Sezon jeszcze się nie skończył - rozmowa z Arkadiuszem Rusieckim, prezesem Startu Gniezno (cz. 1)

Czwarte miejsce po rundzie zasadniczej to dla Startu Gniezno sukces czy porażka? Jaki jest cel zespołu na rundę finałową? Jaki był finał słownej utarczki K. Jabłońskiego z A. Gomólskim podczas meczu z Marmą Rzeszów. Na te i na wiele innych pytań odpowiada prezes Startu - Arkadiusz Rusiecki, w pierwszej części wywiadu, traktującego o sprawach strice sportowych.

Mateusz Klejborowski: Jak podsumuje pan rundę zasadniczą w wykonaniu Startu Gniezno?

Arkadiusz Rusiecki: Czternaście meczów, dziewięć zwycięstw, pięć porażek, czwarte miejsce w tabeli. Ta wyliczanka chyba najlepiej podsumowuje nasz udział w rundzie zasadniczej, choć z pewnością wszystkiego nie odzwierciedla. Drużyna generalnie wypełniła plan minimum jaki został przed nią postawiony, ale nie da się ukryć iż pewien niedosyt pozostał, gdyż nie potrafiliśmy wykorzystać szansy, która pojawiła w końcówce rundy. Przegraliśmy mecz, który otwierał nam szansę na walkę i jeszcze wyższe cele. Wprawdzie szansa ta teoretycznie nadal istnieje, aczkolwiek realnie patrząc będzie to niezwykle trudne. Ogólnie więc pierwszą część podsumowałbym jako udaną z lekkim niedosytem.

Po siedmiu wygranych z rzędu, wydawało się, że Start włączy się do walki chociaż o baraż. Czy w klubie ocenialiście ten stan rzeczy podobnie?

- Oczywiście, że tak, choć podkreślam, iż nie był to dla nas cel sam w sobie. Los dał nam szansę i bardzo chcieliśmy ją wykorzystać. Jak wspomniałem, w teorii ona nadal istnieje, więc nie chcę mówić o niej w czasie przeszłym. Mam nadzieję, że jeszcze powalczymy. Musimy się jednak wspiąć teraz na wyżyny swoich możliwości. Dementuje przy okazji po raz kolejny dziwne plotki o tym, że odpuściliśmy walkę w końcówce rundy, bo przestraszyliśmy się awansu! Nie przestraszyliśmy się. Po prostu byliśmy słabsi od naszych przeciwników. Ot, cała prawda…

Po meczu z Lokomotivem, Start na krótko zasiadł na fotelu lidera I ligi

No właśnie, wielu kibiców z niedowierzaniem wsłuchiwało się w wasze opinie, że jeśli pojawi się szansa na awans, Start z niej skorzysta, chociażby już w tym sezonie.

- I mocno mnie to dziwi, nie ukrywam tego. To oczywiste, że w przypadku awansu spadłby na nas ogrom pracy, ale czy to powód do tego, aby dzisiaj udawać, że coś się robi? Dziewięćdziesiąt procent ludzi związanych z klubem pracuje dla niego społecznie, nad czym nawiasem mówiąc ubolewam, więc skoro oni są gotowi na nowe wyzwanie i mówią, że chcą wejść na wyższy poziom, to czyż nie ma nic piękniejszego niż pasja, zapał i miłość do tego klubu? To jest droższe niż największe pieniądze. Ja doskonale wiem, że bez kasy na odpowiednim poziomie, zapał szybko gaśnie i człowiek się wypala, ale pieniądze to jeszcze nie wszystko. Parę bogatych, rozrzutnych klubów dotkliwie się o tym przekonało. Zresztą sam awans daje znacznie większe możliwości powiększenia budżetu, choćby z uwagi na, teoretycznie przynajmniej, znacznie poważniejsze postrzeganie wartości promocji i reklamy świadczonych poprzez kluby i mecze żużlowe za pośrednictwem mediów, głównie telewizji, ogólnopolskich. Ponadto, dla klubów, które awansują do ekstraligi w tym sezonie, przy zgodzie akcjonariuszy spółki na poszerzenie żużlowej elity po przyszłorocznym sezonie, pojawia się szansa co najmniej dwuletniej walki wśród najlepszych. To z kolei przy racjonalnej strategii, daje pierwszy sezon na zbieranie doświadczeń, gromadzenie zaplecza finansowego, testy i okrzepnięcie w tym towarzystwie, co jest niezbędne do poważnej, gruntownie przemyślanej i zaplanowanej walki o jak najwyższe miejsce w drugim sezonie. Nie chcę tu nawet rozprawiać nad sygnałami niektórych potencjalnych partnerów biznesowych, którzy od lat powtarzają klubom podobnym do naszego: "pokażcie, że potraficie", "najpierw awansujcie" lub "gdyby była ekstraliga, to byłby inny temat" albo "jakbyście dali mi reklamę w telewizji, to bym wam pomógł" i tak dalej. Jak zatem wobec powyższego ktoś może myśleć, że nam nie zależy? Przyznam, że bulwersują mnie głosy "na mieście", że niektórzy nasi zawodnicy odpuścili w ostatnich meczach rundy zasadniczej, bo się boją awansu lub co gorsze, bo takie słuchy też mnie doszły, iż kupczyli swoimi wynikami. To są żałosne opinie ludzi, którzy wszędzie i we wszystkim dopatrują się czyjejś winy i kompletnie nie rozumieją sportu.

