Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Królowa jest jedna, czyli Dworakowski w różowych szpilkach

Generalnie, to chciałem, żeby w sezonie '2010 tytuł DMP zdobyła Staleczka Gorzów. Inni, w tym Falubaz, Toruń i Leszno, nie tak dawno mieli swoją wielką radość z wygrania Ekstralipy. Gorzów zaś wciąż czeka. Od 1983 roku! A to przecież siedmiokrotni drużynowi mistrzowie Polski! Pamiętacie takich asiorów jak Pogorzelski, Migoś, Jancarz, Plecha, Rembas, Nowak, Fabiszewski, Woźniak, Świst, Cegielski?

A poza tym, naszemu żużlowi dobrze robi płodozmian, czyli co roku inny mistrz. Żal Staleczki i jej ambitnego, kolorowego, lecz pechowego prezesa Władysława "Komara" Komarnickiego. Inna ksywa: "Paliżużel". To od skandalisty Palikota (a kysz!). Siedem dużych baniek w błoto, czyli na zaledwie szóste miejsce w tabeli! Żałosne. I już się boję, jaki będzie skład gorzowian na sezon '2011. Znów galacticos-wynalazkos? Galacticos to Gollob i Pedersen (bo młody Pawlicki być może wróci do Leszna), a cała reszta to wynalazkos i kelneros. Do tego coach "CzeCze Mourinho", saper-ewenement, który myli się dwa razy i... nic!

Moi przyjaciele na tronie

Ale nie Gorzów, nie moje sympatyczne Falubaziaki, nie toruńskie "Aniołki", a Unia Leszno po raz trzynasty została drużynowym mistrzem Polski w jeździe na żużlu! I to jak najbardziej zasłużenie. Jest więc byczo oraz jest po byku. Gratki i uchachany jestem, bo cieszę się ogromnie, gdyż to rzeczywiście była w tym roku najlepsza i najsympatyczniejsza drużyna, no i ma klawego prezesa, jak cholera. Znaczy się, jowialnego Jozina Dworakowskiego.

Trzynastego od morza do tatr

Trzynastego piękniejszy jest świat.

Tak śpiewała kiedyś Kasia Sobczyk. Ten utworek potwierdza, że "13" może być szczęśliwa. Tyle że z tym trzynastym tytułem dla Byków to nie jest dokładnie tak. Generalnie winna być czternastka. Tyle że w 1984 roku się porobiło. Unia wygrała wtedy ligę, lecz ją zdyskwalifikowano za wyjazdowy remis z broniącym się przed spadkiem Rzeszowem. Byki pozwoliły wówczas rywalom wygrać cztery ostatnie wyścigi po 5:1. Leszczynianie hamowali nawet nogami, by przepuszczać przed siebie gospodarzy tak bardzo potrzebujących punktów. To była żenada. Tyle że nikt pary z ust nie puścił i nikogo za rękę nie złapano... Więc?

Unia Leszno czekała na koronę DMP, czyli na swój powrót na tron od 1989 aż do 2007 roku. 18 lat! Teraz znów ma "majstra". Kibice na "Smoku" wywieszają więc transparenty: "Jozin z bazin nas wyciągnął". Na nasze: przyszedł w 2004 roku do klubu prezes Józef Dworakowski i wydobył Byki z żużlowej szarzyzny i niemocy, czyli jakby z bagien właśnie. W sam czas, bo jak to mówią: "chodzenie po bagnie wciąga".

Tak, jowialny, ale prostolinijny "swój chłop" Dworakowski zasłużył w Lesznie na pomnik. Obok Alfreda Smoczyka, albo... obok szybowca! Bywa jednak zabawny, gdy pokazuje Hampelowi i Adamsowi, jak startować, czy trzymać gaz. Oczywiście pokazuje na sucho, na wszelki wypadek nie wsiadając na żużlową maszynę. Ostatnio Jozin pozazdrościł gorzowskiemu "Komarowi" jego szopek pod publiczkę i na pożegnalnym turnieju Adamsa na "Smoku" odstawił z Jarkiem Hampelem "mydlaną operę", coś jak "Zezowatą Isaurę", "W kamiennym kręgu”, "Modę na sukces", "M jak mdłość", "Na dobre i jeszcze lepsze", względnie "Barwy nieszczęścia". Obaj zasłużyli na przeciwieństwo Oscara, czyli na malinę za swe aktorskie (anty)zdolności. A teraz dialogi na cztery nogi z tego melodramatu.

