Ponad 20 godzin lotu może nadwątlić siły nawet młodego, wysportowanego chłopaka. Świadomość, że po wyjściu z samolotu nie czekają na ciebie przepiękne plaże i deska do surfowania, tylko wyspiarska mgła z częstym akompaniamentem deszczu, nie napawa optymizmem. Całe szczęście, że Mick Poole, były żużlowiec Peterborough Panthers, napisał na kartce adres angielskiej rodziny, która cię przygarnie. Rob i Sue Warren, brytyjskie małżeństwo zakochane w speedwayu, użyczy młodemu, zdolnemu chłopakowi z Australii dachu nad głową i zadba o tosty na śniadanie. W miarę upływu czasu, kupią parę zębatek, sprzęgło, kask. Może nie będzie tak źle? - myśli kotłowały się w głowie młodego chłopaka z przedmieści Sydney.
Otwierają się drzwi, umiarkowany, acz serdeczny uśmiech na twarzach gospodarzy pomaga Chrisowi Holderowi w przestąpieniu progu. Piękny dom, mili, otwarci ludzie. - Najistotniejszą rzeczą jaka spotkała mnie u Warrenów była świadomość, że nie będę mieszkał sam. Nie musiałem martwić się, że po powrocie z zawodów zabraknie pieczywa, jogurtu i owoców w kuchni, że zastanę stertę brudnych ciuchów - wspomina Chris Holder. - Myślę, że nigdy nie odwdzięczę się Robowi i Sue za pomoc jaką okazali mi podczas pierwszych dwóch lat startów na Wyspach. Warrenowie to kibice i sponsorzy żużla, którzy kierują się zdrowym rozsądkiem. Nie pomagali mi przy sprzęcie, nie byli ekspertami w kwestii mechaniki, ale dali mnóstwo ciepła i spokoju - mówi Holder, dziś gwiazda Poole Pirates, wówczas początkujący student speedwaya w Isle of Wight.
19-letni Holder samotnie pokonywał 172 mile z Peterborough na Isle of Wight. Jedyny moment, kiedy mógł pozwolić sobie na chwilę oddechu, to rejs z Portsmouth na wyspę trwający około 40 minut. Przy założeniu, że ominą go korki wokół Londynu, mógł liczyć, że po 4 godzinach jazdy dotrze na stadion Smallbrook. Po zawodach pakował sprzęt do busa, siadał za stery i przemierzał drogę powrotną. - Gdy patrzę na te podróże z dzisiejszej perspektywy, nie wiem jak przetrwałem ten okres. Samotność za kierownicą w Anglii to nie to samo co podróżowanie z rodzicami na żużlowe tory w Australii - mówi Holder. Udany debiut w Premier League nie przesłaniał mu problemów z jakimi spotkał się na Wyspach. Był o krok od rezygnacji z uprawiania żużla. - Pamiętam, że w sezonie 2006 miałem okres kiedy startowałem 5 dni pod rząd. Zgodziłem się na taką serię zawodów zanim poczułem czym pachnie zawodowy speedway na Wyspach! Byłem zrozpaczony, bo nie było mnie stać na mechanika, miałem tylko 3 silniki, dwa motocykle, a w pierwszym wyścigu tournee zatarłem najlepszy silnik. Sam myłem motocykle, byłem mechanikiem, głowiłem się jak ustawić zapłon. Dramat. Nie chciałem nikogo zawieść, bo wiem jak patrzą się na młodego zawodnika, który odmawia startów - akcje na giełdzie spadają. Po zawodach w Berwick zrobiło się bardzo zimno, padał deszcz, a ja zapragnąłem wracać do domu. Spojrzałem w kalendarz, a tam niespodzianka: następnego dnia zawody w Glasgow. Żużel mi zbrzydł, nie chciałem dłużej bawić się w ten sport. Odjechałem ostatkiem sił zawody w Glasgow i byłem tak zdeterminowany, że powiedziałem do siebie: gdybym miał w kieszeni bilet do Australii, pokonam zmęczenie, wsiądę do busa, dojadę na Heathrow i tyle mnie zobaczycie. Dziś wiem, że musiałem przejść przez taki chrzest, nauczyć się twardego życia, teraz świat wydaje się wcale nie taki znowu zły… - wyznaje Chris, który zaledwie 2 lata po chwilach zwątpienia i załamania zdobył tytuł mistrza Sky Sports Elite League z Poole Pirates. W drugim meczu finałowym przeciwko Lakeside Hammers rozegranym 13 października 2008 roku na Wimborne Road, Holder zdobył 12 punktów. Warto było zacisnąć zęby w zimnej i nieprzyjaznej Szkocji…
Bjarne Pedersen doskonale pamięta październikowy wieczór w 2008 roku kiedy sięgnął z Piratami po złoty medal. - Wiem, że Matt Ford zmagał się z ostrą krytyką, gdy pozostawił mnie w zespole, a pozwolił odejść Jasonowi Crumpowi do Belle Vue. Jestem szczęśliwy, bo w rewanżowym meczu o mistrzostwo ligi zdobyłem 14 punktów + bonus. Mam nadzieję, że ludzie na trybunach, którzy wątpili w moją przydatność dla zespołu, uwierzą, że Matt podjął mądrą decyzję. Atmosfera w Poole jest elektryzująca, zawsze zostawiam serce na torze, a radość jest podwójna, bo tytuł w 2008 roku zdobyłem jako kapitan - mówił Duńczyk.