Głosy, o których pan wspomina nasiliły się po przegranych meczach z Marmą Hadykówką Rzeszów i Lotosem Wybrzeżem Gdańsk, po których Start praktycznie pogrzebał swoje szanse na miejsce wyższe niż czwarte.

- Taki jest ten sport. Potrafi dać niepojętą radość, jak choćby dał nam w Grudziądzu, ale też kilka tygodni później dać chwile goryczy, smutku i przygnębienia po porażce przed własnymi kibicami z drużyną z Rzeszowa. Ale to jeszcze nie powód do oskarżeń i durnych pomówień. Walczyliśmy, walczymy i będziemy walczyć tak długo, jak tylko będzie cień szansy na dobry wynik. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to nie powinien przychodzić na stadiony sportowe, bo to nie jest miejsce dla niego, a już na pewno nie powinien nazywać się kibicem.

Część osób najwidoczniej zapomniała, że podstawowym celem klubu na ten sezon była najlepsza czwórka rozgrywek, co udało się osiągnąć. Za Startem znalazły się także silne na papierze: PSŻ Poznań, GTŻ Grudziądz czy RKM ROW Rybnik.

- Z jednej strony im się nie dziwię, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia, a zespół był i jest "w gazie", więc dawał realne nadzieje na zwycięstwo u siebie z Marmą i w Gdańsku. Zapowiadaliśmy jednak określając cel na bieżący sezon - awans do grona czterech najlepszych drużyn pierwszej ligi i to udało się osiągnąć na kilka kolejek przed końcem rundy zasadniczej. To chyba raczej powód do radości, a nie do smutku, prawda? To w pewnym wymiarze sukces, aczkolwiek z uwagi na to, iż sezon się jeszcze nie skończył i ciągle istnieje realna szansa na poprawę pozycji drużyny, nie ma co wpadać w samozachwyt z powodu wypełnienia celu sprzed sezonu. Awans do "górnej czwórki" to bynajmniej nie był spacerek. Pokonanie w dwumeczu grudziądzan, rybniczan czy poznaniaków nie przyszło nam łatwo. Każdy z meczów wymagał walki, determinacji, mobilizacji i sporo pieniędzy.

Jednak nie da się ukryć, że dwie ostatnie porażki podziałały na Start bardzo demobilizująco. W klubie wyczuwa się atmosferę, że uciekła szansa na duży sukces.

- Faktycznie trochę nam te porażki podcięły skrzydła, ale jeszcze nie na tyle, żebym mógł powiedzieć, iż sezon się skończył. Jak wspomniałem wcześniej, cały czas możemy jeszcze powalczyć nawet o czoło tabeli i to bez stawiania niemal nierealnych celów przed zespołem. Nie muszą oni nawet wygrywać na tak trudnych torach jak w Rzeszowie czy w Daugavpils, aby liczyć się w grze, ale już bonusy zdobyte na tych drużynach byłyby niezbędne. Czy to jest ponad możliwości Startu Gniezno w tym sezonie? Nie sądzę, ale oczywiście trzeba podjąć walkę. Jeśli się nie uda będziemy zmuszeni do radykalnych ruchów, ale o nich nie dzisiaj.

Czego zabrakło drużynie Startu w tych dwóch ostatnich meczach, które zdecydowały o układzie tabeli przed rundą finałową?