Jozin Dworakowski ze szczypiącymi oczętami: - Czuję się zraniony, zniechęcony do tego, co obecnie dzieje się w polskim speedwayu. Moja miłość do żużla umiera. Nadto opuszczają mię Adams i Hampelek. Me serce krwawi. Odchodzę więc z Unii, niech młodsi przejmą ster w klubie (na trybunach słychać zbiorowe zawodzenie i szloch: "ło Jezu i co tera będzie z nami nieborakami?!").

Sławomir Kryjom: - Nic z tego prezesie, ja udaję się za głosem serca, śladem mej wybranki na Wybrzeże.

Mikołaj Zgaiński: - Kasa, misiu kasa. Mogę nadal dla ciebie robić, lecz tylko za rzecznika, bo za większe pieniądze podziałam w innym biznesie. Zgodnie z moim wykształceniem wykształceniem. A więc arrivederci Roma! Da swidania!

Jozin Dworakowski ze łzami w oczach: - Et tu Brute contra me?

Zapłakany Jarek Hampel: - Prezesie, padre, dogadamy się. Zostanę w Unii na dwa lata, kiedy i ty w niej zostaniesz.

Po czym obaj szlochając rzucają się sobie w ramiona, kurtyna opada, kibice wstają z miejsc i skandują: Autor! Autor! Autor!

Tak więc w Lesznie bywa czasem i zabawnie. Ale uwielbiam to miejsce. Kiedy Sparta była czerwoną latarnią drugiej ligi lub już nie była moja, bo odeszli z niej Zabawa, Jany, Mikołajczak, Słaboń, Jasek, Gorczyca, Kałużowie, Augustynowicz i wielu innych, to sobie czasem tak marzyłem, że kiedyś... przywdzieję plastron z Bykiem jako żużlowiec. Już lata temu lubiłem przyjeżdżać do Leszna pociągiem i ze stacji spacerować obok szybowca na stadion imienia największej legendy polskiego żużla - Freda Smoczyka. Wtedy park maszyn był tam jeszcze na górce, a zamiast bandy zamontowano... deseczkę. A tor czerwony. Potem uwielbiałem chodzić z kolegami do knajpek na leszczyńskim Rynku. Tylko później nastał czas, że już mnie tam nie lubiano, bo niby w 1991 roku skaperowałem Adasia Łabędzkiego do Sparty (a przecież decyzje podejmował Rysiek Nieścieruk). Z tego powodu musiałem wiać przez okno z tamtejszej dyskoteki przed grupą pościgową pn. "Odbijemy Łabędzia". Dziś już nikt nie używa słowa "kaperowanie" i nikogo nie gorszą zmiany barw klubowych przez żużlowców.

Ale naprawdę, uwierzcie, od lat mam w Lesznie multum kumpli, a nawet przyjaciół. Np. redakcję "Tygodnika Żużlowego". Do tego Jasiu Nowicki, Adaś Łabędzki, rodzinki Dobruckich i Pawlickich, Darek "Kowboj" i Damian "Torowy Wojownik i Chuligan" Balińscy, Romek Jankowski, Zenek Kasprzak (lubię i cenię też jego syna Krzysia), Janek Krzystyniak, Benio i Bogdan Jąderowie, kiedyś pan Józef Olejniczak, majster Kazimierz Juskowiak, Henio Brodala, Marek Bzdęga, Rafał Andrzejewski, Rysiu "Buźka" Buśkiewicz, Włodziu "Krawężnik" Heliński, Zbigniew Krakowski, Andrzej Cichy, Marek "Tuptuś" Kowalski, Daniel Wyrwiński, Robert Mikołajczak, Jasiu Krzystyniak, kolorowy Adam Skórnicki, Norbert Kościuch wraz z teściem, a także fantastyczny zawodnik i człowiek Jarek Hampel oraz - "tak jak ja", żużlowiec i bokser - Krzysiek Pecyna, choć obaj mieszkają w Pile.

I taka to jest ta książka telefoniczna (kolejność przypadkowa) moich znajomych, kumpli i przyjaciół z Unii Leszno. Mało ich? Przepraszam tych, których pominąłem.

