Mateusz Kędzierski: Dwa miesiące temu narzekałeś na problemy ze swoimi motocyklami. Teraz jest już chyba wszystko w porządku.
Lee Richardson: Miałem olbrzymie problemy z silnikami, brakowało im szybkości. W trakcie sezonu zmieniłem tunerów i to przyniosło korzyści. Minęło sporo czasu zanim w końcu "dogadałem" się ze swoim sprzętem. Wymienienie części w motocyklach nie było łatwym zadaniem, ale daliśmy radę i miejmy nadzieję, że teraz będzie wszystko OK.
Reprezentacja Wielkiej Brytanii zajęła czwarte miejsce podczas Drużynowego Pucharu Świata. Straciliście tylko dwa punkty do Szwecji, do brązowego medalu. Mógłbyś opisać te zawody?
- Drużynowy Puchar Świata jest niebywale trudnym turniejem, można powiedzieć, że jest jak Grand Prix. Uważam, że zasłużyliśmy na medal, zabrakło nam jednak szczęścia aby go zdobyć. Co więcej przytrafił nam się pech gdy Chris (Harris - dop.red.) upadł jadąc jako joker. Wyjeżdżając z Danii byliśmy zawiedzeni, bo nie udało nam się zdobyć brązu. Rozczarowanie było tym większe, że do medalu zabrakło nam jedynie dwóch punktów. Cóż, taki jest żużel. Byłoby fajnie zdobyć medal, zwłaszcza, że przez regulamin straciliśmy dwa mecze ligowe, bo nie mogliśmy startować w barwach drużyny z Rzeszowa…
No właśnie, gdy startowaliście w Pucharze Świata, Marma Hadykówka Rzeszów poległa u siebie z Lotosem Wybrzeże Gdańsk.
- Kiedy byłem w Danii, cały czas sprawdzałem wynik tego spotkania, chciałem wiedzieć jak radzą sobie koledzy z drużyny. Cóż mogę powiedzieć, to jest chora sytuacja - gdy jesteś wpisany na listę startową Pucharu Świata, nie możesz startować gdzie indziej. Uważam, że ten przepis jest kompletnie bezmyślny. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mecz z Gdańskiem był w piątek, a finał Pucharu Świata w sobotę. Przecież mogliśmy odjechać spotkanie ligowe, a na drugi dzień z powrotem wrócić do Danii. Ja i Chris Harris byliśmy rozczarowani całą tą sytuacją. Wydaje mi się, że gdybyśmy wystartowali w tym meczu, wygralibyśmy. Role odwróciłyby się i to nasza drużyna byłaby na pierwszym miejscu w tabeli z dwupunktową przewagą.
Sytuacja klubu z Rzeszowa nie jest najlepsza. W ligowej tabeli tracicie do Gdańska dwa punkty. Żeby awansować Marma Hadykówka musi wysoko wygrać mecze przed własną publicznością. Najlepszym rozwiązaniem dla rzeszowian byłaby jednak wygrana w którymś z meczów wyjazdowych. Czy stać was na to?
- Cała sytuacja jest wynikiem tego chorego przepisu. Być może ten mecz z Gdańskiem w ogóle nie powinien był się odbyć. To wszystko przecież kosztowało nas dwa punkty. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że w pełnym składzie możemy ich pokonać, choć na pewno nie będzie to łatwe zadanie, bo oni również mają dobry zespół. Wszystkie pojedynki w Rzeszowie chcemy wygrywać wysoko, by mieć większe szanse na punkty bonusowe. Uważam również, że stać nas na triumf w meczu wyjazdowym w Gnieźnie czy w Gdańsku. Będzie o to trudno, ale będziemy się starać, by tego dokonać.
Startujesz w barwach Marmy Hadykówki Rzeszów już piąty miesiąc. Co sądzisz o tym klubie?
- Bez wątpienia mogę powiedzieć, że jest to fantastyczny klub z fantastycznymi ludźmi. Tutaj wszyscy chcą jednego - dostania się do ekstraligi. Rzeszów jako klub, z prezes Martą Półtorak, ma pieniądze by startować w ekstralidze. Z tego co mi wiadomo inne kluby mają olbrzymie problemy z pieniędzmi. Z mojego punktu widzenia, to byłaby kompletna katastrofa, gdyby Rzeszów nie awansował w tym sezonie do ekstraligi.
Jak uważasz, jest szansa, że otrzymasz dziką kartę na starty w Grand Prix w sezonie 2011?
- Już teraz wiem, że to się nie wydarzy. Jeśli już miałbym otrzymać dziką kartę, otrzymałbym ją w zeszłym roku. Miałem wtedy udany sezon w Anglii, Szwecji i Polsce. Dodatkowo zaliczyłem fantastyczny występ w Pucharze Świata. Nie liczę na dziką kartę. Szczerze mówiąc, prawdopodobnie nigdy więcej nie będę brał udziału w kwalifikacjach do Grand Prix. Mam 31 lat, jeżdżę dobrze, ale widocznie dla organizatorów cyklu nic to nie znaczy. Osobiście nic nie mogę z tym zrobić.
Lee Richardson w ostatnim meczu ligowym wywalczył dla Żurawi komplet punktów
W najbliższą niedzielę będziecie walczyć o ligowe punkty na specyficznym torze (Lee Richardson zaczyna się śmiać - dop. red.) w Daugavpils. Czy stać was na sprawienie niespodzianki i wywiezienie stamtąd dwóch punktów?
- To będzie trudne zadanie do wykonania (śmiech - dop.red.). Na pewno damy z siebie wszystko. Pojedziemy tam pozytywnie nastawieni i od samego początku będziemy chcieli dopasować się do tamtejszej nawierzchni. Uważam, że to wszystko co możemy zrobić. Kiedyś jakiś dziennikarz zapytał mnie, czemu tak ciężko się tam jeździ. Nie wiedziałem co odpowiedzieć. W Daugavpils jest zwykły żużlowy tor, po prostu gospodarze znakomicie na nim jeżdżą.
Można powiedzieć, że cały czas podróżujesz. Jak sobie z tym wszystkim dajesz radę?
- Jestem dobrze zorganizowany, wszystkie sprawy z lotami mam wcześniej ustalone. Staram się zatrzymywać w jak najlepszych hotelach. Mam świetnych mechaników i busy w każdym państwie, w którym startuję. Jest trudno, bo cały czas ścigasz się na żużlu i podróżujesz, ale gdy jesteś zorganizowany i gdy masz formę, dajesz radę.
Musisz tęsknić za swoją rodziną…
- Oczywiście tęsknie za rodziną. Tak naprawdę, to oni przywykli do tego, że często mnie nie ma z nimi. Kiedy muszę jechać na mecz, moi synowie uznają to za normalną sytuację. Wydaję mi się, że trudniej jest mojej żonie, która musi się nimi sama opiekować. Ściganie się na żużlu to moje życie. Kiedy skończę sezon, będę już tylko z nimi spędzał swój czas.
Co czujesz podczas jazdy na motocyklu żużlowym? Wielkie emocje i…?
- Czuję, że żużel jest tym, co zawsze chciałem robić w swoim życiu. Przez tyle lat, nawet teraz, wciąż mnie to kręci, wciąż denerwuję się podczas zawodów. Kocham wygrywać zarówno dla siebie, jak i dla swojej drużyny. Kiedy przyjdzie taki dzień, w którym stracę radość i entuzjazm z jazdy, będę wiedział, że muszę zakończyć swoją przygodę z żużlem. Więc jeśli się uda jeszcze przez jakieś siedem, dziewięć lat pojeździć, będę szczęśliwy.