Tomasz Gollob: My jako aktorzy musimy kupować bilety

W piątek w siedzibie gorzowskiego klubu pojawił się Tomasz Gollob, wraz ze złotym medalem wywalczonym w Vojens. Kapitan polskiej reprezentacji opowiadał o tym, co spotkało biało-czerwonych podczas pobytu w Danii oraz o przebiegu finału Drużynowego Pucharu Świata.

W tym artykule dowiesz się o:

Pierwsze pytanie jakie padło do Tomasza Golloba, to o jego samopoczucie po zdobyciu kolejnego złota do swojej kolekcji. - Czuję się znakomicie. Jest to zapłata za naszą ciężką pracę, którą wykonaliśmy nie tylko w Vojens. Wiemy jak ciężko było. Powtórzone zawody, ciągłe opady deszczu, które nam nie sprzyjały - ocenia kapitan biało-czerwonych.

- Jeśli chodzi o moją osobę, to dość dramatyczne dla mnie zawody. W pierwszym biegu wykluczenie, widzieliśmy co się dzieje, traciliśmy w tej pierwszej serii strasznie dużo punktów. Nie godzę się z tą decyzją, ale nie mam na to tak naprawdę wpływu. Jest taka decyzja, a nie inna. Pogodziłem się, bo musiałem się pogodzić. Zabraliśmy się za ciężką pracę, która miała na celu odrobienie strat w każdym następnym biegu, w jak najkrótszym czasie. I to się udało, bo Polska ekipa zrozumiała, że to jeszcze nic straconego. Każdy z nas ma jeszcze po cztery biegi, gdzie możemy wiele zrobić i to się nam udało. Zawody dość niespotykane. Zmiana pogody z deszczu w słońce, przemiana torowa. Ściany generalnie nam nie pomagały w Vojens - relacjonuje Tomasz Gollob to, co działo się w Vojens.

Czy przekładanie zawodów z soboty na niedzielę powoduje wybicie z rytmu drużyny? - Na pewno przekładanie zawodów wybija nas z rytmu. Nie mamy jednak na to wpływu. Myślę, że jeśli chodzi o organizację półfinału i finału to jest delikatnie mówiąc duża różnica. Jeśli chodzi o profesjonalizm w żużlu to w Polsce jest na tak, ale nie do końca tam, gdzie tworzą ten żużel. Są tam duże braki w organizacji. Myślę, że Polska jest wzorem, a tym bardziej Gorzów, jeśli chodzi o imprezy światowe, o organizację- najlepszy polski żużlowiec porównuje organizację półfinału oraz finału.

Polska drużyna wybrała się do Vojens na baraż, aby zobaczyć w akcji swoich rywali. Jednak jak się okazało na te zawody musieli zakupić bilety. - Dla mnie rzeczą niedopuszczalną jest to, że nam proponują kupowanie biletów na Mistrzostwa Świata, gdzie my jesteśmy głównymi aktorami. Ole Olsen nam tłumaczy coś, czego my nie możemy zrozumieć, że my jako aktorzy musimy kupować bilety. To jest rzecz niedopuszczalna w realiach dla zawodników i dla tego sportu. Organizacyjnie pod każdym względem jesteśmy najlepsi. Duże słowa uznania dla Gorzowa. Myślę, że w telewizji też to było widać - relacjonuje zajścia z dnia barażowego kapitan polskiej kadry.

- Pojechaliśmy całą ekipą na baraż. Chyba nie ma takiej sytuacji, że zawodnicy, którzy są aktorami i przyjechali na baraż, czyli dzień czy dwa prędzej po to, żeby obejrzeć zawody, muszą kupować bilety. My się dowiedzieliśmy, że musimy kupić bilety. Myślę, że organizator powinien się cieszyć, że ekipy przyjechały, bo podwyższa to rangę zawodów. Z tego, co ja wiem, to nasz przedstawiciel musiał kupować dla nas bilety. To jest śmieszne. Przyznam się, że pierwszy raz w karierze dwudziestoletniej coś takiego mnie spotkało. Nieprawdopodobna rzecz - dodaje jeszcze Tomasz Gollob na temat barażu.