Unia Leszno to jeden z niewielu polskich klubów, który od lat na taką skalę szkoli adeptów żużlowych (szacunek tu też m.in. dla Zielonki, Ząbikowego Torunia, Czewy, Rybnika, Ostrowa). Nawet, gdy potem nie mieszczą się oni w macierzystym składzie, to stają się podporami innych polskich drużyn (Kościuch, Skórnicki, młody Jankowski itd.). A kto dziś w ogóle pamięta, że podstawowy stranieri "Byków", zasiedziały tam chyba już od stu lat, honorowy obywatel Leigh od Adamsów, nie jest z Leszna? Dlatego marzy mi się powrót do Unii Leszno klanu Pawlickich i Kasprzaków. "Kasper" za kończącego karierę Adamsa (Leigh we will miss Ya)! Bo dopiero wtedy Unia będzie prawdziwą Unią! Że popsuje się atmosfera? Pawliccy i Kasprzakowie na pewno już dojrzeli. Zresztą, z trenerem, legendarnym Romkiem Jankowskim świetnie by się dogadywali. Bo "Jankes" to nie taki nerwowy rocznik jak "CzeCze Mourinho". A poza tym, będzie mało okazji do scysji, gdyż trener Romeo - jak złośliwie piszą leszczyńscy kibice w internecie - częściej widywany jest na tamtejszym lotnisku niż w klubie. Takie ma hobby. Czy więc leci z nami pilot?

I ci niesamowici fani Unii (według mnie, drugie miejsce w kraju za "kibolami – Falubazami")! Gdy jest ciekawy mecz, to zwalają się na "Smoka" w sile 21 tysięcy luda, a przecież Leszno liczy 60 tysięcy mieszkańców! Czyli co trzeci w niedzielę zasuwa na speedway! To rekord świata.

A teraz scenka z życia leszczyńskich fanów:

"Podczas finałowego meczu z Falubazem, malucha siedzącego na trybunach "Smoka" zagaduje mężczyzna zajmujący miejsce obok:

- Przyszedłeś sam?

- Tak, plosze pana.

- Stać cię było na tak drogi bilet?

- Nie, tata kupił.

- A gdzie jest twój tata?

- W domu, szuka biletu".

Co (i kto) dało Unii Leszno tegoroczny tytuł DMP? Prezes Dworakowski (wraz ze swoimi współpracownikami), stabilizacja finansowa, możliwość wczesnego trenowania na swoim stadionie przed ligowym sezonem, w tym duża ilość sparingów, dobra i bojowa atmosfera w drużynie, przyczepny tor, supertransfer Janusza "Lorama" Kołodzieja, odrodzenie się Damiana Balińskiego oraz przebłyski Batchelora. Adams na zakończenie kariery także był fantastyczny (Leigh, co Unia teraz pocznie bez Ciebie?), a Hampel choć pod koniec trochę cieniował, to jednak w przekroju całego sezonu swoje zrobił. W końcu, to prawie mistrz świata. Jak znam Jarka, to zaraz z sarkazmem powie, że "prawie" robi różnicę. A ja mu ripostuję: co się odwlecze, to nie uciecze. Srebro w IMŚ GP też jest imponujące! Szacun "Mały" i wielkie gratki!

Teraz scenka z parku maszyn "Byków". Coach Romek Jankowski na pierwszym treningu tłumaczy po polsku:

"- To jest tor.

Jurica Pavlic kiwa głową. "Jankes" pokazuje dalej:

- Tam jest lina mety.

Chorwat znów kiwa głową. Szkoleniowiec kontynuuje:

- Twój motor tam pierwszy, to wygrywasz, rozumiesz?

Pavlic wstaje i mówi:

- Trenerze, ależ ja wszystko rozumiem, przecież jeżdżę u was już od 2007 roku, a poza tym, nasze języki są trochę podobne do siebie.

Na to Jankowski:

- Usiądź synu. Mówiłem do Musielaka".

Sorry Sławek, to tylko taki głupi dowcip felietonisty.

