"Marek jestem..."
Uciąłem sobie niedawno telefoniczną pogawędkę z "szefem wszystkich trenerskich szefów" - Markiem Cieślakiem. Było to w połowie października, a konkretnie w pierwszej jego części. Wtedy "Maro" był przed rozmową z Krystyną Kloc, prokurentem żużlowego WTS. Obu nas wtedy ogarniała nostalgia. Marka, który - mam wrażenie - raczej skłaniał się ku odejściu z Wrocławia, a mnie bo jakoś tak dziwnie byłoby go spotykać w parku maszyn, przywdziewającego inne barwy. - Skrzynia, gdybyś od kilu miesięcy nie dostawał wypłaty, pracowałbyś? - rzucił do mnie Marek, raczej retorycznie. Trudności klubowe rzeczywiście są spore. Mówi się o długu sięgającym dwóch milionów. Jest też jednak światełko w tunelu. Pomoc obiecał fan i mecenat wrocławskiego speedwaya - Arturem Dziechcińskim z firmy Betard, klub wesprze też miasto. Medal ma, jak wiadomo, trzy - a nie jak się mówi - dwie strony medalu. Każda ze stron chciałaby zatem być zrozumiana. Trener i zawodnicy bo nie są spłacone wierzytelności. Klubowi włodarze bo od czasów przyjścia do klubu Andrzeja Rusko i Krystyny Kloc takich trudności budżetowych nie było. Ale w końcu należy też wziąć pod uwagę kibiców i zorganizowanych pod wieżą, i tych siedzących w innych rejonach Stadionu Olimpijskiego. Chcieliby oni mieć drużynę na medal, a bynajmniej taką z którą mogą się utożsamiać. Pewnie, jak i trener, którego, jak piszą moi koledzy po fachu, kompetencje podważane są przez pracowników klubu. A przecież klasa Marka - do którego po tej krótkiej dygresji wracam - jest niepodważalna. "Trąbią" o tym w świecie Tomek Gollob, Jarek Hampel i Jason Crump. Ma szacunek nie tylko w Europie. Tego nam, tym bardziej na lokalnym podwórku, podważać nie wolno.
Pogadaliśmy więc z Markiem chwilę i miałem przekonanie bliskie pewności, że we Wrocławiu go raczej w przyszłym sezonie - jak trenera WTS-u - nie zobaczymy. A tu, kilka dni później czytam - z radością - w "Gazecie Wrocławskiej", że jednak doszło do spotkania Marka Cieślaka z Krystyną Kloc. Ocieplenie jednak ociepleniem, a pewnie kartą przetargową będzie spłacenie długów i budżet pozwalający na zbudowanie, choćby perspektywicznego składu.
Marek Cieślak to firma, nikomu nie wypominając - mimo wieku, ciągle daje sobie radę o wiele lepiej na rowerze niż niejeden młodzian. Kunszt trenerski też trudno podważać. Gdzieniegdzie można przeczytać o taktycznych błędach, które w końcu zdarzają się każdemu. A kto nie ryzykuje nie pije szampana. Tych z kolei Marek ma za sobą hektolitry. Bynajmniej nie z powodów alkoholowych, a za zasługi i osiągane sukcesy, jako zawodnik, trener klubowy i szkoleniowiec reprezentacji Polski.
W trakcie jednej z rozmów od lewej: Marek Cieślak, Mirosław Busz wiceprezes WTS, autor felietonu - fot. archiwum Bartłomieja Skrzyńskiego
Mam taką zasadę, wpojoną jeszcze przez rodziców, że nie lubię "tykować", zwłaszcza do osób starszych jeśli mnie do tego nie zaproszono. Każdy ma swoją próżność. Moją też łechta kiedy ktoś - zwłaszcza wobec kogo żywię szacunek - mi to zaproponuje. Kończyliśmy więc kiedyś, zimową lub jesienną porą, jedną z naszych rozmów z Markiem Cieślakiem:
- Skrzynia, co będzie w kolejnych "W-skersach"? - zagaił do mnie Marek Cieślak.
- Niestety nic, znowu spadłem z anteny, ale myślę już o kolejnym projekcie - odparłem.
- Chciałbym, żebyś wiedział, że bardzo szanuję to, co robisz. Gdyby więcej ludzi w ten sposób, pozytywnie przełamywało stereotypy - mniej byłoby narzekań i utyskiwania nad sobą. To czy ktoś jeździ na wózku, jak ty, czy nie - jak widać nie ma większego znaczenia, jeśli się komuś chce.
- Dzięki serdeczne za opinie Panie trenerze, staram się aktywizować i pokazywać, że warto wychodzić z domu i doceniać piękno dookoła.
- W ogóle to już przestań mi "panować", dla ciebie - Marek jestem. A w ogóle to uważam, że wy, dziennikarze zadajecie mi za mało pytań o sedno.
- O sedno?
- No tak, naprawdę trochę wiem o tym sporcie i mógłbym się przez ciebie i innych podzielić ze światem, swoimi poglądami. A te, na wiele tematów, wcale nie będą popularne.
Rzeczywiście nie są pomyślałem teraz, pisząc felieton dla SF, wspominając tamten fragment naszej rozmowy. Mam jednak nadzieję, że może zimowe wieczory posłużą do kolejnych spotkań z Markiem Cieślakiem, a efekt tych rozmów, nie tylko żużlowi kibice mieliby okazję poznać. Póki co jednak trener Betardu WTS i szkoleniowiec reprezentacji Polski myśli o kolejnym sezonie, by przemierzać następne setki i tysiące kilometrów wspierając swoich podopiecznych.
Kopa już za mną...
