Dla Krzysztofa Jabłońskiego mecze z rzeszowianami to koszmar. Mimo, że oba zespoły spotykały się ze sobą w tym roku aż czterokrotnie, to lider Valtry Startu ani razu nie zdołał uzyskać w nich dwucyfrowego wyniku. - Małym pocieszeniem jest fakt, że był to nasz ostatni mecz z drużyną z Rzeszowa w tym roku - mówił krótko po zakończeniu niedzielnego spotkania, w którym zdobył osiem punktów i bonus. - Tegoroczne mecze z rzeszowianami absolutnie mi nie wychodzą. Nie mogę uzyskać w nich dwucyfrowego wyniku, który z pewnością by mnie satysfakcjonował. Dzisiaj nie było już źle, ale do perfekcji droga jest jeszcze daleka.
Uczciwie trzeba przyznać, że biorąc pod uwagę wszystkie mecze z drużyną z Podkarpacia, to właśnie ten ostatni był w jego wykonaniu zdecydowanie najlepszy. Starszy z braci Jabłońskich w każdym biegu dwoił się i troił, żeby zdobyć jak najwięcej punktów dla ekipy z Gniezna. Nawet jeśli przytrafiło mu się zero, jak w pierwszym jego starcie, to należy pamiętać, że przez cztery okrążenia próbował wyprzedzić drugiego wtedy Macieja Kuciapę, co wykorzystał ostatni w stawce - Rafał Okoniewski.
Krzysztof Jabłoński podczas ostatniego meczu z Marmą Hadykówką Rzeszów
Cenna wygrana z liderem tabeli, i zespołem, który w niedzielę zapewnił sobie awans do ekstraligi, przedłużyła nadzieje gnieźnieńskiego klubu na wywalczenie drugiego miejsca w lidze. Aby tak się stało podopieczni Leona Kujawskiego muszą przynajmniej zremisować w niedzielę w Gdańsku z Wybrzeżem. Czy taki scenariusz jest realny? - Nie będę ukrywał, że jest to bardzo trudne zadanie. Mimo wszystko mogę kibicom obiecać, że damy z siebie wszystko i będziemy walczyć o każdy centymetr toru.