Bartłomiej Jejda: Nie wieszajmy psów na naszych Orlątkach

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Po pięciu złotych medalach zdobytych przez naszych młodzieżowców w pięciu dotychczasowych edycjach Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów brązowy medal zdobyty w Rye House kilka dni temu przyjęty został jako klęska. Na naszych młodych żużlowców posypały się gromy. Myślę jednak, iż jest to błędne myślenie.

W tym artykule dowiesz się o:

Szczypta historii

Cofnijmy się na moment do 1 października 2005 roku, kiedy to w Pardubicach zainaugurowano rywalizację juniorów o drużynowy czempionat globu. Do premiery zgłosiło się aż trzynaście narodowych ekip, co dobrze zwiastowało, jeśli chodzi o przyszłość czarnego sportu. Co prawda, rzeczywistość ostudziła entuzjazm organizatorów, gdyż w ostatniej chwili z walki w rundach kwalifikacyjnych wycofały się reprezentacje Austrii, Francji, USA i Australii, ale sama idea tego typu zawodów nie straciła pozytywnego znaczenia.

Pomiędzy zawodami o Zlatą Stuhę i Zlatą Prilbę rozegrano pierwszy, historyczny finał DMŚJ. Niesamowita walka, jaka toczyła się do ostatniej chwili pomiędzy Polską, a Szwecją ostatecznie dzięki znakomitej postawie Janusza Kołodzieja, Marcina Rempały i Krzysztofa Kasprzaka rozstrzygnięta została na korzyść biało-czerwonych.

Rok później w Rybniku zawiedli Niemcy posiadający w swoich szeregach tak obiecujących zawodników jak Christian Hefenbrock, Kevin Woelbert czy Tobias Kroner. Ale nie zawiedli nasi. Paweł Hlib z Karolem Ząbikiem poprowadzili naszą drużynę do pewnego zwycięstwa, a układ na podium był taki sam jak w Pardubicach: Polska, Szwecja, Dania.

Trzecia odsłona DMŚJ sypnęła niespodziankami. W rundzie kwalifikacyjnej odpadli Szwedzi, a Polacy po zaciętym boju wyprzedzili Duńczyków i młodych Australijczyków. Zawody finałowe w Abensbergu trzymały w napięciu do ostatniej serii. Niespodziewanie Polacy musieli bronić się przed naciskającymi Brytyjczykami! O triumfie naszej drużyny zadecydowała równa postawa wszystkich jeźdźców.

W Holsted w 2008 roku po raz pierwszy zawody finałowe zostały przeprowadzone według tabeli biegowej znanej doskonale z seniorskiej rywalizacji o puchar świata. Kibice po raz kolejny nie mogli narzekać na brak emocji, gdyż w ostatecznej klasyfikacji nasi żużlowcy o jeden punkt wyprzedzili prowadzących po 24 odsłonach gospodarzy dzięki drugiej pozycji Michała Mitki w ostatnim biegu dnia.

Rok temu w Gorzowie zwyciężyliśmy zdecydowanie odnosząc aż szesnaście biegowych triumfów!

Gdzie oni są?

Dlaczego piszę o pięciu minionych finałach? Aby uświadomić nam wszystkim, że zawody juniorów rządzą się własną specyfiką, że o zwycięstwie nierzadko decyduje łut szczęścia, dyspozycja dnia, układ pól startowych. Wszak w pięciu edycjach poprzedzających zawody na krótkim torze na terenie Wielkiej Brytanii, drużynę zwycięską od srebrnego medalisty dzieliło po kolei: 6, 1, 4, 1, 12 punktów! Emocji zatem nie brakowało.

Przez pięć lat nasi młodzi żużlowcy wychodzili triumfalnie z każdego finału. Wracali do domów skąpani w blasku złota, przekonani o swoim talencie, utwierdzani w tym przez kibiców, działaczy, sponsorów. Medale z najcenniejszego kruszcu zdobywali tacy zawodnicy jak wspomniani Kołodziej, Rempała, Kasprzak, Mitko, Hlib, Ząbik, Klecha, Buczkowski, Miedziński, Miesiąc, Mateusz Szczepaniak, Adrian Gomólski, Mroczka, Zengota, Janowski, Pytel, Lampart czy Pawlicki. Dość pokaźna lista, prawda? Lista, z której chciałoby się zebrać wartościowy skład ligowej drużyny lecz niestety, niektóre talenty gdzieś rozmieniły się na drobne.

Owszem, wielu z nich jeszcze ma szansę na unormowanie swej dyspozycji i na osiągnięcie międzynarodowych sukcesów. Kilku z nich należy obecnie do krajowej czołówki, a nawet dobija się do bram Grand Prix. Niestety, większość gdzieś się zatraciła. I raczej nie ma szans na spektakularne sukcesy dopełniając swój sportowy żywot na ligowych peryferiach.

Rye House

Być może przez te wszystkie słowa przeziera żal, żal niespełnionych nadziei. Żużlowcy, którzy zapowiadali się bardzo dobrze dziś są cieniem samych siebie. Owszem, ci którzy zdobywali pierwszy złoty medal mają dzisiaj około 25 lat i mogą jeszcze zabłysnąć, w co mimo wszystko po cichu wierzę, gdyż ich drogi potoczyły się różnie. Niektórych zniszczyły kontuzje, inni za bardzo uwierzyli w swoje umiejętności i zakrztusili się tak zwaną sodówką. Próbują wrócić do wysokiej formy, ale jest to niezwykle ciężkie zadanie.

Dlatego ja, osobiście, z ogromną dozą dystansu podszedłem do brązowego medalu zdobytego kilka dni temu przez nasze Orlątka. Nie uważam przerwanej hegemonii za klęskę, wręcz przeciwnie.

Kadrę naszej reprezentacji na 262-metrowym torze stanowili w większości młodzi zawodnicy. Maciej Janowski ma 19 lat, podobnie Przemysław Pawlicki; Patryk Dudek 18 wiosen, a nieoczekiwanie powołany do kadry Szymon Woźniak zaledwie 17! Dla nich każdy start jest cały czas nauką, a każda porażka niczym dobroczynny prysznic uświadamia, że jeszcze wiele lat pracy przed nimi, wiele wyrzeczeń czekających podczas żużlowej drogi, aby stać się kimś o kim zapewne wszyscy marzą... aby stać się mistrzem świata.

Apeluję zatem do wszystkich: nie wieszajmy psów na naszych młodych żużlowcach. Pozwólmy im na naukę, dajmy im czas. Nie popadajmy w hurraoptymizm po pojedynczych zwycięstwach i nie mieszajmy z błotem po porażce. Od nich zależy jakie sukcesy zapiszą na swoim koncie, ale pamiętajmy, że już niejeden talent został zniszczony. Niejednego wśród nas nie ma. Presja dla kształtującego się młodego człowieka może być niszczycielską siłą. To jest tylko sport i... aż sport. Każdy chce być najlepszy i jeśli sam sobie narzuci wewnętrzną presję zdobędzie to, o czym marzy, a nam da wiele radości i okazji do owacji na stojąco...

Bartłomiej Jejda

Źródło artykułu:
Komentarze (0)