Popowa śpiewaczka "Dodzia-lodzia" powiada, że królowa jest tylko jedna, czyli ona we własnej osobie, a jej kolor władzy to róż. Tymczasem, my wszyscy wiemy, że królowa (żużla) jest rzeczywiście tylko jedna, ale jest to Unia Leszno! Tylko jak prezes Dworakowski będzie wyglądał na „Smoku” w różowych szpilkach?! Ponoć niewygodne są do chodzenia jak cholera. Koszulę w kolorze róż pożyczy mu zielonogórski prezes Dowhan.

A jak już jesteśmy przy Ekstralipie, to me serce się raduje, że został w niej Włókniarz Częstochowa, choć bardziej zasłużyła na to pechowa Polonia Bydzia. Gdańsk awansuje za rok. W końcu to najpiękniejsze miasto w Polandii. Ale Czewa to z kolei Jarmuła, Drabol, Peter Karlsson, rzutki prezes tamtejszego stowarzyszenia Mirek Ziębaczewski, waleczny Norweg Holta. No to im kibicowałem. Z sentymentu. Tylko Bydzi żal...

Gollob to nie Tinky Winky

Przed ostatnią GP w Bydgoszczy żużlowym tematem dnia stała się... torebka Tomka Golloba. I nie chodzi tu o takie zamieszanie, jakie kiedyś wywołała ówczesna rzeczniczka praw dziecka Ewa Sowińska wokół damskiej, czerwonej torebki Teletubisia, zwanego Tinky Winky. Od tamtej pory zresztą, niewinna, dziecięca telewizyjna dobranocka o Teletubisiach nazywana bywa gejonocką.

U Golloba poszło natomiast o torebkę stawu skokowego, która mu poszła, czyli zerwała się. I o pękniętą kość. W prawej nodze! Tej, która trzyma wyrywny motór na haku! Okazało się bowiem, że nasz easy rider "Gallop" tuż przed ostatnią GP w Bydzi tak se bezrozumnie pogallopował na motocrossie, że aż się kontuzjował. Ma jednak więcej szczęścia niż rozumu. Tytuł indywidualnego mistrza świata anno Domini 2010 zapewnił sobie przecież już wcześniej pod niebem Italii. Ale co by było, gdyby arbiter Stevie Wonder vel Wojciech Grodzki nie pomylił się i jednak dostrzegł, że w półfinale GP w Terenzano to Hampel był na kresce szybszy od Harrisa? Różnie wtedy - wobec kontuzji Tomka - te mistrzostwa mogłyby się skończyć... Na szczęście sprawiedliwości stało się zadość.

Tomek nie chciał być takim malowanym championem jak Tony Rickardsson i Jason Crump (albo i Nicki Pedersen), którym zdarzało się odpuszczać wyścigi, kiedy wcześniej zapewnili sobie tytuł IMŚ. Olewali wtedy kibiców płacących ciężką forsę za bilety na GP i zamiast efektownej walki serwowali im swoje "rundy honorowe" w spacerowym tempie po torze. Z tyłu stawki rywali. Popelina! Tomek nie chciał być taki. Pokazał charakter oraz szacunek i sympatię dla fanów. Na Polonii, podczas GP, mimo bólu wygrał nawet swój pierwszy bieg. Ale w drugim już nie dał rady. Musiał spasować. Noga nie wytrzymała. I potem nasz mistrz przepraszał wszystkich dookoła, że żyje, że w Bydzi zawiódł i skreczował. Tomku! Bez przesadyzmu. W sobotę i tak zrobiłeś więcej niż mogłeś. Jesteśmy z Ciebie dumni.

Do Tomka G.!

Na balu "Tygodnika Żużlowego" w Rawiczu prosiłeś mnie, żeby w tym sezonie troszkę, choćby o jeden ton, pofolgował Ci w krytyce Twych poczynań na torze i poza nim. Ja słowa dotrzymałem. Jeszcze nigdy tak ciepło o Tobie nie pisałem i jeszcze nigdy tak bardzo Cię nie wspierałem swoim piórem. Tylko raz obsmarowałem Cię w mediach, gdy olałeś finał IMP w Zielonce, zasłaniając się zatruciem pokarmowym. Mimo że bywam surowy w swych ocenach, to kibicuję Ci już od 1989 roku, czyli od momentu, kiedy pierwszy raz na żywo zobaczyłem, jak jeździsz. Jako 18 latek byłeś wtedy trzeci w finale IMP seniorów w Lesznie! Zaimponowałeś mi dynamiczną jazdą (co prosta to koło) i niesamowitym opanowaniem motoru. Od lat powtarzałem, że zasługujesz na to, by być indywidualnym mistrzem świata nawet kilka razy. Będzie więc hat trick? Niech sobie łysy Rickardsson nie myśli!

