Nicolai Klindt, Simon Gustafsson oraz Aleksiej Charczenko - to tylko niektórzy z zawodników, którzy nie musieli się martwić o swoje interesy związane ze startami w Polsce. Spostrzeżeniami o nowym regulaminie finansowym oraz swoich podopiecznych Simionkowski podzielił się w rozmowie z naszym portalem.
Bartosz Pogan: Tegoroczny sezon spędziłeś niezwykle pracowicie. Można powiedzieć, że wszędzie cię było pełno...
Maciej Simionkowski: Zgadza się. Głównie w pierwszej części sezonu sporo podróżowałem, troszcząc się przede wszystkim o interesy Artura Mroczki, ale nie tylko. Współpracuję z wieloma zawodnikami oraz promotorami z kraju i zagranicy, więc z pewnością było co robić.
Jak podsumujesz sezon 2010 w wykonaniu Artura Mroczki?
- Początek był wręcz wymarzony. Wszystko układało się po naszej myśli. Końcówka jest niestety tragiczna i to musimy sobie powiedzieć wprost. Szkoda, że ta obniżka formy przydarzyła się na najważniejszych imprezach, ale cóż, to tylko sport. Nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć. Jesteśmy mądrzejsi o nowe doświadczenia, z których trzeba teraz wyciągnąć odpowiednie wnioski.
Co twoim zdaniem było przyczyną słabszej końcówki w wykonaniu Artura?
- Przyczyn jest mnóstwo i nie mam zamiaru wyliczać ich wszystkich po kolei. Trzeba spokojnie dokończyć sezon i po nim spotkać się i wszystko przeanalizować. W końcówce przydarzyły się problemy sprzętowe, do tego doszło zmęczenie sezonem oraz brak pewności siebie, brak świadomości, że wciąż można wygrywać z najlepszymi. Jestem pewien, że gdy tylko Artur nabierze świeżości, to w nowy sezon wejdzie z takim samym impetem jak w tegoroczny.
Skoro mówimy o przyszłym sezonie, to jakie są szanse na pozostanie Artura w Grudziądzu?
- Takie same jak na to, że podpisze kontrakt w innym klubie. Na rozmowy przyjdzie czas. Ja nie mam zamiaru czegokolwiek mu sugerować. Jest na tyle dojrzałym człowiekiem, że z pewnością każdą ofertę dokładnie przemyśli. Zresztą spędziliśmy ze sobą setki godzin, przejechaliśmy tysiące kilometrów i o tych sprawach się rozmawiało. Mamy kilka pomysłów oraz ambicję do tego, aby Artur ścigał się z najlepszymi. Pierwsze propozycje oraz zapytania już są, więc jesteśmy dobrej myśli.
Porozmawiajmy o nowym regulaminie finansowym dla klubów z I i II ligi. Jakie jest twoje stanowisko w tej sprawie?
- Jestem za tym, aby wprowadzono zmiany, uporządkowano to w jakiś rozsądny sposób, ale niestety ten zaproponowany przez prezesów wydaje mi się mało atrakcyjny. Pracowałem przez dwa lata w klubie, również negocjowałem kontrakty z zawodnikami zagranicznymi i nie wierzę w to, że nagle wszyscy spokornieją i zgodzą się na jazdę po takich stawkach. W innych dyscyplinach takie zagrywki nie mają racji bytu i w przypadku żużla też tak będzie. Uważam, że jeśli kogoś stać na najlepszych, to niech płaci. W piłce nożnej też liczą się najbogatsi. W momencie gdy uregulujemy to wszystko wprowadzeniem KSM, rozgrywki mogą nabrać rumieńców, a zawodnicy z niższej półki również będą przydatni. Skoro taki Crump czy Gollob są postaciami nietuzinkowymi na torze i wszystkie kluby chcą ich mieć w swoich składach, to niech wyścig szczurów trwa. Są najlepsi, więc mają prawo dużo zarabiać.
