliżony poziom, zaś wszyscy z coraz większym uznaniem wypowiadają się o Zygmuncie Gołębiowskim.

Nieoczekiwanie "Zyga" został jednym z ojców awansu. Jego 140 punktów zdobyte na ligowych torach i średnia biegowa w wysokości 2,16 punktu na bieg musiały budzić szacunek, tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę początki startów tego żużlowca.

Mało tego, po raz pierwszy w karierze zajął wysoką, piątą pozycję w prestiżowym Memoriale Idzikowskiego.

Wydarzenia następnego sezonu przyćmiły sportowy dorobek Gołębiowskiego. Lecz czyż tragedia jaką jest śmierć młodego człowieka może być mniej ważna od wyniku? Bez wątpienia nie.

Lecz życie toczy się dalej, niepamięć zarasta groby, a wielu o Czernym dowiaduje się w zaniedbywanym na początku XXI wieku łączonym turnieju honorującym pamięć Idzikowskiego i właśnie Czernego. Wspomnijmy zatem jedynie, iż Gołębiowski coraz lepiej radzi sobie na torach zdobywając w każdym ligowym biegu około 1,5 punktu.

Reprezentacyjny epizod

Doskonałe występy w spotkaniach ligowych zostają docenione przez żużlowe władze. Zygmunt Gołębiowski będącym indywidualnie ósmym zawodnikiem I ligi według średniej biegowej zostaje powołany do reprezentacji.

Żużlowiec, którego start kariery nastąpił po odbyciu służby wojskowej i który w debiutujących zawodach w Koprivnicy przyjeżdżał daleko za rywalami, przywdział plastron z orłem na piersi, bez wątpienia spełniając jedno ze swoich marzeń. I gdyby mógł nam opowiedzieć o tych wydarzeniach dzisiaj łza na pewno zakręciłaby się w jego oku...

13 maja w Rybniku w czterech startach zdobył 3 punkty (2,1,-,0,-,0). Wśród przeciwników znalazły się takie nazwiska jak John Louis czy Ray Wilson, dobrze znane koneserom czarnego sportu.

Gołębiowski coraz pewniej poczyna sobie na żużlowych arenach. Wydaje się, że będzie solidnym punktem zespołu mającego walczyć o najwyższe cele w przyszłym sezonie...

Niespodziewany koniec

Ławka Włókniarza w roku 1974 była tak szeroka, że treningi przypominały zawody, w których nagrodą było miejsce w składzie na ligową potyczkę. "Zyga" praktycznie w każdym spotkaniu pojawiał się na torze. Powoli przychodziły sukcesy indywidualne. 25 maja na torze w Częstochowie był ojcem zwycięstwa w meczu z bydgoską Polonią. Pięć dni później już nie żył...

Przytoczmy fragment artykułu M. Soczyka i D. Sołtysiaka "Zygmunta Gołębiowskiego przegrana z losem" publikowanego na łamach Tygodnika Żużlowego w 1995 roku:

Jest 30 maja 1974 roku, pogodny wiosenny wieczór. Jedną z bardziej ruchliwych arterii Częstochowy jedzie z dużą prędkością trabant kierowany przez Jerzego Bożyka, żużlowca miejscowego klubu. Wśród rozbawionych pasażerów [...] znajduje się również żużlowiec [...] Zygmunt Gołębiowski. [...] W pewnym momencie kierujący trabantem z przerażeniem spostrzega majaczące w ciemności kontury zaparkowanej niefrasobliwie na poboczu jezdni ciężarowej przyczepy. Na hamowanie jest zbyt późno, gwałtowny skręt kierownicy w lewo i w sekundę później rozlega się głośny trzask rozbijanej karoserii. W szczątkach samochodu, który grzęźnie pod stojącą przyczepą, śmierć ponosi trzech pasażerów trabanta...

Pomimo zaledwie kilku spotkań w których wystąpił został piątym zawodnikiem mistrzowskiej drużyny 1974 pod względem zdobytych punktów. Wywalczył ich czterdzieści...

Nie doczekał koronacji mistrzowskiej drużyny. Nie było go wśród kolegów uczestniczących w manifestacji tytułu na ulicach miasta. Zapewne niewielu skandujących "Włókniarz! Włókniarz!" pamiętało o jego niewątpliwym wkładzie w złoty krążek. Tak to już jest, że euforia teraźniejszości potrafi przyćmić przeszłość.

Bartłomiej Jejda

Komentarze (0)