W tym roku, jak i w przyszłym, cykl Drużynowego Pucharu Świata nosił nazwę The FIM PGE Polska Grupa Energetyczna Speedway World Cup. Tomasz Gollob serdecznie dziękował firmie PGE za wsparcie finansowe oraz dodał, że ten medal został zdobyty dla tego sponsora. - Myślę, że należy podziękować za wsparcie, za opiekę grupie PGE, za to co się działo tutaj na półfinale i w Vojens, bo zrobili to profesjonalnie. Ten wynik, który przywieźliśmy też miał znaczenie. Mogę zdradzić, że na odprawie przed samymi zawodami powtórzonymi, zastanawialiśmy się co będzie, gdy nie wygramy. Wszyscy jednogłośnie postanowiliśmy zrobić wszystko, żeby do tej nazwy PGE dorobić jeszcze złoty krążek, bo tak poważna firma ze srebrnym lub brązowym źle by wyglądała - zaznacza.

W finale Duńczycy typowali, że złoto zostanie w ich kraju. Jednak biało-czerwoni na to nie pozwolili i przywieźli najcenniejszy krążek do Polski. - Finały rządzą się swoimi prawami. To, że ktoś jest faworytem, że jedzie na własnym torze wiele lat, to nic nie znaczy. Nie ma przepustki na to, żeby wygrywać finały. Finały to jest twór najlepszych ekip, mechaników, silników i na finał każdy przyjeżdża jak na wojnę - mówił Tomasz Gollob. - W Vojens czytając gazety widzieliśmy, że nie jesteśmy faworytami i że ściany nie będą nam pomagać. Będą Duńczycy przeszkadzać. Pojechaliśmy tam tak naprawdę walczyć. Wyjeżdżając stąd wiedziałem, że nie będzie łatwo - dodaje. - Powiedziałem jakiś czas temu, że ten tor, który jest jak żona lub kochanka, kocha lub nienawidzi. Ja na tym torze jeździłem wiele imprez. Miałem imprezy cudowne i miałem imprezy tragiczne. To jest tak ciężki tor, nawierzchniowo, pogodowo. Tym bardziej się cieszę, że wygraliśmy w jaskini lwa, ze wszystkimi przeciwnościami - zakończył ten wątek kapitan polskiej reprezentacji.

Jak Tomasz Gollob, jako kapitan, może ocenić postawę swoich kolegów z drużyny? - Nie wolno mi oceniać moich kolegów dobrze lub źle. Wszyscy zdaliśmy egzamin w skali od jednego do sześciu na sześć z wykrzyknikiem i każdy dał to, co mógł dać. Każdy jechał tak jak potrafił najlepiej. Powiedzieliśmy sobie jedną rzecz. Jeżeli ktoś z nas zawili jeden bieg, to obowiązkiem drugiego jest nadrobić te punkty. Jak ja miałem problem, to ten drugi musiał odrobić te punkty, to był jego obowiązek. Pomijam ile kto zrobił punktów, wszyscy dali z siebie sto procent i każdy punkt był ważny. My byliśmy po prostu jednością. Ta strategia się udała.

A kto trzymał ducha drużyny w czasie tych zawodów? - Marek Cieślak jest człowiekiem i menadżerem, który to wszystko trzyma i myślę, że dużą pracę Marek wykonał, żeby to było tak poukładane. Mogę powiedzieć same dobre, ciepłe rzeczy na temat wszystkich zawodników, na temat menadżera Marka Cieślaka, na temat tego wszystkiego, co się działo - powiedział Tomasz Gollob. - Są na pewno osoby, które nie zdają sobie sprawy, co zrobiliśmy. My zrobiliśmy coś, co było wręcz niemożliwe. W jaskini lwa, w duńskim Vojens, gdzie pogoda się trzy razy zmienia, ten tor jest nie taki, jaki powinien być, stało się coś, czego chyba nikt nie przewidział - dodał kapitan reprezentacji.

Za rok baraż oraz finał rozegrany zostanie na stadionie im. Edwarda Jancarza w Gorzowie Wielkopolskim. Czy najlepszy polski żużlowiec uważa, że w Gorzowie będzie łatwiej o złoto? - Za rok też nie będzie łatwo. Liga jest jedną rzeczą, trening to druga rzecz. Tor i finał to kolejna rzecz. Pytanie jak zawodnicy będą do tego podchodzić, bo jeździć potrafimy. W finale jeden błąd, jedna rzecz, która jest źle przemyślana może nam cały wynik położyć. Tu jest drużyna, to jest zespół składający się z pięciu zawodników, więc ta maszyna musi zagrać. Nie będzie na pewno łatwo, tym bardziej, że wygraliśmy drugi raz, tym razem na wyjeździe. Teraz ekipy, które przyjadą, zrobią wszystko, żeby ten medal nam zabrać za rok. My oczywiście nie będziemy chcieli sobie dać wyrwać tego medalu. Nie można powiedzieć, że my na pewno wygramy, bo jedziemy u siebie - zakończył Tomasz Gollob.

Komentarze (0)