Sobota, 13 września 2003 roku. W parku maszyn na Thermia Stadium grasuje promotor gepardów z Oxfordu, Nigel Wagstaff. Roztacza piękne wizje przed obiecującym juniorem ze Szwecji, Freddie Lindgrenem. Na stadionie Indianerny uwija się Tony Olsson. Dziś dyrektor Speedway Grand Prix, wówczas pełnił rolę menedżera szwedzkiej ekipy. Na 175-metrowym torze dla szkrabów szaleje Simon Gustafsson, wówczas 13-letni chłopak, a tata Simona, Henka - jeden z najweselszych dżokejów speedwaya, z uśmiechem na ustach serwuje hamburgery. Na trybunach familia Hamillów - są wszyscy oprócz Billy’ego, który przebywał w Anglii i szykował się na półfinałowy pojedynek play-off pomiędzy Coventry Bees a Peterborough Panthers. Żona Billy’ego - Christina, córka Margi i syn Kurtis. Trio wybrało się z Eskilstuny do Kumli, aby obejrzeć finał IMŚJ. Dwa dni po finale córka Margi obchodziła ósme urodziny. Tata nie mógł fizycznie przebywać w Szwecji, bo wyginał się wówczas na motocyklu jak kowboj na torze w Brandon (uzbierał 7 oczek + 4 bonusy w 4 startach dla Pszczół), ale we wtorek skoro świt Bullet już siedział w samolocie i marzył o przytuleniu córki.
Niewiele osób zwraca uwagę na młodzieńca, który wykręcił 13 oczek i został wicemistrzem świata juniorów. "Bomber" został siódmym brytyjskim medalistą IMŚ juniorów od czasu, gdy w 1988 roku czempionat młodzieżowców przybrał oficjalne szaty MŚ. Podczas powrotu z Kumli, "Bomberowi" zepsuł się bus, cudem doturlał się z mechanikami do Reading. Przespał się, skonsumował śniadanie, a wieczorem zdobywał oczka dla Trelawny Tigers w Premier League. Nie zżymał się na los, że jego srebro z Kumli przemknęło niezauważone dzięki scysjom pomiędzy Szwedami a polską ekipą o to czy Lindgren nie został obrabowany z brązowego medalu. "Bomber" to pracuś, nie interesuje go polityka i swary. Preferuje swojskość. - W czasach, gdy walczyłem o medale mistrzostw świata juniorów, dzielnie wspierał mnie Andy Semmonds. Andy ścigał się z moim ojcem na torach trawiastych. Gdy jeździłem dla St. Austell Gulls w Conference League, Andy kupował mi opony, a po śmierci mojego taty, zaczął mi mechanikować. W tamtych czasach wiedziałem tylko jak ułożyć się na bike’u i wkręcić gaz. Nie miałem pojęcia jak zakłada się oponę! - wspomina "Bomber".
18 września 2010 roku nieopodal stadionu w Zielonej Górze, Ted Midgley i Norrie Allen relaksowali się przed finałem IMP. Nazajutrz "Bombera" czekał start w Gnieźnie w barwach Marmy Hadykówki Rzeszów. Ted Midgley, niegdyś pracujący w wyścigach superbikes oraz jako mechanik Seana Wilsona, wspomina, że Chris jest dziś dojrzałym zawodnikiem, ale wciąż ma wielkie serce. - W przeciwieństwie do wielu zawodników, "Bomber" nie czuje się urażony, gdy pomaga sprzątać boks po meczu. Wspaniale pracuje, nie boi się, że się ubrudzi, klęczy przy motocyklu, nosi skrzynki. Szanuje fanów. Bał się ich reakcji, gdyby zawiódł podczas finału par w Ipswich. Był taki moment w Ipswich, kiedy nie mógł zdecydować się czy zmienić motocykl. Nie chciał, aby ludzie mówili, że Krzysztof Kasprzak spisał się na medal, a on ("Bomber") zawalił temat. Chris to naprawdę dobry chłopak - mówi Ted.