Tytuł zadedykowałeś swojej córeczce. Victoria dla Wiktorii. Powiedziałeś, że ona na pewno chciała, byś został championem. Nie możesz uwierzyć, że mogła w tabloidzie tak sama z siebie wypowiedzieć ciężkie słowa pod Twoim adresem. Bo rzeczywiście trudno w to uwierzyć. Życzę Ci więc Tomku, byś tej jesieni pozytywnie rozwiązał swoje rodzinne problemy. To będzie tak samo cenne zwycięstwo jak to w GP. Ale jak czytam tabloidy, łatwo nie będzie. Dla mnie nawet fajniejsza od Twego tytułu IMŚ jest Twoja przemiana z mruka w życzliwego, świetnego człowieka. Choć szkoda tylko, że czasem nie dotrzymujesz słowa, a przecież obiecałeś mi pomóc, he, he, w "żużlowej karierze". Tłumaczysz się troską o moje zdrowie, ale ja tego nie kupuję. Ja słowa dotrzymałem, Ty nie. Bartek Cz.

Do internetowej szarańczy z różnych forów!

Wszystkim kibolom, którzy na forach internetowych wyzywają mnie od najgorszych za to, że tak często krytykowałem Tomka za różne sprawy, że niby nie wierzyłem w niego i ponoć, gdy cieniował na torze, to radziłem mu w mediach zakończenie kariery, odpowiadam tak:

Okazało się, że Gollob jest jak wino. Im starszy, tym lepszy (a przy tym - nie ma co ukrywać - szczęśliwie rywale coraz bardziej marni). A już myślałem, że Tomasz powoli się kończy, że już po nim w światowej czołówce. I tak pisałem. Bo tak uważałem. Nie tylko zresztą ja. Zawsze jednak kibicowałem Tomkowi Gollobowi w IMŚ. Ci co mnie znają, wiedzą o tym doskonale. Ale jednocześnie jestem dziennikarzem i gdy coś zawalił, to musiałem mu to w mediach wytknąć, a nawet mu przywalić. Taka moja rola. I pamiętajcie o specyfice felietonu. Gollob to rozumie, nie ma do mnie pretensji, a wy macie. Nadgorliwcy. Powiem wam, że się z Tomkiem już od dawna - jak sądzę - lubimy, a na ostatnim balu żużlowców w Rawiczu przegadaliśmy ze sobą wiele godzin i jak już wiecie, obiecałem mu wtedy, zresztą na jego prośbę, że w tym sezonie będę go medialnie mocno wspierał. Acz jeśli coś przeskrobie, to nie będzie litości nawet dla mistrza świata. Taka jest dżentelmeńska umowa między nami. Wy kibole-internauci nic nie wiecie i nic nie rozumiecie. Umiecie tylko opluwać Czekańskiego (a niektórzy także i Tomka!).

Wart Paca pałaca, a pałac Paca

No dobra, żeby jednak za bardzo nie lukrować naszemu Majstrowi, bo się mdło zrobi, to teraz z innej mańki. Otóż jego wieloletni menago Tomasz Gaszyński (miał iść na emeryturę, a zdaje się chce teraz zostać drugą Mają Sablewską) zapodał mediom, że Tomasz Gollob wystąpi w programie zgrywusa Kuby Wojewódzkiego vel Powiatowy. Znaczy się, że nasz Gallop dołącza do celebrytów. Jola Rutowicz, Doda, Radek Majdan, Jacyków, Frytka, Kożuchowska, Cichopek, Mroczki itp. Nie ma co, niezłe towarzycho. Wart pajac pajaca, nasuwało mi się na na język, ale tego nie napiszę, bo nie czas w Polsce na podjudzanie i obrażanie. Gaszyński zapowiada, że będzie też chciał wkręcić Tomasza do programu Ąckiego, tj. Szymona Majewskiego. Czyli serial pt.: szmira za szmirą. Potem zostanie Gollobowi już tylko "Taniec z gwizdami", "Gwiazdy na wodzie", "Jak oni ryczą" czy "Jak oni robią kupę". Albo "Big Sister". Na szczęście, Gollob ma za mało czasu, by wziąć udział w którymś z tych telewizyjnych tasiemców.

