Jarosław Handke: Zespół z Grudziądza przegrał w niedzielę co prawda w Rybniku, ale i tak jest wielce prawdopodobne, że zajmie w tym sezonie piąte miejsce w tabeli. Jak by pan przyjął to miejsce? Jaka jest pańska ocena tegorocznego sezonu?
Zbigniew Fiałkowski: Sezon będziemy oceniać po jego zakończeniu, po rundzie play-off. Na pewno dla mnie po rundzie zasadniczej on się skończył. Jeżeli chodzi o zawodników, to będziemy również oceniać ich po sezonie. Na dzień dzisiejszy można powiedzieć, że nie spełnili naszych oczekiwań. Miejsce naszej drużyny w tabeli powinno być wyższe. Co zrobić? To jest tylko i wyłącznie sport. Nie zakwalifikowaliśmy się do pierwszej czwórki co odbieram jako osobistą porażkę.
Zawodnik pańskiej drużyny, Artur Mroczka rywalizuje na czterech ligowych frontach. Wydaje się, że jest to materiał na wartościowego seniora. Czy widzi pan przyszłość tego zawodnika w Grudziądzu czy może w Ekstralidze?
- Każdy zawodnik jest wolnym zawodnikiem i będzie występował tam, gdzie będzie chciał. Niemniej wierzę w to, że Artur będzie chciał zostać w Grudziądzu, jest z klubem z tego miasta związany od początku. Do tego muszą być dwie strony. Jego średnia biegopunktowa w tym roku jest wyższa niż w poprzednim, wyższa jest także jego forma w bieżącym sezonie. Natomiast gdzie podpisze kontrakt, to zobaczymy.
Podczas spotkania w Gnieźnie wraz z innymi prezesami przedłożył pan projekt zmian regulaminowych. Ze strony zawodników odzew był natychmiastowy, na głowy prezesów spada lawina krytyki. Jak się pan odnosi do tej sytuacji?
- Ja się nie będę do tego odnosił, bo my jesteśmy prezesami, którzy rządzą finansami klubów. Fakt jest faktem, że od kilku lat w każdej lidze zwariowały wszelkie zawirowania finansowe. Nieważne czy to Ekstraliga, I czy II liga. Przyszedł czas, by się wreszcie opamiętać. Uważam, że wreszcie prezesi klubów zrozumieli, że trzeba z tymi finansami zrobić porządek. To spotkanie było bardzo udane, udało nam się wynegocjować takie stawki, które powinny zadowalać wszystkich. A to, że zawodnicy są niezadowoleni, to wynika po pierwsze z tego, że nie przeczytali regulaminu od początku do końca. Gdyby to przeczytali, byłaby inna sytuacja. Zresztą tak jak było to przedstawione na portalu SportoweFakty.pl, mam na myśli wyliczenie wstępne, to to wyliczenie jest rzeczywiście może o trzydzieści procent niższe niż zarobki niektórych zawodników. Pozwoli to stworzyć nie wirtualne, tylko normalne budżety. Pozwoli to zaoszczędzić pieniądze. Wtedy zawodnicy będą zdobywali pieniądze rzeczywiście na torze, a nie za podpisywanie kontraktów czy za dojazdy na mecze.
Najbardziej kontrowersyjną zmianą jest kwestia kevlaru zawodnika, który teoretycznie jest jego własnością, w praktyce ma być jednak nieco inaczej.
- Po pierwsze, to wydaje mi się, że nie przeczytał pan do końca regulaminu finansowego. Podobny błąd popełnili zawodnicy. Tam jest wyraźnie napisane, że kevlar i osłony na motorze są do dyspozycji klubu. To nie znaczy, że jest to własność klubu, tylko jest do dyspozycji klubu. Jeżeli do mnie jako do prezesa lub do kogokolwiek z zarządu zwróci się ktokolwiek z zawodników i powie, że pozyskał sponsora X, który chce się w jakiś sposób reklamować, to ja po pierwsze omówię z nim sposób w jaki chce to robić, na jakich zasadach, w jakich miejscach. Jeśli na przykład Główna Komisja Sportu Żużlowego pozyska sponsora dla I i II ligi i wszyscy mieliby w tych ligach jeździć z napisami na prozodie motocykla XYZ, bo trzeba się będzie do tego dostosować. Tutaj znowu chodzi o poprawienie płynności finansowej klubu. Jeżeli będzie sponsor ligi, telewizja, sponsorzy klubu, to nic nie stoi na przeszkodzie, by zawodnik X poszedł do prezesa i powiedział, że by chciał prawy rękaw, lewą nogę, nie wiem co, bo mam sponsora. Nie wyobrażam sobie, żeby któryś z prezesów nie wyraził zgody na to. Jeżeli zawodnicy mówią dzisiaj od razu "nie, bo nie", nie czytając regulaminu i nie rozmawiając o tym z prezesami, to przyzna pan, że jest to trochę nie w porządku. Należy tylko i wyłącznie przeczytać ten regulamin finansowy, zapoznać się ze wszystkimi zawartymi w nim rzeczami, iść do prezesa, porozmawiać z nim o swoich wątpliwościach, a potem wyciągać z tego wnioski. Jeżeli zawodnicy wyciągają wnioski, nie zapoznając się z tematem, to uważam, że zawodnicy popełniają błąd.