Pedersen nie zapomniał również o najwspanialszym sezonie ostatniej dekady dla Poole Pirates - 2003 roku. Wówczas w finale ligi Piraci zmierzyli się… z Pszczołami z Coventry. W półfinale Coventry srogo rozprawiło się z Peterborough. Colin Pratt dysponował wtedy naprawdę dobrą ekipą: Billy Hamill, Billy Janniro, Lee Richardson, Stuart Robson, Andreas Jonsson, Jason Bunyan i Ryan Fisher. Pratt bardzo liczył na tytuł mistrza Anglii, bo zatęsknił za złotem od czasu mistrzostwa zdobytego w 1997 roku z Bradford Dukes. Colin chciał, aby Avtar Sandhu, nowy właściciel Coventry Bees, poczuł już w debiutanckim sezonie jak smakuje miano najlepszej ekipy. Malezyjczyk nie mógł jednak świętować tytułu, bo drużyna Piratów okazała się lepsza w finałowym dwumeczu. Poole w półfinale pokonało Oxford i bez respektu przystąpiło do walki o tytuł. - Mieliśmy wtedy dwóch znakomitych zawodników: Tony Rickardssona i Leigh Adamsa. Leigh był prowadzącym parę, ja dorzucałem oczka jeżdżąc u boku Australijczyka. W trakcie sezonu często bywało tak, że Leigh wykręcał 13 punktów, a mi udawało się zebrać 3 oczka. Tworzyliśmy wspaniały zespół, w którym nikt nikomu nie wytykał błędów i nie rozpisywał ról. Antonio Lindbaeck, Lukas Dryml, Ales Dryml, Davey Watt, David Ruud, Krzysztof Kasprzak, Andre Compton, gościnnie Jason Lyons, do tego "Middlo" jako menedżer - ekipa marzeń. Pierwszy mecz jechaliśmy na wyjeździe i po ciężkim boju wygraliśmy 45:44. Pamiętam, że w 7 wyścigu Andreas Jonsson i Jason Bunyan przywieźli na 5:1 Todda Wiltshire’a (jechał jako gość) i "Toninho". Zrobiło się gorąco, a wszyscy zastygli w parku maszyn przed 15 wyścigiem. Prowadziliśmy jednym oczkiem. Andreas był niesamowity tego wieczoru. W ostatnim biegu uciekł Rickardssonowi i Adamsowi, ale Tony i Leigh przywieźli za plecami Lee Richardsona i utrzymaliśmy jeden punkt przewagi przed rewanżem. U siebie pokonaliśmy Pszczoły 55:35 i otwieraliśmy szampany - wspomina Bjarne.
Duńczyk odetchnął z ulgą, gdyż był najgorętszym orędownikiem pomysłu pt. Wolverhampton w półfinale. Bjarne spędził sporo czasu przekonując sceptycznie nastawionych kolegów z drużyny, którzy optowali za wyborem Peterborough. - Nadstawiłem kark i przekonywałem, że warto wybrać ekipę z Monmore Green. Wilki były na tyle osłabione kontuzjami, że błędem byłoby wybrać inny zespół w półfinale. Przyznałem rację Holderowi i Wattowi, którzy mówili, że tor wilków nie należy do naszych ulubionych, ale przypomniałem im, że to właśnie my, liderzy zawaliliśmy mecz w sezonie zasadniczym. Trójka liderów zgarnęła wówczas zaledwie 16 oczek. Tłumaczyłem, że w półfinale będzie inna bajka i nie pomyliłem się. Zdobyliśmy w trójkę 28,5 punktów. W finale będzie jeszcze trudniej, ciarki przechodzą mnie po plecach na samą myśl o wyprawie do Brandon, ale postaramy się wywieźć jak najlepszy wynik ze świątyni "Rosco" - mówi Bjarne.