Na temat jego aktywności w programach dla celebrytów mam ambiwalentne uczucia. A co to są ambiwalentne uczucia? Masz je, gdy widzisz, jak twoja teściowa spada w przepaść twym nowym mercedesem...

Z jednej strony, Gollob pokazując się w takich celebryckich show sam może stać się znacznie bardziej rozpoznawalny w kraju, a jednocześnie może wypromować cały żużel jako fajną, dynamiczną dyscyplinę sportową. Dzięki temu złapie również nowych sponsorów, co pozwoli mu skutecznie bronić mistrzowskiego tytułu.

Na razie bowiem z jego rozpoznawalnością w Polsce (nieżużlowej) jest kiepsko. Oto bowiem, jak znajduję w internecie:

"W sondażu pracowni ARC Rynek i Opinia, okazało się, że najbardziej rozpoznawalnym polskim sportowcem jest skoczek narciarski Adam Małysz. Drugie miejsce zajmuje kierowca F1 Robert Kubica. Polacy rozpoznają też sportowców, którzy lata sukcesów mają już za sobą. Niesłabnąca latami forma albo umiejętne podtrzymywanie zainteresowania mediów - to recepta na bycie popularnym sportowcem - czytamy w Newsweeku.

Mariusz Gwozda, socjolog sportu z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, podkreśla wagę obecności w mediach. - Rozpoznawalna twarz pozwala na udział w kampaniach reklamowych. Tak jak w przypadku promującego zegarki Krzysztofa Hołowczyca - tłumaczy.

Najlepiej rozpoznawalni polscy sportowcy (można było wskazać więcej niż jedno nazwisko):

Adam Małysz - 57%

Robert Kubica - 49%

Jerzy Dudek - 41%

Andrzej Gołota - 40%

Artur Boruc - 40%

Mariusz Pudzianowski - 39%

Tomasz Adamek - 32%

Otylia Jędrzejczak - 31%

Krzysztof Hołowczyc - 29%

Euzebiusz Smolarek – 28%”.

A Golloba ni chu chu w tym zestawieniu. Ale jak się pokaże u Wojewódzkiego i Majewskiego... To potem kasa z reklam popłynie do niego strumieniem. Już ponoć jakiś bank chce, żeby nasz "Gallop" (jak go nazwali Angole) był twarzą tej instytucji. Złośliwcy się śmieją, że to pewnie ten, o którym tabloidom sensacyjnie opowiadała pani Brygida Gollob. Że niby Tomek chodzi tam po kredyty z jej sfałszowanym podpisem, albo wymuszonym poprzez przystawianie pani Brygidzie pistoletu do głowy (criminal tango, czy opowieści dziwnej treści?). I teraz będzie to musiał odrobić w reklamie. Nie sądzę, żeby Tomasz śmiał się z takich internetowych dowcipasów.

Boję się czego innego. Kilku sportowców, którzy przebrali się w szatki celebrytów, a sława zaszumiała im w głowie, nagle całkowicie zgubiło formę, jak np. Motylia Jędrzejczak, czy pewni bokserzy (Saleta, Zegan, a nawet po trosze Włodarczyk), piłkarz Majdan... Co więc będzie z formą Golloba?

Jest jeszcze w tym coś groźnego dla Tomka jako człowieka. Ludożerka bowiem lubi oglądać celebrytów na ekranie i czytać o nich, a także z lubością plotkować na ich temat. Tyle że na ogół jednocześnie... gardzi nimi, nie szanuje ich, wręcz naśmiewa się z nich na różnych forach internetowych.