- Już o tym mówiłem, ale powtórzę. W meczu z Marmą zabrakło w moim odczuciu zrozumienia w zespole i wiary, że można z nimi wygrać. Ktoś może powiedzieć, że zabrakło w tym spotkaniu typowego, gnieźnieńskiego toru, ale ten przecież był równy dla wszystkich i nie może nas tłumaczyć, zwłaszcza jeśli mieliśmy okazję do treningu na tej zmienionej przez ulewę nawierzchni i to w dniu zawodów. Zawiedli tego dnia ci, którzy zazwyczaj ciągnęli wynik ale oni nie są przecież robocop'ami do robienia punktów. Byli w tym dniu słabsi i doskonale wiedzą, że konsekwencje tego stanu rzeczy poniesiemy wszyscy. W Gdańsku natomiast naszym problemem było zbyt późne dopasowanie się do warunków torowych. Kiedy "złapaliśmy" o co chodzi mecz nam już odjechał. Próbowaliśmy gonić miejscowych i w pewnym momencie była nawet szansa, aby ich dojść na kilka punktów, ale z liderami Lotosu nie potrafiliśmy sobie poradzić. Warto wspomnieć, że Renat Gafurow "skasował" nam Adriana Gomólskiego, który do dziś nie może dojść do siebie. Wszystko to już jednak historia. Ten pociąg odjechał, nie lamentujmy, że do niego wsiedliśmy. Pokornie czekajmy na następny i po prostu nie dajmy się znów wypchnąć.

Pamiętam, że po meczu z Marmą mówił pan, że reprezentanci waszego klubu walczyli między sobą a nie z rywalami. Szczególnie zaiskrzyło na linii: K. Jabłoński - A. Gomólski. Czy przed meczem z Wybrzeżem zawodnicy wszystko sobie już wyjaśnili?

- Zgadza się, tak było. Ale to przecież normalne podczas walki. Muszą iść iskry na pewnym poziomie rywalizacji. Każdy chce wygrać i każdy chce jak najlepiej dla zespołu. Zawodnicy tej samej drużyny często wymieniają uwagi i poglądy w mniej lub bardziej parlamentarny sposób i to nie na poziomie pierwszej ligi żużlowej tylko dla przykładu podczas finału mistrzostw świata w piłce nożnej. To są mężczyźni. Testosteron, adrenalina, emocje i chęć zwyciężania, to taka mieszanka wybuchowa. Jak kolega z drużyny niezbyt umiejętnie przy tej "bombce" manewruje, to czasem bywa, że poparzy sobie palce. To jest męski sport. Nie podobało mi się to co "Adi" i "Jabłko" pokazali, ale choć nie wpływa to najlepiej na wizerunek klubu, usprawiedliwiam to. Następnego dnia wszystko sobie chłopaki wyjaśnili, przybyli sobie "piątkę" i na dodatek dwa dni później bardzo cieszyli się, że na następny mecz znów jadą ze sobą w parze. Ot, sportowe emocje…

Zatem nie wypada nie zapytać, jaka atmosfera panowała w boksach waszych zawodników przed i w czasie meczu z Wybrzeżem Gdańsk?

- W moim odczuciu aura w zespole była bardzo dobra. Kapitan wziął pewne sprawy i momentami ciężar wyniku "na klatę", zwłaszcza jednak kwestię toru i dopasowania do niego motocykli, ale nie udało się wygrać. Nasza ekipa była skonsolidowana, skupiona i zmobilizowana. Jechaliśmy o wysoką stawkę. Niestety, znów wracaliśmy na tarczy. Szkoda. Znowu bardzo bolało, ale nic na to nie poradzimy nie poradzimy. Chyba wszyscy wiemy gdzie szukać leku przeciwbólowego. W kolejnych zwycięstwach.

Wydaje się, że w Gdańsku Start pogrzebał swoje szanse chociażby na baraż

Jaki cel postawił przed zawodnikami zarząd klubu na rundę finałową?

- Mamy pewien plan, ale muszę go na razie zostawić wewnątrz klubu. Uwzględnia on bardzo pozytywny scenariusz wypadków, ale i ten negatywny, po którym zmuszeni będziemy do ostrych cięć. Najpierw jednak muszą się z nim zapoznać zawodnicy. Najpierw jedziemy do Łodzi na sparing z Orłem. Tam rozpoczynamy przygotowania do rundy finałowej.

Druga część rozmowy dotycząca głównie finansów klubu już w piątek na łamach SportoweFakty.pl. Zapraszamy!

Komentarze (0)