W czternastym biegu był strzał ze startu - rozmowa z Andrzejem Huszczą, drugim trenerem Falubazu Zielona Góra

Żywa legenda nie tylko zielonogórskiego żużla, a obecnie szkoleniowiec młodzieży w klubie spod znaku Myszki Miki, Andrzej Huszcza, w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiedział między innymi o niedzielnym meczu z Betardem WTS-em Wrocław, finale z Unią Leszno i planowanej przebudowie toru przy ulicy Wrocławskiej.

Jakub Sobczak: Panie Andrzeju, jak wrażenia po meczu we Wrocławiu?

Andrzej Huszcza: No, fajnie (śmiech). Może być. Bardzo cieszymy się z tego, że wynik był dla nas naprawdę dobry. Zremisowaliśmy i teraz nie będzie żadnych insynuacji, czy zasłużenie dostaliśmy te punkty, czy nie. Tutaj powalczyliśmy lepiej niż u siebie i wywalczyliśmy awans.

Właśnie, bardzo istotne jest to, że udało się awansować "na torze", bez udziału tych sześciu punktów zabranych Piotrowi Świderskiemu.

- Fajnie, że wszystko się tak ułożyło. Nasza drużyna jest lepsza, mamy kapitał i to udowodniliśmy.

Po trzynastym biegu, kiedy wrocławianie wyszli na prowadzenie, wielu zielonogórzan nieco zwątpiło w końcowy sukces. Zwłaszcza, gdy zobaczyli, że w barwach Falubazu w czternastym wyścigu pojedzie dwóch dość chimerycznych zawodników.

- W tym momencie potwierdziło się, że Rafał Dobrucki to naprawdę klasowy żużlowiec. Było to bardzo dobrze widać w tym meczu. Pierwszy bieg wygrał, później przywiózł dwa zera. Widział, że ze sprzętem jest coś nie tak. Wziął więc drugi motocykl i było trochę lepiej. Ale w czternastym biegu był już taki "strzał" ze startu, że coś niesamowitego. Niels Kristian Iversen też "skoczył" do przodu, a więc jest nasza pomoc (śmiech).

Piotr Protasiewicz do niedzielnego meczu przystąpił mocno obolały.

- Tak, Piotrek ma dwa pęknięte żebra. To skutek jego upadków w Zielonej Górze. W środę dwa razy leżał na naszym torze. Na pewno jego niedzielny występ nie należał do przyjemności. Nie czuł się dobrze, ale przy takim napływie adrenaliny zapomina się chyba o bólu. To było widać. Ta sportowa złość i to wszystko przyczyniło się do tego, co Piotrek pokazywał. I tak ma być.

Jakoś szczególnie się mobilizowaliście przed tym meczem?

- Pełna mobilizacja jest w tej drużynie cały czas. Nie ma co się za bardzo specjalnie mobilizować na jakieś okazje. Nie wiem, jakie są recepty na mobilizację. Każdy wie, o co jedzie. To są sportowcy. Wiadomo: sport bazuje na tym, że kto jest mocny psychicznie, odpowiednio przygotowany, ten wygrywa. I tak właśnie jest u nas. Mamy dobry skład.

Teraz przed Falubazem finałowy dwumecz z Unią Leszno.

- Już dawno mówiłem, że będziemy jechać w finale z Unią Leszno. No i się potwierdziło (śmiech)

Niedawno, w rozmowie ze mną, powiedział pan, że jak już Falubaz awansuje do finału, to powie pan, kto zostanie Mistrzem Polski.

- Na to przyjdzie jeszcze czas przed samym finałem (śmiech). Na pewno pierwszy mecz jedziemy u siebie. Jesteśmy więc gospodarzami i to powinna być dla nas dobra informacja. Choć z drugiej strony pierwszy mecz w tym sezonie z Unią na naszym torze przegraliśmy i to dość wysoko. Teraz jednak ta drużyna jest lepiej dopasowana do swojego toru. Wtedy jeszcze mieliśmy mało meczów na Wrocławskiej. Unia Leszno "szła" swoim potencjałem, zahaczyła nas i prawie rozjechała. Zakładam, że w Zielonej Górze zwycięstwo powinno być dla nas.

Zanim dojdzie do dwumeczu z Unią Leszno, w Zielonej Górze odbędzie się inna dużego formatu impreza: finał Indywidualnych Mistrzostw Polski. Kto jest pana faworytem?

- Podtrzymuję swoje zdanie, że Piotrek Protasiewicz będzie walczył o mistrzostwo z naszym nowym Indywidualnym Mistrzem Świata, Tomaszem Gollobem. To są dwie postacie, które według mnie w zielonogórskim finale odegrają najważniejsze role.

Dużo ostatnio mówiło się o tym, aby tor w Zielonej Górze przebudować. Dzięki temu miałby on bardziej sprzyjać walce. Jakie jest pana zdanie na ten temat?

- Do Anglii pojechali trener, toromistrz i dyrekcja. Może do czegoś takiego dojdzie. Nie wiem jednak, czy tak będzie dobrze, czy w ogóle będzie nas stać, żeby znowu przebudować tor? Uważam, że dobra drużyna da sobie radę na każdym torze.

Pan jakoś sceptycznie podchodzi do tego pomysłu.

- W Polsce raczej do takich sytuacji nie dochodzi, żeby skracać tor o sto metrów. Te nasze, polskie, tory też są w pewnym sensie wzorcem dla innych obiektów. Może w Anglii zaczną robić dłuższe i szersze tory? Tylko, że tam nie mają na to miejsca. U nas stadiony zawsze były większe i dlatego takie tory powstawały. Niech tak więc zostanie. Nie są one zresztą jakieś za długie. Nasz tor został trochę skrócony, teraz ma 340 metrów długości, jedzie się krócej niż kiedyś i jest w miarę dobrze do walki. Dobrzy zawodnicy będą skutecznie jeździli, wyprzedzali się. We Wrocławiu też tor przebudowano, a w niedzielnym meczu było widać, że kto trzymał się krawężnika raczej nie dawał się objeżdżać. Przy tak wyrównanej stawce, drobne błędy powodują zmiany pozycji. Tak to już jednak jest, że nikt nie chce tego błędu popełnić, no i tak się jedzie.

Na koniec chciałbym się spytać, czy będziecie jakoś szczególnie świętowali ten niedzielny sukces?

- Tak, jak zawsze. Zadowoleni wrócimy do domu (śmiech).

Źródło artykułu: