Jeśli masz pod tyłkiem kawał fury to zasuwasz - rozmowa ze Sławomirem Drabikiem, zawodnikiem Włókniarza Częstochowa

Sławomir Drabik jest wręcz bożyszczem kibiców w Częstochowie. Pomimo 44 wiosen na karku, wciąż bawi się jazdą i, jak pokazały ostatnie mecze, nadal potrafi osiągać pokaźne rezultaty. Częstochowski fenomen, żywa legenda Włókniarza, podsumował miniony sezon 2010.

Mateusz Makuch: Sławek, w starciu rewanżowym z Gdańskiem 12 punktów i bonus. Miałeś chrapkę na komplet?

Sławomir Drabik: Było blisko kompletu, ale nie udało się, bo w jednym biegu troszkę warunki na torze się zmieniły i miałem złe ustawienia. Sędzia po prostu nie pozwolił na roszenie i dlatego nawierzchnia się nieco zmieniła, bo w przeciwnym razie byłoby podobnie. Wpadkę musiałem zaliczyć. Cieszę się z końcowego zwycięstwa.

Różnica klas była widoczna?

- Nie wydaję mi się. Jeździmy różnie. Tor jest zawsze inny, więc jedziemy jak na wyjeździe.

Czy w związku z osłabieniami przed sezonem ciążyła na takich zawodnikach jak ty większa presja związana z wynikiem w tym roku?

- Nie. Presję możesz sobie sam narzucić, bo skoro wsiadasz na motocykl i chcesz się ścigać, to robisz wszystko żeby jakoś to wyglądało. Nikt nie chce jeździć z napisem "koniec wyścigu", bo nie o to chodzi. Presji wielkiej nie było. Tak naprawdę mało kto z kim rozmawiał. Takich spotkań z szeryfem nie było za wiele. Ja sobie przypominam z jedno w porywach do dwóch na początku roku.

Jakoś inaczej przygotowywałeś się do tego sezonu?

- Nie, w standardzie. Tequilla, whisky i te sprawy.

Skąd ten nagły wystrzał formy w końcówce sezonu?

- Forma jest cały czas taka sama, nic się nie zmieniło. To jest kwestia sprzętu. Gdy jest on odpowiedni to i wyniki są przyzwoite. Można się pościgać. Oczywiście, jest miejsce na błędy na przykład z ustawieniami motocykla, ale potem można ponownie wygrywać. Gdy tego nie ma, czyli dobrego sprzętu, to jest lipa.

W meczach wyjazdowych wiodło ci się różnie, jednak na częstochowskim torze wciąż potrafisz wygrać niemal z każdym. Kibice się zastanawiają, jak to jest, że w Częstochowie każdy musi się obawiać Drabika.

- To nie jest nic dziwnego. Jeśli masz pod tyłkiem kawał fury to zasuwasz, a jak masz popierdółkę to jedziesz daleko z tyłu i nawet szpryca cię nie uderza w twarz. Ja na przykład trafiłem w sprzęt na ostatni mecz z Bydgoszczą w Częstochowie. Mogłem starty przegrywać, a naprawdę ten motocykl jechał konkretnie. Podejrzewam, że w tym dniu trudno byłoby mi "oczko" urwać. Niestety silnik się zacierał tak naprawdę już po drugim biegu. Jeśli na zatartym silniku wygrywasz biegi na 5:1, to naprawdę ten silnik był bardzo dobry.

Miałem wrażenie, że bodajże po trzecim twoim starcie zjeżdżając do parku maszyn spojrzałeś na maszynę i pokręciłeś głową. Później były już dwa zera…

- Już czułem, że coś się dzieje. Nie wiedziałem, że silnik się zaciera. Myślałem, że problemem jest jakiś gadżet w postaci świecy i dlatego zaczęliśmy szukać. W piętnastym biegu jednak eksplodował. Nie wytrzymał pięciu biegów.

Pierwsze kroki na żużlu zaczął stawiać twój syn. Możesz zdradzić jak mu idzie?

- To jest jak na razie w ramach zabawy. Pojeździł trochę na minitorze i zrobił parę kółek. Ostatnio wsiadł na moją pięćsetkę i miał okazję się przejechać. Pogoda nas nie rozpieszcza, ale już powoli zaczyna przesiadać się na porządną furę. Widzę, że go to kręci. Jeśli będzie bardzo chciał pójść w moje ślady to nie będę mu robił przeszkód.

W jednym z wywiadów przyznałeś, że wolałbyś, aby twój syn na żużlu nie jeździł, jednak tak jak teraz wspomniałeś, przeszkód mu robić nie będziesz. Żużel znasz od podszewki. Stąd ta ojcowska troska i strach?

- Jak mam go widywać pod sklepem z dziwnym towarzystwem i ma łoić jakieś dziwne dopalacze czy kwachy za pięć złotych, to lepiej żeby się sportem zajął. Obojętnie czy to jest pływanie, gra w bierki czy w szachy. To nie ma znaczenia. Głównie chodzi o to żeby była ta odskocznia. Zapomina się wtedy o tych dziwnych historiach, klimatach i znajomych.

Nie mogę nie zapytać o twoją przyszłość. Wielu ludzi się zastanawia, co zrobi Sławomir Drabik po tym sezonie. Nadal zamierzasz jeździć, czy może nadeszła już pora zawiesić kombinezon na kołku?

- To jest pytanie takie może nie na dzisiaj. Nie jest jednak wykluczone, że się wyda (śmiech - dop.red.). Mianowicie wciąż czuje się na siłach, bawi mnie to i chcę dalej jeździć. Z drugiej strony, co tu można robić poza sportem w Częstochowie? Masz jakąś inną opcję? Don Kichot jedynie, ale to jak się pobawię trochę to mnie wynoszą. Na dłuższą metę to też nie jest dobre. Żużel musi cię bawić i musisz być w jakiejś tam formie żeby cię to kręciło i żebyś dawał radę. To jest normalne.

Chciałbyś zostać w Częstochowie?

- Wiadomo, że fajnie jest w domu, ale musiałoby się trochę tutaj zmienić.

A widzisz te szansę na zmiany? Biorąc pod uwagę fakt, że udało wam się utrzymać z takim składem wydaje się, że powinno być lepiej.

- Ja bym to zostawił, żeby to się samo rozegrało. Jest za wcześnie, aby coś na ten temat mówić.

Od jakiegoś czasu frekwencja na stadionie spada. Są różne teorie na ten temat. Jedna z nich to brak wychowanków. W tym powinniśmy upatrywać przyczynę tego problemu?

- Dużo jest kibiców, którzy się utożsamiają z zawodnikiem, ale miejscowym, a nie z zewnątrz. To z rozmowy z nimi tak wynika. Trzeba młodym dać szansę, bo jest Rosołek (Marcin Bubel – dop.red.), jest Czaja. Trzeba im rękę podać i wszystko zrobić, żeby się chłopaki rozjeździli. Widzę, że mają papiery na jazdę. Z kibicami jest jakiś większy problem, który pojawił się nie dzisiaj, nie wczoraj i nie rok temu. Kiedyś była druga liga i ludzi było naprawdę dużo. Teraz jest Ekstraliga i przychodzi ich mniej. To daje do myślenia dlaczego tak jest. Na to pytanie nikt nie może odpowiedzieć. Takie pytanie trzeba by było zadać kibicom. Dlaczego? Co się dzieje? Gdzie jest problem? W cenach biletów czy może w dotarciu na stadion… Nie wiem o co tu chodzi. Żużel przede wszystkim robi się dla kibiców, a jak ich nie ma, to co to za impreza?

Jak zatem zachęciłbyś kibiców do przychodzenia na stadion?

- Ja ich nie muszę zachęcać (śmiech).

Jesteś jednak ikoną żużla w Częstochowie. Sam byłem świadkiem przed meczem, gdy kibic dowiedziawszy się, że nie jedzie Sławomir Drabik, rzucił programem, wstał i wyszedł. Dla kibiców twoje zdanie jest naprawdę ważne.

- To ja ci powiem inaczej. Utrzymuję taki klimat, że lubię chodzić po różnych imprezach i wiesz, podchodzi do mnie gość, nieważne czy on ma 17, 30 czy 40 lat i mówi do mnie, dlaczego ty nie jeździsz? Podpisałeś w Częstochowie i nie jeździsz. Jak ty nie jeździsz to znaczy, że masz nas w d… Myślę sobie, co taki gość gada. I ja się mu muszę tłumaczyć. Dziwna sytuacja i takich pytań mam bardzo dużo. Autentycznie takie teksty walą. Dlatego my nie chodzimy, bo ty nie jeździsz, olewasz sprawę.

Jakby to od zawodnika zależało czy jedzie w meczu czy nie…

- No wiesz, głupia sytuacja. Gościu ma odwagę, bo jest po paru browarach, ale tak bywa. Nie raz to słyszałem.

Co możesz powiedzieć o Holcie? Z tak ogromnym bólem stanął na wysokości zadania w kluczowym momencie i dzięki temu mogliście w ogóle mówić o barażach z Gdańskiem.

- Holta to jest gość z charakterem. Nawet jak ma jakąś awarię to wsiada i jedzie. To świadczy o wielkości zawodnika. W przeciwieństwie do tych, którzy złapią katar albo ciążę odbierają i mówią, że nie jadą w lidze. Takich nie ma co porównywać do Holty.

Kibice uznali, że problemem w Częstochowie jest także trener. Niektórzy wpadli na pomysł, aby to Sławomir Drabik się tym zajął.

- Nie, to nie dla mnie.

Mówisz "nie" teraz, czy w ogóle?

- W ogóle mnie ten temat nie kręci. Pomagam na ile mogę Bublowi czy Czai, ale to jest na zasadzie pomocy przy sprzęcie. Zdecydowanie nie widziałbym się w roli trenera. Wiadomo jaki jestem, imprezy i tym podobne akcje (śmiech - dop.red.).

Komentarze (0)