Pochodzisz z Grudziądza, byłeś przez jakiś okres związany z tamtejszym klubem. Wśród kibiców twoje nazwisko zaczęło przewijać się w kontekście zbliżających się wyborów...
- Bardzo mnie to cieszy, że o mnie pamiętają, ale porozmawiajmy o rzeczach realnych (śmiech). Nie mam trzech milionów złotych w kieszeni, bo to jest minimum, aby powalczyć o pierwszą czwórkę. Obecna władza ma za sobą prezydenta, a co za tym idzie ogromne poparcie w mieście. Lepszych wiatrów mieć nie można. Daj Bóg, aby pan Malinowski znów wygrał wybory prezydenckie, a drzwi do walki o pierwszą czwórkę ponownie zostaną otwarte. Miejmy nadzieję, że tym razem na poważnie i kolejnego zawodu kibice w Grudziądzu nie będą musieli przeżywać.
Zawody poza granicami naszego kraju oglądasz bodajże częściej, aniżeli te rozgrywane w Polsce. Co ciebie najbardziej zaskakuje, oglądając żużel w Skandynawii czy też na Wyspach Brytyjskich?
- Nie muszę mówić, że jest większy luz, bo to już jest oklepane i każdy to wie. Żużel w Wielkiej Brytanii poznałem w zeszłym roku. Bywam tam tak często, jak tylko mogę. Mentalność Brytyjczyków jest fascynująca i godna naśladowania. Współpraca z takimi ludźmi jak Matt Ford to zwykła przyjemność, choć presja na zdobycie mistrzowskiego tytułu była ciut za mocna. To wszystko przerosło chłopaków i Coventry, które jechało na mniejszym ciśnieniu, zgarnęło "Piratom" tytuł sprzed nosa. W Szwecji z kolei jest jak dla mnie za bardzo "jałowo". Nie ma tego klimatu co w Anglii. Mimo to rozgrywki stoją tam na wysokim poziomie. Wciąż można spotkać tam najlepszych zawodników na świecie. Starty w jednym klubie oraz obcowanie z Nickim Pedersenem, Leigh Adamsem czy Chrisem Holderem było dla Artura Mroczki bardzo cennym doświadczeniem. Liga duńska jest słaba, z tego co wiem do przyszłorocznych rozgrywek przystąpi mniej drużyn, co z pewnością jeszcze bardziej obniży poziom. Pomijając to, mam tam dużo znajomych, pomagamy sobie nawzajem i to jest fajne.
Simon Gustafsson, Nicolai Klindt, czy Aleksiej Charczenko to kolejne nazwiska w twoim obozie...
- Tak, bardzo fajne towarzystwo. Charczenko to chłopak do rany przyłóż. Tak uczciwego i oddanego żużlowca spotkałem po raz pierwszy. Znamy się już od dwóch lat i za tego faceta mogę rękę oddać. Osobiście pogratuluję dobrego wyboru prezesowi klubu, który go zakontraktuje na przyszły sezon. Z Klindtem współpraca układa się nieźle. Szkoda, że nie może pomóc "Rekinom" w pierwszym meczu barażowym w Lublinie. Niestety obowiązki na Wyspach Brytyjskich wzięły górę. Dla Gustafssona ekstraliga okazała się za mocna. Miał stworzone świetne warunki finansowe, lecz dostawał za mało szans na pokazanie pełni swoich umiejętności. Jeśli zejdzie o jeden szczebel rozgrywkowy niżej, jestem przekonany, że będzie z niego pociecha.
Kto jeszcze może dołączyć do tych zawodników? Masz na oku kogoś nowego?
- Mam sporo zapytań. Jesteśmy w trakcie rozmów. Chciałbym wyselekcjonować pewną grupę zawodników. Z pewnością za kilka tygodni ich sylwetki trafią na biurka prezesów i wtedy okaże się kto gdzie pójdzie.