Przepis o maksymalnych stawkach za punkt wydaje się być bardzo korupcjogenny.
- Wie pan, ja sobie tego nie wyobrażam. Spotkało się kilkunastu prezesów. Rozmawialiśmy o finansach klubu, o tym, by płynność finansowa była lepsza. Po co mielibyśmy teraz robić jakieś sztuczki i gdzieś coś wykorzystywać w drugą stronę? Niech mi pan pokaże takiego prezesa, który by chciał uszczuplać budżet klubu poprzez to, że by gdzieś tam zawodnikowi w jakiś sposób coś przekazywał. To o czym my rozmawiamy? To znaczy, że rozmawialiśmy o niczym. Tylko i wyłącznie wspólna rozmowa prezesów, spójne egzekwowanie tego, co było założone przyniesie efekt. Jeśli któryś z prezesów myśli, że chce jakimiś sztuczkami to ominąć, to w przyszłym roku się obudzi z ręką w nocniku, bo pogłębi finanse klubu. To się odwróci w druga stronę. Jeśli w jakiś inny sposób będzie płacił zawodnikowi, to nie będzie tych pieniędzy miał w klubie, tylko będzie je miał zawodnik. Mówimy o zarabianiu zawodników czy o płynnej i stabilnej sytuacji finansowej w klubach? To jest nienormalne. Jeżeli zawodnicy mówią, że chcieliby coś takiego robić, to są organy, które to mogą sprawdzić. Nie wyobrażam sobie nawet czegoś takiego, by przekazywać pieniądze zawodnikowi, nie biorąc ich od sponsora do klubu. Dla mnie to jest chore. Po co w takim razie się tam spotkaliśmy i rozmawialiśmy? Po co podpisywaliśmy porozumienia i po co głosowaliśmy? Dla mnie to jest chore, jeżeli ktoś coś takiego mówi.
W niedzielę w Rye House Polacy zajęli trzecie miejsce w finale Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów. Czy to jakaś oznaka tego, że zaczyna nam brakować wartościowych młodzieżowców?
- Może nie. Młodzieżowców to my mamy wartościowych i powinniśmy byli to złoto w cuglach wygrać. Brak tego złota był spowodowany wieloma czynnikami, mam tutaj na myśli między innymi taśmy, defekty. Taki jest po prostu sport, mimo wartościowych juniorów pewne rzeczy się nie udały. Trudno, życie.
Jak pan się zapatruje na rozwój żużla na Wschodzie? W sezonie 2011 w Grand Prix ścigać się będzie zapewne dwójka Rosjan. To świadczy bez wątpienia o wzrastającej sile tamtejszego speedway’a.
- Na pewno speedway rosyjski staje się coraz silniejszy. Udowodnili to w tym roku w "drużynówce" zawodnicy ze Wschodu. Na pewno będzie to działało na plus. Czy Grand Prix będzie w Moskwie? Raczej za bardzo w to nie wierzę. Niemniej im większa liczba zawodników, tym większa rywalizacja. To jest charakterystyczne dla każdego sportu, nie tylko dla żużla.
A czy w swojej drużynie nie widziałby pan miejsca dla Rosjanina? Żużlowcy z tego kraju włożą często "głowę tam, gdzie inni nie włożą nogi", walka i emocje podczas zawodów na pewno by były.
- Rzeczywiście ci zawodnicy często gwarantują kibicom duże emocje. Nie ukrywam tego, że w zeszłym roku rozmawialiśmy z dwoma zawodnikami ze Wschodu. Nie udało nam się ich pozyskać. W tej chwili musimy się głęboko zastanowić nad systemem rozgrywek w przyszłym roku, bo przykładowo drużyna ósma będzie jechała o nic, bo nie wyobrażam sobie, by ta drużyna przegrała baraż z drużyną trzecią. Trzeba najpierw podliczyć finansowo ten sezon, jak go zakończymy. Wtedy będzie można ewentualnie myśleć o zasileniu kadry na przyszły sezon. Najpierw skończmy ten sezon, rozważmy wszystkie sprawy finansowe, sportowe i wtedy przystąpmy to takiego myślenia o kontraktowaniu zawodników na sezon 2011.