I właśnie w necie znalazłem taki oto poważny artykulik:

"Wielu celebrytów cierpi na poważne uzależnienie, zwane popularnie "parciem na szkło". Każde uzależnienie wiąże się z osiąganiem przyjemności. A "parcie na szkło" jest przyjemne. To miłe, kiedy robią ci zdjęcia, czy rozpoznają na ulicy. Bycie znanym zapewnia dużą satysfakcję. Często uzależnieniu medialnemu ulegają osoby o osobowości narcystycznej, uważające się za piękne, wspaniałe i szukające podziwu u innych. To tylko pozory, ponieważ ludzie ci mają niskie poczucie własnej wartości. Przy innych pysznią się i chwalą, w domowym zaciszu cierpią w samotności. Uzależnienie od pokazywania się w mediach jest dokładnie takie samo jak inne - narkomania, lekomania, erotomania, uzależnienie od tytoniu. Kiedy medialnego bodźca braknie, pojawia się syndrom odstawienia. Odczuwa się dojmujący brak błysków fleszy czy obiektywów kamer. Wówczas szuka się następnej imprezy, na której można się polansować lub wymyśla nowy, nawet najbardziej banalny news na swój temat. W ten sposób jedna z celebrytek wpadła na to, aby zmienić imię, jej "były narzeczony" napompował sobie usta, zaś jego druga "eks-partnerka" z braku lepszych pomysłów robi sobie sesje fotograficzne i wysyła do portali. Co ciekawe, oni wszyscy mają tak silne "parcie", że z masochistyczną przyjemnością przyjmują wszystkie upokorzenia zadawane im przez internautów".

Uff!!! Mądre słowa. Wiem po sobie. I nie chciałbym, aby Tomasz Gollob uzależnił się od "parcia na szkło", żeby wymyślał na swój temat newsy dla prasy, zmieniał imię, czy "pompował sobie usta" (jak Ibisz?). I nie chciałbym też, by nasz żużlowy mistrz świata był upokarzany przez internautów. A już teraz przecież obrywa w necie od swoich krytyków, zwłaszcza tych z Zielonej Góry czy nawet z rodzimej Bydgoszczy. Tomek celebrytą? Mam tu ambiwalentne uczucia, czyli teściowa w mercedesie...

Prestiż w szafie?

Kiedy polscy żużlowcy wygrali w 2007 roku Drużynowy Puchar Świata, to zostali wówczas przyjęci w pałacu przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Osobiście. Wręczył on im wysokie państwowe odznaczenia. W 2009 r., kiedy znów byliśmy najlepsi w DPŚ, L. Kaczyński wysłał list gratulacyjny i dziękczynny na ręce prezesa PZM Andrzeja Witkowskiego. Tyle że ministerstwo sportu nie bardzo chciało wypłacić naszym bohaterom nagród, bo dla urzędasów Puchar Świata to... nie mistrzostwa globu.

Teraz mamy 2010 rok i DMŚ (DPŚ) oraz złoto i srebro w IMŚ (GP). Tymczasem, Golloba, Hampela, Cieślaka i spółkę raczył był przyjąć i uhonorować kopertami zaledwie "szara myszka", czyli minister sportu Adam Giersz. Dodajmy, bardzo nijaki, a nawet słaby minister. Cieślakssen opowiada, że dostał 4600 zł, zaś jeźdźcy ponoć jeszcze mniej, a ja się dowiedziałem, że np. taki marszałek Województwa Dolnośląskiego niedawno wręczał miejscowym sportowcom lokalne nagrody rzędu nawet 6-8 tys. zł! A to się Giersz szarpnął! Do szumnie zapowiadanego spotkania czołowych polskich żużlowców z premierem Tuskiem nie doszło. Rzekomo miał ważniejsze sprawy na głowie, albo uznał, iż speedway jeszcze jest za mało medialny, by móc sobie na nim poprawić sondaże. Czyżby więc premier znów schował się w swojej słynnej (z politycznych dowcipów) szafie? To nielojalne, bo przecież Gollob w ostatnich wyborach prezydenckich oficjalne poparł kandydata PO Bronisława Komorowskiego.

I tak oto (przez tę premierowską szafę?) spada na łeb i szyję prestiż naszego złota w DPŚ, a nawet w IMŚ.

Panie Premierze, czy po tych moich powyższych słowach muszę już zacząć chodzić po ulicach w kamizelce kuloodpornej? Chyba nie, bo przecież razem kiedyś zagraliśmy na stadionie Ślęzy Wrocław w piłę. Pan w ataku drużyny polityków, ja zaś na stoperze w ekipie żurnalistów. Nawet dwa razy Pana skosiłem. Na szczęście lekko. Dlatego jako dawny "kolega z boiska" proszę, by jednak zechciał Pan należycie uhonorować polskich żużlowców z Gollobem na czele. Są tego warci!

Bartłomiej Czekański

Komentarze (0)