... szepnął mi w lipcu Marek Cieślak. To właśnie wtedy kończył lat sześćdziesiąt. Dałem trenerowi spod Częstochowy ekskluzywny album o Wrocławiu. Żeby wiedział, że tu jest fajne i klimatyczne miejsce spotkań - bez barier.
- Wiesz Skrzynia, ja ciągle wiele potrafię na rowerze, a kondycji młodzieniaszki mogą mi pozazdrościć - mówił z dumą. Wsłuchując się w opowieść o tym, jak Marek na zawody do Opola wybrał się na swojej kolarzówce nie miałem co do tego najmniejszych wątpliwości. - Powrót już busem, ale znajdź mi dwudziestolatka, który dojedzie na rowerze do Opola - śmiał się sympatyczny coach. Trener od sukcesów na żużlu i w hodowli psów. Przed rokiem jego Borys, na salonach w Bratysławie został światowym championem. - Mamy kawałek tego rancza, a ja - jak wiesz, nie lubię siedzieć w miejscu i nic nie robić, no to hodujemy, a że duszę mam sportowca - to sukcesy w tej dziedzinie też osiągam - cieszy się trener, któremu krajan spod Jasnej Góry nadał ksywę "Shrek". Nie nabijając się, ale z życzliwego dowcipu. Z tego słynie Sławek Drabik. Sam też po jednym ze spotkań towarzyskich przywdziewając w parasol, czapki i puszki, powiedzmy po oranżadzie - wyglądałem jak choinka.
Obecnie zatem trener z charyzmą doglądał będzie swojej hodowli psów, ale także nie zapomni o kwiatach, które jak sam mówi mają dusze i swoje szczególne miejsce na ranczu Państwa Cieślaków.
Przypomina mi się, na koniec, jeden fakt. To już niestety pięć lat od smutnego wydarzenia, kiedy z powodu choroby odszedł od nas "wujek Julek". Czyli Julian Pilch, który zaszczepiał w mojej rodzinie miłość do żużla, potem wspólnie z przyjaciółmi zakładał żużlowy fan-club z Polaru, ale też i współpracował z kibicami Spod Wieży, pisując do ich gazetki. Wtedy jako Juliusz Cezar. Udowadniając wielokrotnie, że warto w życiu potrafić śmiać się z siebie i pomagać innym. Kiedy więc żegnaliśmy i rodzinie, i żużlowo "wujka Julka" na cmentarzu we wrocławskich Pawłowicach byli przyjaciele, rodzina, kibice, przedstawiciele WTS-u. Nie zabrakło oczywiście Marka Cieślaka.
- Dzięki za obecność - rzuciłem krótko w tej podłej i smutnej sytuacji.
- To oczywistość, w życiu i żużlu ważni są ludzie - odparł Marek, klepiąc po przyjacielsku w ramię.
Taki jest Marek, kiedy trzeba "do rany przyłóż", ale kiedy indziej i potrafiący zrugać kierownika drużyny i mechaników zawodnika, jeśli wyprowadzą motor wcześniej. Za co w myśl regulaminu odbiera się punkty (punkty odebrano Piotrowi Świderskiemu w meczu półfinałowym. Mechanicy zawodnika przed pozwoleniem sędziego wyprowadzili jego motocykle z parku maszyn dop. BaSk). Chciał bowiem trener dla Wrocławia i kibiców zdobyć medal. Wtedy myśląc, że raczej na pożegnanie ze stolicą Dolnego Śląska. Może więc kuriozalnie będzie to, ku uciesze kibiców, argument za pozostaniem i budowaniem nowego składu. Młodych wilków z którymi będą utożsamiać się fani "czarnego sportu" z Wrocławia? Wprawdzie obecnie Grzech Zengota z Maćkiem Janowskim i Przemkiem Pawlickim urlopują się obecnie w dalekiej Tajlandii. Ale może pierwszych dwóch, wspartych nie tylko Piotrem Świderskim mogłoby - pod wodzą Marka Cieślaka stanowić o sile wrocławskiego rażenia.
Przed Markiem Cieślakiem w nowym sezonie kolejne wyścigi z reprezentacją Polski w drużynie seniorów, juniorów i elitarnym cyklu Grand Prix. - Wszyscy w tym roku mówili, że brąz z drużyną juniorów to słaby wynik, a przecież to też medal i "pudło". Nie zawsze będziemy wygrywać - kończy przytomnie Cieślak. Wiedząc przy tym, że w tym roku presja na wynik przede wszystkim seniorów i obronę złota w Gorzowie będzie olbrzymia. A on, mimo wielu - także Polaków, czyhających na błąd, będzie przemierzał kilometry samochodem od sponsora, by wspierać "biało-czerwonych" na żużlowym owalu i dawać radość - tym na trybunach.
Bartłomiej "Skrzynia" Skrzyński - autor felietonu jest wrocławskim dziennikarzem, aktywistą, społecznikiem, w-skersem. Pełni też funkcję rzecznika miasta Wrocławia ds. Osób Niepełnosprawnych. Sam też z powodu choroby - zaniku mięśni - porusza się na wózku inwalidzkim. Nie przeszkadza mu to jednak w pełnej realizacji. Jest absolwentem Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Wymyślił i napisał scenariusz programu "W-skersi", nazwy jego autorstwa, która w 2003 roku weszła do języka polskiego. Jest laureatem nagród m.in. Państwowego Funduszu Rehabilitacyjnego, warszawskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji w konkursie dziennikarskim "Oczy otwarte", w którym otrzymał Grand Prix, a także oddziału dolnośląskiego Polskiego Związku Motorowego. Uwielbia sporty ekstremalne i podróże. Za sobą ma już skok na bungee, lot szybowcem i paralotnią, a także... dach mediolańskiej katedry.
Autor felietonu - fot. Magdalena Skrzyńska