Harris trafił idealnie z formą. W pierwszym meczu półfinałowym nie był najszybszy pod taśmą, ale wprost latał nad torem. - Byłem dość wolny na starcie, ale moje motocykle były szybkie po trasie. Słowa uznania należą się toromistrzowi, który znakomicie przygotował tor. Mam nadzieję, że w przypadku awansu do finału ligi, toromistrz wykona jeszcze lepszą pracę. Wiem, że fani byli zawiedzeni moją postawą w tym roku, że długo czekali na mój pierwszy płatny komplet, ale wreszcie udało się i to w jakim momencie! - cieszy się "Bomber".
"Rosco" przestrzega przed nadmiernym optymizmem. Jego zdaniem 14 punktów to spora zaliczka, ale w obliczu zdeterminowanych panter, może okazać się ciężka do obronienia. - Słyszałem legendy na temat przygotowania toru. Ma być bardzo przyczepnie, może nawet jak na motocrossie, co mnie nie dziwi, bo Mathieu Tresarrieu świetnie czuje się na crossie, ale jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność. Wiem, że nasza ostatnia wygrana na East of England Showground z 3 września nie ma żadnego znaczenia, bo liczy się tylko 15 wyścigów w rewanżowym meczu półfinałowym. Modliłem się, żebyśmy wygrali losowanie przed 15 biegiem w Coventry, bo wiedziałem, że mając pierwszeństwo wyboru pól startowych, zgarniemy 5-1 w ostatnim wyścigu. "KK" (Krzysztof Kasprzak) był tak napędzony i zły na siebie za słaby początek meczu, że spodziewałem się, że nastąpi erupcja zdrowej sportowej złości i wystrzeli spod taśmy - mówi "Rosco".
Trevor Swales zapowiada walkę do upadłego. Odwołuje się pamięcią do ostatniego heroicznego występu panter w finałowym meczu z Reading Bulldogs w 2006 roku. - Wtedy po 12 biegach zawodnicy Reading już chcieli otwierać szampany, ale nasza piorunująca końcówka sprawiła, że to my świętowaliśmy tytuł mistrzów. Ostrzegałem zawodników, że po 12 biegu w Coventry tor staje się coraz twardszy. Prosiłem, aby skupili się i próbowali zmian w ustawieniu sprzętu, ale umknęła koncentracja i teraz trzeba walczyć do końca. Nie pytam zawodników czy są w stanie odrobić 14 punktów. My jesteśmy winni to naszemu zbawcy Rickowi Frostowi, który uratował byt tego klubu. Apeluję o rozsądek. Nawet jeśli mecz nie rozpocznie się mocnym uderzeniem, możemy zniwelować straty do pszczół w końcówce spotkania. Cieszy mnie powrót do jazdy Norberta Kościucha. Mathieu Tresarrieu wraca z walki o medal na długim torze z Mariańskich Łaźni. Nie udało mu się stanąć na podium, ale cieszę się, że gość jest objeżdżony, bo wiele zależeć będzie w poniedziałek od zdobyczy rezerw - mówi Trevor.
Peter Adams, opiekun Wilków, wie, że do sukcesu potrzebna jest jak najczęstsza jazda. - Gdy jechaliśmy na zaległy mecz ligowy do Eastbourne, słyszałem opinie, żeby ścigać się ostrożnie i nie jechać na 100 procent w obawie o kontuzje przed rewanżem w Poole. Wieloletnie doświadczenie podpowiada mi, że gdy tylko zaczynasz myśleć o oszczędzaniu kości, to właśnie prosisz się o kłopoty. Przy takim nastawieniu, najczęściej los płata figla i dzieją się tragedie. Pojechaliśmy walczyć na 100 procent, nie jechaliśmy z myślą wypełnienia obowiązku. Zabrakło nam szczęścia i jestem troszkę zły na chłopaków, że nie udało nam się wywieźć choćby punktu z Eastbourne. Zawsze powtarzam, że w sporcie walczy się do końca i nie ma miejsca na odpuszczanie zawodów - rzekł Peter Adams.