W pana klubie ściga się kilku zawodników jeżdżących na co dzień na Wyspach Brytyjskich. Jak ich pan ocenia? Który z nich może być pewny angażu na kolejne rozgrywki?
- Wydaje mi się, że ci zawodnicy, którzy jeżdżą w naszym klubie, nie jeżdżą pierwszy trening. Niektórzy kończą już trzeci sezon w naszych barwach, reprezentując nasz zespół, władze naszego miasta, naszych kibiców. Uważam, że będą chcieli podpisać kontrakt z nami na sezon 2011. Fakt jest faktem, że niektórzy z nich mieli bardzo słaby sezon. W pewnym momencie zaczęli się odbudowywać. Tak jak oni nam dali carte blanche na zatrudnienie, tak my im damy carte blanche na to, by się odbudowali i w przyszłym roku reprezentowali barwy naszego klubu. W jakiej to będzie formie i w jakich warunkach? Tego dzisiaj nie mogę powiedzieć.
Witold Skrzydlewski twierdzi, że na polskim żużlu nie da się zarobić. Czy pan uważa, że wytrawny biznesmen po wejściu do klubu żużlowego jest w stanie uzyskać na tym po pewnym czasie przychód?
- Na dzień dzisiejszy nie. Jestem prezesem od ośmiu lat i nie widzę takiej możliwości, by zacząć na tym zarabiać pieniądze. Na razie to się przebijamy stawkami i podpisujemy zbyt przebite kontrakty. Wiem jako prezes i członek zarządu, ile rocznie do tego klubu dokładamy. Jeżeli zastosujemy zasady regulaminu na sezon 2011 i zawodnicy zrozumieją, że można trochę obniżyć te kontrakty i też zarabiać dobre pieniądze, to może za dwa-trzy lata klub będzie w stanie na siebie zarabiać. Zawodnik będzie w stanie zarobić dobre pieniądze, ale zarobić je na torze. Dziś na podstawie tego, że układamy budżety na poziomie dwóch milionów, a wydajemy dwa dwieście, dwa trzysta, to później trudno jest wyjść na zero. Klubów, które gonią ten swój ogon jest bardzo dużo. Jeżeli będzie taka sytuacja, że budżet ułożymy na dwa miliony, a wydamy milion siedemset czy milion osiemset, to wtedy wreszcie te pieniądze zostaną w klubie. A jeśli wydamy dwa trzysta, to te pieniądze po prostu nie zostaną. A wystarczy prosto przeliczyć, ile kosztował dwumecz Miskolca z Grudziądzem w rundzie zasadniczej. W pierwszym meczu zdobyliśmy z bonusami 88 punktów, w drugim o ile się nie mylę, 65. Zapłacenie zawodnikom za 150 czy 160 punktów to jest kwota, za którą można by objechać dwa i pół meczu. Powoduje to, że wydolność finansowa klubów waha się. Za dwa czy trzy lata żużel może wreszcie jako dyscyplina zacznie zarabiać. Ale zależy to od wielu czynników, od wielu prezesów, od wielu zawodników. Wiadomo, że w sporcie wszyscy muszą zarabiać, a przede wszystkim zawodnicy, bo to oni jeżdżą. Najpierw trzeba jednak wszystko poukładać, a przede wszystkim skończyć z gonitwą finansową, która trwa od kilku dobrych lat.
Z pańskich słów wnioskuję, że jest pan zwolennikiem maksymalnego i minimalnego KSM-u.
- Byłem zwolennikiem minimalnego i maksymalnego KSM-u bodajże od pięciu czy sześciu lat. W sytuacji, gdy wprowadzimy aneks finansowy, ten KSM nie będzie miał dużego znaczenia. Warunki finansowe załatwią sprawę KSM-u. Nie będzie on potrzebny, bo każdy będzie szukał w ramach swojego budżetu, w ramach możliwości finansowych możliwości zawodniczych. Jeżeli klub, który ma budżet równy trzy miliony złotych i weźmie on wszystkich zawodników, którzy w poprzednim sezonie zrobili średnią biegową powyżej 2, to na pewno ten budżet będzie wyższy. Natomiast ci, którzy będą budowali skład z zawodnikami ze średnią powyżej 1,5, ale poniżej 2 i ci zawodnicy przeskoczą w kolejnym roku średnią 2, to zbuduje się fajny zespół. Siedmiu zawodników ze średnią powyżej 2 to są takie i takie warunku finansowe, wszystko można przeliczyć. Najlepsze widowiska będą, gdy zawodnicy mający w roku poprzednim średnią 1 do 1,5 wskoczą powyżej 2 pkt na bieg w kolejnych rozgrywkach. W takiej sytuacji nie będzie potrzebny KSM.