Coventry ma wyjątkową okazję do uczczenia pamięci swojego wielkiego mistrza, Toma Farndona. W świąteczny poniedziałek (Bank Holiday) 30 sierpnia 2010 roku blisko 100 osób przybyło na grób Toma Farndona, aby złożyć hołd wybitnemu zawodnikowi w 75 rocznicę jego śmierci. Obecni byli reprezentanci pięciu pokoleń rodziny Farndonów. Najmłodszy, czterotygodniowy smyk Beth przyglądał się uroczystości zawinięty w fantazyjne śpioszki. Na cmentarzu zagościła również 92-letnia fanka Toma, zacna pani Winifried Simpson, która wzruszyła zebranych swoim wspomnieniem o Farndonie. - Gdy miałam 17 lat i chodziłam na żużlowe mecze, Tom podkochiwał się we mnie - rzekła urocza dama. Urodzony 11 września 1910 roku w Coventry, Farndon należał do najjaśniejszych gwiazd przedwojennego żużla. Zginął mając niespełna 25 lat. W 1933 roku wygrał Star Riders Championship, które uznawano za nieoficjalne indywidualne mistrzostwa świata na żużlu. Tom Farndon zmarł nie odzyskawszy przytomności dwa dni po zderzeniu z kolegą klubowym z zespołu New Cross Lambs - Ronem Johnsonem. Współcześni gladiatorzy jeżdżący w barwach Coventry Bees zrobią wszystko, aby zdobyć złoto Sky Sports Elite League w hołdzie dla Toma Farndona.
"Rosco" nie nakłada żadnej presji na podopiecznych. - Moja ekipa jest mocna od pozycji 1 do 7. Proszę spojrzeć na Richarda Sweetmana pod dwójką, który potrafił przywieźć dwa zwycięstwa indywidualne w półfinale na East of England Showground. Szczególnie cenne 3 punkty przywiózł w 11 wyścigu, gdy był pozostawiony sam sobie po wykluczeniu Krzysztofa Kasprzaka. Pokonać Troya Batchelora w meczu o taką stawkę na torze panter to duży wyczyn. Sweetman dojrzewa do jazdy w Elite League - mówi "Rosco". Troy Batchelor nie pojechał źle w całych zawodach (8 oczek w 4 wyścigach), ale nie zaskarbił sobie sympatii Trevora Swalesa. Troy był zgłoszony do 15 wyścigu półfinału z Bees, ale wprawił w osłupienie menedżera panter pojawiając się w cywilnym ubraniu przed startem do ostatniego wyścigu. - Troy i Niels Kristian Iversen chcieli zaprotestować przeciwko pracy toromistrza. Z tego co wiem, po zwycięstwie nad Swindon uzgodnili, że nawierzchnia ma wyglądać inaczej niż tor do motocrossu. Nie rozumiem postawy panter, bo kiedy poprzednio gościliśmy w Peterborough (3 września Pszczoły wygrały na wyjeździe z Panterami 46:44), tor był zrobiony jak należy, toczyliśmy piękne pojedynki z Bjerre i spółką. Dorobek Kennetha (1 punkt + bonus w 4 startach) w rewanżowym meczu półfinałowym mówi wszystko - wyznaje Rossiter.
Alun nie obawia się finału z Poole podkreślając, że presja spoczywa na barkach Piratów. - Dlaczego mielibyśmy bać się Poole? Po meczu z Peterborough powiedziałem chłopakom w szatni, że nie mamy nic do stracenia, a wszystko do zyskania. Nie dźwigamy grama presji. Jedziemy jak w transie, zalecam jedynie koncentrację i czerpanie radości z jazdy. 9 września pokonaliśmy u siebie Poole 53:42, ale przyznaję szczerze, że Piraci mieli sporo pecha, a my skorzystaliśmy z prezentu. Ważne, aby zapomnieć o kwietniowej wpadce u siebie (12 kwietnia Pszczoły przegrały z Poole 39:54). Podoba mi się, że Piraci przystąpią do finału z pozycji faworyta do końcowego triumfu - uśmiecha się "Rosco".
W poniedziałkowy wieczór czeka nas fascynujące zderzenie dwóch jakże odmiennych formacji. Czy Pszczoły zapełnią cały dzban miodem czy jednak Piraci zastosują technikę abordażu? Rosco, obyś tylko nie spóźnił się na poranny samolot z Poznania…
Tomasz Lorek