Menedżer Wolverhampton Wolves wie, że w miniony poniedziałek zadziałała magia liczb. - To spore pocieszenie, że utrzymaliśmy miano niepokonanej drużyny na Monmore Green od 15 września 2008 roku (porażka z Ipswich Witches). Śmialiśmy się z Freddie Lindgrenem, że uniknęliśmy porażki, bo 15 września Freddie obchodzi urodziny, a on przypomniał mi, że ja również urodziłem się 15 września. Los był więc dla nas łaskawy i uratowaliśmy remis z piratami. Mam wyprane dwa pokrowce w kolorze biało-czarnym, bo podejrzewam, że będę musiał ich użyć w rewanżu, ale odpowiada mi rola straceńców. Wszyscy stawiają na Poole. Fakt, to wspaniała ekipa, ale jedziemy walczyć o awans do finału. Jesteśmy źli na siebie, że roztrwoniliśmy 6 punktów zaliczki. To nasza wina, ale jedziemy do Dorset z pozytywnym nastawieniem. Cztery lata temu podjęliśmy z Chrisem decyzję, aby odmłodzić zespół. Raz obroniliśmy się przed spadkiem, rok później zdobyliśmy tytuł, więc eksperyment wypalił. 13 września cudnie pojechał Freddie, ale wielkie brawa należą się Adamowi Skórnickiemu, który jak zawsze w ważnych meczach cementuje zespół i jest nakręcony na świetną jazdę - mówi Peter Adams.
Opiekun Wilków odniósł się do decyzji Craiga Ackroyda w 14 wyścigu pierwszego półfinału. - Uważam, że sędzia podjął dobrą decyzję wykluczając Taia Woffindena, ale moim zdaniem arbiter pomylił się wykluczając Matta Wethersa. Szkoda, ale mówi się trudno. Jedziemy na Wimborne Road bez cienia presji - kończy Adams.
Rozdarte serce będzie miał Pete Smith, który od lat sponsoruje Adama Skórnickiego, ale ścigał się dla Poole Pirates w latach 1962-1977. - Cała moja rodzina dba o Adama i chce, aby wiodło mu się jak najlepiej, ale me 68-letnie serce bije dla Poole. Jeżdżę jak nawiedzony w każdy poniedziałek do Wolverhampton, mimo, że mam sporo mil do przejechania, ale dla Adama warto pokonywać ten dystans. Gdy Adam po raz pierwszy przyjechał do Poole, jego sprzęt nie wyglądał olśniewająco, więc podałem mu rękę. W tym sezonie był już 10 pod względem średniej meczowej, a to pokazuje jak dobrym zawodnikiem jest Skóra. Chcę, aby Adam dobrze pojechał w play-off, ale fajnie, żeby awansowało Poole - śmieje się legendarny żużlowiec Poole Pirates.
Chris Holder, podpora zespołu Neila Middleditcha, poszukuje menedżera. Australijczyk dobrze radzi sobie w debiutanckim sezonie w GP, ale podróże wysysają z niego mnóstwo energii. Indywidualny mistrz Australii sam rezerwuje hotele, bilety na promy i samoloty. - Najprostsza jest jazda na żużlu. Gdy wsiadasz na motocykl, nie musisz się o nic martwić. Wielu ludziom wydaje się, że na tym polega cała zabawa. Życzyłbym sobie, aby tak to wyglądało. Po GP Chorwacji dojechałem do mojej toruńskiej bazy na piątą rano. Spałem do dwunastej w południe, a potem musiałem pędzić, aby zdążyć na prom do Szwecji. Muszę lepiej korzystać ze skąpego czasu jakim dysponuję, oszczędzać energię, bo jazda w GP drenuje psychicznie i fizycznie. Może gdybym miał menedżera, wówczas byłoby mi lżej - kończy Holder.
Pozostaje mieć nadzieję, że po dzisiejszym podwójnym spektaklu, długo nie zmrużymy oczu, bo adrenalina będzie spływać powoli po 30 wyśmienitych wyścigach.
Tomasz Lorek