Piotr Stankiewicz: Panie trenerze, co prawda pańska drużyna przegrała ostatecznie w dwumeczu, ale stawiliście solidny opór i zafundowaliście leszczyńskim kibicom walkę i emocje, jakich mało było w tym sezonie na stadionie im. Alfreda Smoczyka.
Marian Wardzała: Cieszą mnie te słowa. Przegrana może i na pierwszy rzut oka jest wysoka, ale na pewno nie zawstydzająca. Było bardzo dużo walki na torze, podwójnie wygrane przez nas biegi. Była mocna odpowiedź leszczynian, ale przyszedł także moment przed biegami nominowanymi, w którym dogoniliśmy Unię na zaledwie cztery punkty w dwumeczu. Przez cały czas dużo się działo, nie było monotonii i to jest to, co kibice lubią i co przyciąga ich na stadiony.
Pomimo porażki wygląda pan na zadowolonego.
- Dziękuję swojej drużynie, ale również miejscowej za to, że podjęli tak fantastyczną walkę. Tutaj nikt nie odpuszczał i wszystko było na serio. Rywalizacja była bardzo ostra, ale fair i to mi się podoba. Zdobycie trzydziestu ośmiu punktów nie zawstydza, ale mieliśmy apetyt na trochę więcej, ponieważ momentami naprawdę dobrze nam szło.
Czego zatem zabrakło do pokonania podopiecznych Romana Jankowskiego?
- Przede wszystkim Unia jechała na własnym torze, który znają doskonale. Wiedzą jak się na nim zachować i jak przełożyć motocykle w danej fazie zawodów. Myśmy się tego uczyli i próbowali, ale nie zawsze nam to wychodziło. Tor i jego tajniki znają miejscowi i to jest zdecydowany ich handicap. Ale tak jest na każdym torze.
Czy w takim razie ta dzisiejsza nawierzchnia różniła się od tej, którą zastaliście w Lesznie w rundzie zasadniczej?
- Właśnie wynikiem zapłaciliśmy za nieznajomość specyfiki tej nawierzchni, która zmieniała się w trakcie zawodów. W porównaniu z poprzednim spotkaniem ten dzisiejszy tor zdecydowanie mniej trzymał.
Co może pan powiedzieć o dzisiejszym rywalu, czyli drużynie Unii Leszno? Gdy czytałem pańskie wypowiedzi bardzo chwalił pan leszczyńskie Byki, prognozując że to właśnie ta drużyna sięgnie po mistrzowski tytuł.
- Zgadza się. Już przy okazji pierwszych zawodów w rundzie zasadniczej powiedziałem tutaj w Lesznie, że Unia jest obecnie najlepszą i najmocniejszą drużyną w Polsce, która zdobędzie tytuł. Nadal to podtrzymuję i uważam, że to prawda. Jest to według mnie najsilniejszy zespół w ekstralidze i nie ma tu za bardzo nic do dodania.
Najlepszym zawodnikiem w pańskiej drużynie był dzisiaj Krzysztof Kasprzak.
- Tak, Krzysiek odzyskał tę formę, na którą liczyliśmy gdy przychodził do zespołu. Początek sezonu miał nieudany, ale z czasem jechał coraz lepiej i naprawdę stał się bardzo mocnym punktem naszej drużyny. Przyznam, że na taką jazdę Krzysztofa czekaliśmy trochę za długo. Przydałby się w takiej dyspozycji od początku sezonu, ponieważ wtedy byłby inny układ strategii. Ale lepiej późno niż wcale.
Zabrakło za to punktów pozostałych zawodników, zwłaszcza obcokrajowców, w tym Martina Vaculika, który ostatnio prezentował wyborną formę.
- Z tego co się orientuję Martin zabrał nie te silniki co trzeba i mówiąc szczerze były one po prostu za mocne. Spodziewał się jeszcze bardziej trzymającego toru, także Martin po prostu się przeliczył.
Pańska drużyna przegrała dwumecz 96:84, ale cały czas macie jeszcze teoretyczne szanse na znalezienie się w półfinale jako tzw. szczęśliwy przegrany.
- Owszem, cały czas jesteśmy w grze i zobaczymy co wydarzy się w Toruniu. Z całą pewnością kibicujemy w tej chwili Betardowi WTS Wrocław.